Październik 2014 roku. Wydawnictwo
Mucha Comics publikuje pierwszy tom serii ”Chew”,
tym samym zaczynając najdłuższą serię w swojej (wówczas) siedmioletniej
historii. I to bijącą rekord o dużą ilość tomów, ponieważ już wtedy wiedziano,
że dzieło Johna Laymana i Roba Guillory’ego zaliczy dokładnie tuzin wydań zbiorczych,
zaś Mucha dotąd nie opublikowała nic, co miałoby więcej niż cztery odsłony
(”New Avengers” oraz pierwsza edycja ”Astonishing X-Men”). Czy premierze tej
towarzyszyły obawy? Oczywiście nie wiem jak było w wydawnictwie, lecz ja nie
ukrywam, że gdy wydawnictwo Mucha Comics po raptem dwóch tomach zawiesiło
wydawanie serii ”Sex”, która
notabene zadebiutowała w Polsce razem z ”Chew”,
to zacząłem się obawiać o losy tego niekonwencjonalnego i z pewnością
nietrafiającego do wszystkich komiksu. A jednak się udało, chociaż wiele osób
narzekało na tempo publikacji kolejnych tomów. Po niemal równo pięciu latach
otrzymaliśmy finał opowieści o Tonym Chu. Czy warto było czekać?
Czas wcielić w życie ostateczny plan
Savoya. To znaczy, tenże potężnie zbudowany mężczyzna myślał, że Tony będzie
pokornie wykonywał jego polecenia, ponieważ inaczej nie da się uratować Ziemi i
wszystkich jej mieszkańców. Ale agent Chu się nie poddaje, zwłaszcza że na
szali leży życie wszystkich najbliższych mu osób. Pytanie tylko czy istnieje
jakiejkolwiek inne rozwiązanie kwestii znaków na niebie, które zwiastują
nieuchronną apokalipsę? Dodatkowo tom zawiera zeszyt specjalny z udziałem
demonicznego kurczaka Poyo.
Najpierw w paru słowach wspomnę o
one-shocie, który został dołożony do finałowej odsłony serii ”Chew”. Tutaj nie ma co ukrywać –
autorzy postanowili kolejny raz zrobić prostą i niezobowiązującą historyjkę z
udziałem bodaj najpopularniejszej postaci jakiej doczekał się komiks Laymana i
Guillory’ego. Zasadniczo nie do końca wiem, dlaczego zdecydowano się umieścić
ten przerywnik praktycznie w środku komiksu, skoro nie dokłada on nic do
głównej fabuły, ani nawet do niej nie nawiązuje. Ot, po prostu radosna i krwawa
siekanina z udziałem Poyo w roli… no, może nie głównej, ale zdecydowanie decydującej.
Historyjka jedynie do szybkiego przekartkowania i zapewne jeszcze szybszego
zapomnienia.
Natomiast jeśli chodzi o
najważniejsze wydarzenia, to niestety stało się dokładnie to, czego się
spodziewałem i zarazem obawiałem. Po lekko usypiających wydarzeniach z
poprzednich tomów, tutaj Layman wrzucił najwyższy możliwy bieg i przerzucił
czytelnika z polskiego pociągu towarowego (standardowo opóźnionego o około 12
godzin) do francuskiego TGV. Na łamach ”Czarnej polewki” dzieje się bardzo
dużo, trup ściele się gęsto i wszystkie najważniejsze wątki zostają rozwiązane
z przeciągu czterech rozdziałów. Jak dla mnie, zdecydowanie za szybko,
zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunkowo nieśpieszne tempo poprzednich odsłon ”Chew”. Dało to mi jako czytelnikowi
pewien dysonans i z jednej strony dziś nie zawaham się napisać, że scenarzysta
mógł zdecydowanie lepiej rozplanować wydarzenia. Z drugiej jednak strony
doceniam to, że Layman wytrwał i tak jak od lat zapowiadał oraz obiecywał, zakończył
komiks na 60 numerach. I zrobił to z pompą, może jednak zbyt dużą, ale nikt mu
na pewno nie zarzuci, że nie domknął wszystkich wątków. Cieszy mnie również to,
że ”Chew” do końca zostało sobą, a
więc w finale nie zabrakło kolejnych nietypowych zdolności gastronomicznych, a
także sporych ilości specyficznego humoru (który jak zwykle trafiał do mnie w
stu procentach).
Zapytacie dlaczego ”czterech
rozdziałów”? Otóż sześćdziesiąty i ostatecznie finałowy zeszyt serii Laymana i
Guillory’ego przenosi nas w przyszłość i wydaje się nie tyle stanowić epilog,
co raczej pokazywać iż w tym świecie są jeszcze historie, które można pokazać
czytelnikowi. Zresztą sam scenarzysta niedawno zaczął mówić coraz głośniej o
serii, której główną bohaterką miałaby być Oliwka. Co nieco nieoficjalnie także
ujawnił podczas tegorocznej MFKiG w Łodzi, ale nie mogę nic zdradzić :)
Nad warstwą graficzną szczególnie
długo rozwodzić się nie będę. Nietypowy styl Roba Guillory’ego koniec końców
trafił w mój gust, co udowadniam kupując kolejne tomy jego w pełni autorskiej serii
”Farmhand”. Po lekturze finałowej odsłony
”Chew” moja opinia na ten temat się
nie zmieniła.
Za finałową odsłonę serii przyjdzie
nam zapłacić nieco więcej niż zwykle, co oczywiście ma związek z większą niż
zazwyczaj ilością stron. Tom w standardowym formacie i twardej oprawie kosztuje
okładkowo 75 złotych, a realnie – nieco ponad pięć dyszek. Zresztą linki macie
poniżej.
Nie powiem, by ostatnia odsłona serii
”Chew” mnie rozczarowała, ale
oczarowany też zbyt mocno nie jestem. Layman pokazał, że jest bardzo sprawnym
scenarzystą z ogromną wyobraźnią, lecz mógłby jeszcze trochę popracować nad
nieco lepszym rozplanowaniem tak długiego tytułu. Finałowe i wyraźne wciśnięcie
pedału gazu cieszy, lecz rodzi też pytanie ”dlaczego dopiero w ostatnim tomie”?
------------------------------------------------------------
"Chew #12: Czarna polewka" do kupienia w sklepach Mucha Comics oraz ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz