niedziela, 24 listopada 2019

Farmhand vol. 2: Thorne in the Flesh (Rob Guillory/Taylor Wells)

Nie powiedziałbym, że pierwszy tom serii ”Farmhand” w jakikolwiek sposób mnie zachwycił. Ot, twórca rysunków do ”Chew” postanowił zrobić coś swojego i kolejny raz swoje uzasadnienie znalazła niepisana zasada, że nie każdy dobry rysownik jest od razu dobrym scenarzystą. Rob Guillory w ”Reap What Was Sown” przedstawił nam niezły zamysł na serię, nijak nie dał razy zerwać z licznymi skojarzeniami z poprzednim komiksem, którym się zajmował i przede wszystkim – po prostu niczym nie zachwycił. No ale kurde, punkt wyjściowy naprawdę jest przyzwoity, a mało która seria na dobre rozkręca się od razu w pierwszym tomie. Dlatego też postanowiłem zaufać Guillory’emu i sięgnąłem ostatecznie po ”Thorne in the Flesh”. Czy jest lepiej i autorowi udało się zachęcić mnie do sięgnięcia po odsłonę trzecią? O tym w dalszej części tekstu.

Przypomnę, że głównym bohaterem serii jest Ezekiel Jenkins – poszukujący pracy mężczyzna, który by zabić czas postanawia zostać farmerem. Ale takim zwykłym, nie tak jak jego ojciec – Jedidiah, który hoduje roślinne odpowiedniki ludzkich organów czy kończyn i zdobył dzięki temu zarówno światową sławę, jak i oczywiście wielu przeciwników takiej ingerencji w organizm ludzki. To jednak nie koniec jego problemów, ponieważ właśnie Jed odkrył, iż jego rośliny zmieniają ludzi w monstra, a przez to ogromne niebezpieczeństwo spada także na głowę Ezekiela i jego najbliższych. Pytanie tylko, czy ujawni on prawdę światu czy też będzie próbował załatwić sprawę po cichu? Co gorsza, na horyzoncie coraz mocniej pojawia się pewna tajemnicza kobieta, która może kontrolować osoby, którym Jedidiah myślał iż ratuje życie.

Drugi tom ”Farmhand” faktycznie i zgodnie z moimi oczekiwaniami rozszerza świat przedstawiony w początkowej odsłonie cyklu, a także pogłębia charaktery zaprezentowanym wcześniej postaciom. Poznamy także kilka nowych twarzy, które mogą odgrywać kluczową rolę w kolejnych zeszytach. Rob Guillory robi to wszystko stosunkowo poprawnie, tuszując jak może swoje niedostatki jako scenarzysta. Niestety, nie trzeba być zbyt wielkim znawcą tematu, by z dość dużą łatwością wyłapać rzeczy, które sprawiają ostatecznie, iż ”Farmhand” nie może przebić się ponad bardzo przeciętny poziom. Rob Guillory przed ”Chew” wykonał raptem kilka krótkich prac dla rozmaitych antologii i dopiero przy okazji współpracy z Johnem Laymanem rozwinął skrzydła w mainstreamie. Począwszy od 2009 roku, twórca ”Farmhand” podpatrywał z pewnością jak pracuje jego starszy kolega i to na kartach tego komiksu bardzo mocno widać. Paradoksalnie jednak, mocne inspirowanie się Laymanem szkodzi autorskiemu projektowi Roba Guillory’ego, ponieważ zwyczajnie widać, iż mocno brakuje mu własnej tożsamości.
Oprócz tego, że ”Farmhand” wygląda jak kontynuacja ”Chew”, ponieważ w swojej autorskiej serii Guillory nie zmodyfikował nijak swojego dość charakterystycznego stylu rysowania, to jeszcze autor korzysta pełnymi garściami z tych samych tricków, jakimi raczono nas w poprzednim, rysowanym przez niego komiksie. Niektóre postacie są mocno przerysowane w swej konstrukcji, autor nie unika solidnej porcji scen dających się czytać tylko z przymrużeniem oka (przoduje w nich syn Ezekiela), wprowadza nietypowego zwierzaka do obsady (mieliśmy bojowego kurczaka, teraz dostajemy zmutowanego psa) i dodatkowo spina to wszystko bardzo naiwnymi cliffhangerami. To, co czytelnicy zobaczyli na przykład na ostatniej stronie omawianego właśnie tomu, a więc pierwotnie pod koniec zeszytu numer 10, zostało tak jasno zasygnalizowane dwa rozdziały wcześniej, że nie wiem jakiej sztuki trzeba byłoby dokonać, by się nie domyślić tego, co zostanie z czasem ujawnione. Guillory stara się jak może, to widać. Niestety jednak odpowiedniego warsztatu mu brakuje, a to nieodzownie rzutuje na końcową ocenę tomu. Z kolei stylizowanie na młodszego brata serii ”Chew” nie wydaje się być najlepszym pomysłem.

Rysunkowo jest tak jak już wspomniałem. Jeśli czytaliście ”Chew” to macie już świadomość tego, co dokładnie znajdziecie w warstwie graficznej ”Farmhand”. Szkice Roba Guillory’ego koloruje tutaj Taylor Wells, lecz jest on bardzo mocno zachowawczy i niczym szczególnym się nie wyróżnia na przestrzeni tych zebranych w dwa tomy dziesięciu rozdziałach. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że do tomu dorzuconych jest kilka humorystycznych i liczących po cztery kadry plansz autorstwa Burtona Duranda – człowieka odpowiedzialnego za projekt graficzny serii. I są to chyba najbardziej zabawne fragmenty komiksu.

Oprócz tego w drugim tomie ”Farmhand” znajdziecie także kilka szkiców autorstwa Guillory’ego i reklamy jego strony internetowej oraz oczywiście zachęta do kupna najróżniejszych edycji ”Chew”. Wszystko to do kupienia jest w cenie okładkowej w wysokości niecałych siedemnastu dolców. Czy warto? Po dwóch tomach nie jestem przekonany i po trzeci sięgnę tylko w przypadku, jeśli w danym miesiącu nie będzie nic ciekawszego do kupienia.
     
"Farmhand vol. 2: Thorne in the Flesh" do kupienia w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz