piątek, 8 listopada 2019

Huck: Prawdziwy Amerykanin (Mark Millar/Rafael Albuquerque/Dave McCaig)

"A gdyby ktoś, po kim najmniej się tego spodziewasz, skrywał niezwykłą tajemnicę?" – takie pytanie możemy wyczytać na tylnej stronie okładki komiksu ”Huck: Prawdziwy Amerykanin” Marka Millara i Rafaela Albuquerque. Myślę, że znacznie lepszym tekstem do zachęcenia czytelnika byłoby ”A gdyby ktoś znowu postanowił reinterpretować postać Supermana?”. I ok, przyznaję się tutaj do pewnego skrótu myślowego, lecz podobieństwa pomiędzy głównym bohaterem tego komiksu i Człowiekiem ze Stali są przez dłuższą część komiksu aż nadto widoczne. Pytanie tylko, czy Millar zrobił z tego dobrą historię czy też ponownie postanowił być Michaelem Bayem komiksów?

Tytułowy bohater to Huck – lekko opóźniony w rozwoju pracownik stacji benzynowej, który lata temu został podrzucony do sierocińca. Posiada nadludzkie zdolności i wykorzystuje je do czynienia dobra. Nie są to jednak spektakularne akcje, a drobne rzeczy, które ułatwiają życie mieszkańcom małego miasteczka, w którym Huck żyje. Ci w podzięce utrzymują wieść o jego istnieniu w tajemnicy. Ale do czasu, nowa mieszkanka okolic wyczuwa w tym szansę na swoje pięć minut i Huck błyskawicznie staje się sensacją numer jeden w kraju. Doprowadza to do tego, że na jaw zaczynają wychodzić tajemnice z przeszłości mężczyzny i sprowadzają na jego głowę ogromne kłopoty.

Zanim w ogóle pojawił się temat wydania komiksu ”Huck: Prawdziwy Amerykanin” w Polsce, podpytałem jednego znajomego o ten komiks. Odpowiedział, że to taki ”sympatyczny komiks o opóźnionym Supermanie” i nie ukrywam, że słowa te utkwiły mi w głowie tak mocno, iż podczas lektury sprawdzałem głównie to, ile w zasłyszanej opinii jest prawdy. I wiecie co? Zgadzam się praktycznie w stu procentach.

Huck: Prawdziwy Amerykanin” ma w sobie wiele rzeczy, za które ten komiks trudno nie polubić. Przede wszystkim sam główny bohater jest szalenie sympatycznym, chociaż w głębi duszy bardzo prostym mężczyzną. Czyni dobro na poziomie lokalnym, nic nie chce za swoją pomoc i Millar na początku konsekwentnie pisze go tak, by jego spojrzenie na świat sprawiało czytelnikowi radość. Huck nie jest typowym ”wiejskim głupkiem” czy ”redneckiem”, ma w sobie zaskakująco dużo mądrości, chociaż do samego końca komiksu jawi się nam jako ogromnych rozmiarów dziecko. Tylko raczej jedno z tych grzecznych, a nie drących japę w restauracjach bo dostało za mało frytek. Mnie jako czytelnikowi było go momentami szkoda, czasem Millar sprawiał że cieszyłem się razem z Huckiem i generalnie nie mogę narzekać na to, że scenarzysta ten kolejny raz stworzył postać, która mi zwisa i powiewa.
No ale nie jest to komiks pozbawiony wad dość typowych dla Millara. Po pierwsze: trudno nie mieć wrażenia, że w Hucku mamy zbyt wiele rzeczy zaczerpniętych z Supermana (plus wygląd Kapitana Ameryki). Tu coś dorysować, tam coś delikatnie pozmieniać i komiks ”Huck: Prawdziwy Amerykanin” spokojnie mógłby funkcjonować w DC Comics jako jakiś elseworld. Po drugie: znowu nie można powiedzieć, by scenarzysta stworzył coś lepszego niż punkt wyjściowy komiksu. Podobnie jak w przypadku wielu poprzednio wydanych w naszym kraju komiksów Millara, tak i ten zaczyna się obiecująco, a potem wskakuje na tory prowadzące do najbardziej oczywistego finału, po drodze nie siląc się nawet szczególnie na to, by czytelnika czymkolwiek zaskoczyć. Gdy jakakolwiek oryginalność fabuły niknie, pojawia się sporych rozmiarów rozpierducha z pustymi przeciwnikami. To właśnie sprawia, że wcześniej nazwałem scenarzystę ”Michaelem Bayem komiksu” – no niby ładne to, dzieje się sporo, wybuchy są, ale w gruncie rzeczy za jakiś stosunkowo niedługi czas i tak wszyscy zapomnimy o co tu w zasadzie chodziło.

Co jeszcze w ”Huck: Prawdziwy Amerykanin” jest typowe dla komiksów Marka Millara? Ano to, że jest to bardzo ładnie narysowana pozycja. Rafael Albuquerque polski czytelnik może znać chociażby z ”Amerykańskiego Wampira” wydawanego swego czasu przez Egmont. Zdania na temat tamtego tytułu są mocno podzielone. Mnie na przykład fabularnie nie porwał, ale doskonale pamiętam, że warstwie graficznej w wykonaniu tego właśnie rysownika zarzucić nic nie mogłem. Tutaj Albuquerque nie tylko ponownie pokazuje się z bardzo pozytywnej strony, ale także kolejny raz współpracuje ze znakomitym kolorystą, jakim bez wątpienia jest Dave McCaig. Bardzo podobało mi się zwłaszcza to, jak ten drugi sprawnie przedstawił barwami to, iż w miasteczku zamieszkanym przez Hucka na brak słońca nikt zapewne narzekać nie może. Rysownik zaś sprawnie manewruje pomiędzy realistyczną kreską, a lekkim kreskówkowym pierwiastkiem. No co tu dużo mówić, ”Huck: Prawdziwy Amerykanin” oglądało mi się znakomicie, a scenariusz nie raził w oczy, chociaż jak zapewne pamiętacie, do wielkich fanów twórczości Marka Millara nie należę.

Mucha Comics niczym nie zaskoczyła i dała nam komiks w twardej oprawie i nieco powiększonym formacie. Na końcu tomu znajdziemy krótkie biografie twórców, cztery strony szkiców w wykonaniu Albuquerque oraz zapowiedź kolejnych tytułów Millara, które pojawią się w ofercie wydawnictwa. Przypomnę, że będą to wydany oryginalnie przez Marvela ”Nemezis” oraz opublikowany już w barwach Image ”Jupiter’s Circle”. Cena okładkowa komiksu ”Huck: Prawdziwy Amerykanin” wynosi 65 złotych, czyli realnie jest możliwe wyszukanie tej pozycji za około dwie dyszki mniej.

Czy warto? Fanów Millara zachęcać nie trzeba. Jeśli jednak do komiksów tego twórcy podchodzicie mniej więcej tak jak ja, to pewnie Was zaskoczę i stwierdzę, że jest to jeden z tych tytułów, za które scenarzystę mimo wszystko można pochwalić. Nie jest to nic oryginalnego i jak już wspomniałem, pierwiastek Supermana jest tu bardzo silny. Ale jednak jest coś w tym komiksie co sprawia, że nie żałowałem czasu spędzonego przy lekturze.

"Huck: Prawdziwy Amerykanin" do kupienia w sklepach Mucha Comics oraz ATOM Comics.

1 komentarz:

  1. Zaczęłam czytać recenzję tylko dlatego, bo myślałam, że to jakaś reinterpretacja Huckleberry Finna. Zainteresowałeś mnie mocno, zwłaszcza gdy sama doczytałam, że Millar podobno napisał to, żeby poradzić sobie z "traumą" jakiej doznał po filmie Man of Steel. Tyle że, no, to Millar, ja mu nie ufam i go nie lubię. Tak, wiem, Ty też - ale chyba z innych powodów, więc nadal nie wiem, czy Twoja rekomendacja podziała na mnie ;)

    OdpowiedzUsuń