Przyznam się bez bicia, że gdy
twórcy serii ”Saga” ogłaszali
zawieszenie cyklu na co najmniej rok, byłem dość mocno przekonany, że gdy
wydawnictwo Mucha Comics dociągnie wreszcie do dziewiątego tomu zbiorczego, już
dawno w USA pojawią się zapowiedzi kolejnych zeszytów. Tymczasem mamy pierwszą
połowę października 2019 roku, znamy już zapowiedzi Image Comics do samego
końca roku i śladu po powrocie serii Briana K. Vaughana oraz Fiony Staples
brak, zaś ponowna lektura finałowych jak dotąd rozdziałów tej serii przypomniała
mi o tym, jaką emocjonalną petardą twórcy pożegnali się z czytelnikami i udali
się na urlop. Od kilku dni możecie przekonać się o tym na własnej skórze i to w
języku polskim.
Nie pierwszy raz twórcy mamią nas na
początku kolejnego tomu pozorną sielanką. Hazel, córka Marko i Alany, coraz
bardziej się rozwija u boku swoich rodziców, Ghusa, Petrichor oraz Księcia
Robota i jego synka (wybaczcie mi używanie głównie angielskich imion, ale
znacznie bardziej mi ”leżą”). Chociaż dni upływają im głównie na martwieniu się
o rzeczy dość przyziemne, to jednak nikt nie ma wątpliwości, że prędzej czy
później kolejne kłopoty w końcu dosięgną ich swoimi mackami. Tym razem pod
postacią łowczyni nagród, która zniewoliła samego The Willa i nie do końca
wiadomo, które z nich jest bardziej niebezpieczne dla życia i zdrowia małej
Hazel oraz jej najbliższych. Jedno jest pewne – nie wszyscy ujdą z życiem z
tego starcia, a nasze serca kolejny raz zostaną bez litości rozdarte.
Skoro to już dziewiąty tom serii ”Saga”, to trudno tu przed Wami próbować
chociażby odkrywać Amerykę w tego typu tekście. Tworzący scenariusz Brian K.
Vaughan już w 2012 roku wyłożył nam swój plan na ten tytuł i konsekwentnie go
realizuje. Sięgając więc po jedną z najnowszych publikacji od Mucha Comics
trudno oczekiwać jakiejkolwiek rewolucji i – niespodzianka! – żadnej tu nie ma.
”Saga” jest zatem niezmiennie
opowieścią przede wszystkim o niezwykłej rodzinie, która w niecodziennych
okolicznościach stara się stawić czoła kolejnym śmiertelnym niebezpieczeństwom,
przy okazji próbując wychować swoją córkę na dobrą istotę. Niesamowicie ujmujące
jest dla mnie w komiksie tym to, że chociaż nie jaram się nim już tak mocno jak
jeszcze te pięć-sześć lat temu, to jednak nadal bez wahania wskazałbym właśnie ”Sagę” jako przykład jednego z najlepszych
komiksów od Image, jakie wychodzą w naszym kraju. Głównie przez to, że twórcom
udaje się tak brawurowo realizować swoje najważniejsze założenie, że w trakcie
lektury komiksu leciutko żałuję, iż jeszcze nie doczekałem się własnego
potomstwa.
Jak już wspomniałem wcześniej, właśnie
ta kwestia relacji rodzic-dziecko jest kluczem i istotą ”Sagi”. W to twórca scenariusza wyraźnie wkłada najwięcej serca i w
zasadzie tylko ten jeden wątek przez te wszystkie tomy nie miał tak wyraźnego
zastoju, że aż zęby bolały. Jasne, można narzekać na to, że niektóre wątki w
tej serii ciągnęły się niemiłosiernie i mieć przy tym całkowitą rację. Sam zresztą
narzekałem tu i ówdzie na to, że The Will w poprzednich tomach był bo był i
tyle. Ale dla tych małych, pozornie nieistotnych scen wypełnionych klasycznym
rodzicielstwem, warto się przez to wszystko przebijać. W tym tomie już
chociażby sekwencja kłótni Hazel ze Squire dała mi flashbacki z własnego
dzieciństwa i przekomarzań pomiędzy moją siostrą i mną, co tylko kolejny raz
dało jasność, jak naturalną i prawdziwą historią o wychowywaniu dziecka jest ”Saga”. Jest tego tutaj znacznie więcej,
lecz z oczywistych względów nie będę strzelać spoilerami. O ile mogę spokojnie
napisać, że dziewiąty tom serii ponownie dał mi solidną dawkę tego, co lubię w
niej najbardziej, tak nie da się ukrywać faktu, iż Vaughan i Staples stylowo
zadbali o to, by akcji i dramatu nie zabrakło, a niewykluczone, że także i solidnej
porcji łez.
Jak to ma zwykle miejsce w wydaniach
zbiorczych, pod sam koniec tomu kumulują się wątki, dochodzi do nieuniknionych
konfrontacji, a także wypadałoby zaserwować czytelnikowi coś co sprawi, że
koniecznie będzie on chciał sięgnąć po kolejną odsłonę, kiedykolwiek by ona się
miała pojawić. I tutaj ta sztuka udała się Vaughanowi i Staples idealnie. Jest
akcja, jest przerażająco, krwawo i smutno, a przede wszystkim – lekturę kończymy
jeśli nie zszokowani tym co właśnie przeczytaliśmy i zobaczyliśmy, to na pewno
nie do końca dowierzamy w finałowe wydarzenia. Dziewiąty tom pierwotnie
przeczytałem w oryginale jakiś rok temu i byłem w szoku. Teraz, gdy odświeżyłem
sobie tę pozycję w wersji Mucha Comics, wciąż nie jestem w stanie do końca
uwierzyć, że to co się wydarzyło na ostatnich stronach, stało się tak serio. No
i kurde – DAWAĆ MI TU KOLEJNE ZESZYTY, AAAARGH!!!
O rysunkach Fiony Staples w zasadzie
również nie mogę napisać niczego, o czym bym już nie wspominał w poprzednich
tekstach. Po prostu strasznie pasuje mi styl tej artystki i łykam jej prace bez
popitki. Przy okazji tego tomu serii warto jednak wspomnieć, że na samym końcu
tomu otrzymujemy dwie strony dodatków, na których widać tak zwane thumbnaile (po
naszemu najlepiej przetłumaczyć to jako ”projekty”) stron ostatniego z
umieszczonych w komiksie zeszytów. Daje to fajny pogląd tego, jak nieraz daleko
pada efekt finalny od początkowo planowanego.
Jakość wydania to Muchowy standard: 152
strony na kredzie, twarda oprawa i cena okładkowa w wysokości 65 ziko. Czy
warto? No cóż, od dziewiątego tomu wejść w tę serię pewnie nie wejdziecie, a
stałych zjadaczy zachęcać chyba nie trzeba. Dla mnie lektura była zabawą
przednią i zdecydowanie polecam.
---------------------------------------------------------
"Saga #9" do kupienia w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz