W komiksowym światku USA
dramat – Brian K. Vaughan i Fiona Staples ogłosili co najmniej roczną przerwę w
publikacji kolejnych zeszytów ”Sagi”,
by móc odpocząć od intensywnej pracy (co dotyczy zwłaszcza rysowniczki) i zająć
się innymi projektami. Po ujawnieniu tej informacji Ziemia zatrzęsła się w
posadach, a z każdego kontynentu słychać było donośny szloch… Nie no,
oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Ale faktem jest, że news ten spadł na
nas jak grom z jasnego nieba i chociaż jest to jeden z tych przypadków, gdy nie
mam żadnych wątpliwości, iż komiks koniec końców wróci na sklepowe półki, to
jednak – nie zawaham się tak stwierdzić – kilkaset tysięcy ludzi na całym
świecie będzie na moment ten mocno czekało. W tym także liczni wydawcy, a wśród
nich Mucha Comics. My co prawda doczekaliśmy się właśnie premiery tomu ósmego,
więc przed nami jeszcze jedna odsłona, ale z pewnością i polscy czytelnicy
odczują skutki tymczasowego zawieszenia cyklu.
Wiecie, dowiedziałem się
dzisiaj, iż są takie miejsca na komiksowo-blogowej mapie polski, a w zasadzie
jedno, gdzie mędrkowanie na temat danego komiksu wcale nie musi oznaczać tego,
iż dana pozycja została uprzednio przeczytana. Jako iż staram się podążać za
najnowszymi trendami w sztuce recenzowania, postanowiłem pójść tym tropem.
Zatem zdradzę Wam, że komiks od Muchy wygląda jak komiks. Ma twardą okładkę, w
środku są zadrukowane strony z rysunkami. Kolorowymi. Niesamowite, prawda?
Podczas przekartkowania uderzył mnie zapach tuszu, który przypomniał mi pobyt
na lazurowym wybrzeżu na którym nigdy nie byłem, z lekką domieszką sojowego
latte ze Starbucksa, którego nigdy nie piłem. Trochę się biją, trochę nie, coś
tam gadają, więc komiks pewnie jest babski, ale też trochę męski. Być może jest
spoko, więc w sumie polecam się zainteresować. Ale jakby nie był, to sorry. I
cyk, tekścik walnięty, mogę zająć się ciężką pracą.
(…)
No dobra, niech Wam
będzie. Poświęcę się i przeczytam! Doceńcie ten wysiłek!!!
”Saga” jest dla mnie bardzo ważnym komiksem i nigdy nie kryłem się z
tym, że uważam się za niemal bezkrytycznego fana tej serii. Gdy stopniowo
odchodziłem od czytania Marvela i DC na rzecz publikacji z mniejszych
wydawnictw z USA, były to lata 2010-2011 i Image co prawda już miało w swojej
ofercie kilka naprawdę ciekawych komiksów, jak ”Chew”, ”Morning Glories”
czy obie najsłynniejsze serie Roberta Kirkmana, ale brakowało mi tu tej
publikacji, która kopnęłaby mnie w jajka, doprawiła w mordę i sprawiła, że
chciałbym to przeżyć jeszcze raz. Gdy więc w 2012 roku nastąpił frontalny atak
ze strony Image, na czele którego stała właśnie ”Saga”, nie wahałem się ani chwilę i po tytuł ten sięgnąłem. Dziś
zbieram go w oryginale, w wydaniach deluxe oraz w wersji rodzimej od Mucha
Comics. Mam trochę merchu, ale nie jakoś szczególnie wiele i mniej więcej do
szóstego tomu komiksowej serii trudno było zmusić mnie do jakiegoś gorszego
słowa na temat tej serii. Czasem nie podobały mi się te momenty, w których
twórcy na siłę próbowali zaskoczyć przez zniesmaczenie i do teraz zabawiający
się ze sobą smok to jak dla mnie moment przysłowiowego ”przeskoczenia rekina”.
Dziś jestem po lekturze tomu ósmego i chociaż wciąż ”Saga” potrafi ze mnie wykrzesać sporo entuzjazmu podczas czytania,
to jednak jest to tylko ułamek tej radości, jaką dawały mi wcześniejsze tomy.
Chociaż w
przeciwieństwie do wielu osób, w tym także do licznych głosów dochodzących z
naszego rodzimego podwórka, nie odmawiam Brianowi K. Vaughanowi ogromnych pokładów talentu. Jednakże podobnie
jak te wspomniane głosy, uważam, iż jego ulubiona forma tworzenia komiksów jest
także jego największą słabością. Scenarzysta bowiem od lat wykazuje zamiłowanie
do rozplanowanych na 50-60 numerów serii, z których pierwszych 10-12 odsłon to
istny majstersztyk, a potem na jaw wychodzi to, iż w sumie gdyby tak daną rzecz
skrócić o 1/3 to wielkiego bólu by nie było, zaś zbliżający finał danej
opowieści może wywoływać obawy. Czytelnicy ”Y: Ostatni z mężczyzn” zapewne
potwierdzą, zaś fani ”Ex Machiny” stosunkowo niedługo się sami przekonają. Niestety,
ta sama przypadłość złapała ”Sagę” i
chociaż jest nadzieja, że uda się ją wyleczyć podczas rocznego urlopu, to
jednak… Vaughan is still Vaughan, right?
Fabuła ósmego tomu to
oczywiście naturalna kontynuacja finału siódemki, w trakcie której doszło do
dość dramatycznych dla Marka i Alany wydarzeń. By ratować życie kobiety, muszą
oni udać się na planetę wykonującą coś, co w dzisiejszych czasach jest tematem
bardzo kontrowersyjnym i nierzadko mającym podteksty polityczne, zatem
pozostawiam to Waszym domysłom. Podkręcone przez to magiczne moce Alany
sprawiają, że Hazel poznaje kogoś, kogo może nazwać braciszkiem. W międzyczasie
Petrichor walczy o życie, którego wcale nie chce zachować, Książe Robot jest
nadal dupkiem, Uparty znajduje się w niewoli, a uroczy jak zwykle Ghus stara
się zapanować nad zachowaniem krnąbrnego Dziedzica. Vaughan konsekwentnie i
powoli spełnia swoje obietnice, przesuwając środek ciężkości komiksów z
rodziców małej Hazel na samą dziewczynkę, której rola mniej więcej od szóstego
tomu jest już wyraźnie pierwszoplanowa. Problemem, jaki miałem podczas lektury
tego tomu było jednak to, że główny wątek pięciu z sześciu rozdziałów zawartych
w tym komiksie, najzwyczajniej w świecie mało mnie interesował. Scenarzysta jak
zwykle nie unikał tutaj poruszania społecznie istotnych problemów, tradycyjnie
w taki sposób, który zwolennikom pewnych opcji poglądowych totalnie nie
przypadnie do gustu. Ale zarazem całość przeszła bez większych zaskoczeń i
gdyby nie sporadyczne, ale potrafiące rozkleić serducho interakcje Hazel z jej
”braciszkiem”, dla mnie ten wątek byłby totalnie do zapomnienia. Podobne
zarzuty mam do w zasadzie wszystkich scen z udziałem Upartego – rozumiem pomysł
Vaughana na tę postać, ale nie przemawia on do mnie. Widać, że ten zagubiony łowca
nagród ma przed sobą jeszcze jakąś rolę do odegrania, lecz niestety trudno mi
się jakoś w to zaangażować i mu kibicować.
Żeby jednak nie było
wyłącznie źle, ponuro i w ogóle masakra. Oprócz wspomnianego już miniwątku
Hazel, ósma odsłona ”Sagi” broni się
w moich oczach bardzo fajnie prowadzonym wątkiem Petrichor (i tu znowu warto
zaznaczyć, że jej rozmowy z córką Marko i Alany to czyste złoto), którego
końcówka co prawda jakoś szczególnie nie zaskoczyła, ale twórcom udało się
bardzo przyjemnie rozwinąć tę postać i nie zmarnować jej olbrzymiego
potencjału. Uroczo wypadł także szósty, finałowy rozdział tomu, który jest
pojedynczą historią poświęconą Ghusowi i Dziedzicowi. Ten pierwszy jak zwykle
robi to, co wychodzi mu najlepiej – czyli jest przeuroczy. Drugi zaś… no, widać
w nim geny ojca. Jak zwykle także muszę pochwalić prace Fiony Staples, które
niezmiennie trafiają idealnie w mój gust i cały czas jestem pod wrażeniem tego,
jak wiele obowiązków przyjęła na siebie artystka i terminowo się z nich
wywiązuje (Franku Quitely, ucz się). Swoboda, jaką Staples cieszy się przy
tworzeniu kolejnych zeszytów serii jest widoczna gołym okiem. Objawia się to
zwłaszcza nieustannie świetnymi designami postaci oraz udanym kadrowaniem. Nie
czuć tu nawet przez moment, by artystka dusiła się pod licznymi wskazówkami
pochodzącymi ze scenariusza.
Czy więc jestem w stanie
polecić ósmy tom ”Sagi”. Tak, bo
chociaż to zdecydowanie nie jest tak świeża i wciągająca lektura, jak jeszcze
parę tomów wcześniej, to jednak wciąż są tu urocze i chwytające za serce
momenty, w których czytający komiksy rodzice odnajdą kawałek codziennego życia,
a i ci z nas, którzy na potomstwo wciąż czekają znajdą tu dla siebie coś, co
powinno przypaść do gustu. Mimo to nie obraziłbym się, gdyby zapowiedziany
przez Muchę na wiosnę przyszłego roku tom dziewiąty, okazał się znacznie
ciekawszą lekturą.
-------------------------------------------------------------------
"Saga #8" do kupienia w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz