No trochę przyszło nam
poczekać na czwartą odsłonę serii ”Outcast:
Opętanie”. ”Światełko” –
poprzedni tom cyklu – ukazał się w listopadzie ubiegłego roku i niedługo potem
pisałem w swojej recenzji, że był to w mojej ocenie najlepszy z dotychczas
zaprezentowanych zbiorów przygód Kyle’a Barnesa. Liczyłem wówczas, iż poziom
ten już nie spadnie, zwłaszcza iż jak się potem okazało, minęliśmy tym samym
półmetek całości tego komiksu. Dziś niestety muszę napisać, że przynajmniej w
moich oczach, był to jednorazowy wyskok. Czwartego tomu serii ”Outcast: Opętanie” z pewnością nie
nazwę jakimś szczególnie złym komiksem, ponieważ do tego droga jest bardzo
daleka, lecz w zamian ograniczę się do dyplomatycznego ”no po prostu mi jakoś
nie leży”. Przynajmniej częściowo, ale o tym już więcej w dalszej części
tekstu.
Gdy ”Światełko” dobiegło końca, Kyle Barnes
dostał się w niezbyt gościnne łapy Sidneya. Teraz, uwięziony i zdany na łaskę
swojego przeciwnika, musi spróbować się w jakiś sposób wydostać. Ratunkiem może
okazać się wielebny Anderson, który jednak raz za razem musi mierzyć się z
własną agresją związaną z prawdą o opętanych i własnych doświadczeniach. W
międzyczasie Allison zaczyna wierzyć, że córka jej i Kyle’a faktycznie
przejawia nadnaturalne zdolności, ale czy nie sprowadzi to na nią sporych
problemów? Opętani bowiem są wszędzie i krok po kroku realizują swój demoniczny
plan, którego Kyle jest niemal nieodłączną częścią.
Od samego początku
swojej przygody z komiksem ”Outcast:
Opętanie” rozumiem zamysł Roberta Kirkmana na ten komiks i chociaż z jednej
strony nie mogę w żaden sposób zarzucić mu tego, iż nie realizuje swoich
obietnic na łamach serii, to jednak zwyczajnie tylko momentami dałem się porwać
temu, co twórca ten przygotował dla Kyle’a Barnesa. Kirkman wielokrotnie
powtarzał, że ”Outcast: Opętanie” ma
przedstawiać możliwie jak najbardziej realistyczne podejście do kwestii
tytułowych opętań, nie robiąc z naszych bohaterów pancerne czołgi prujące przed
siebie bez chwili wahania. Otóż nie, bohaterowie dużo rozmyślają (to akurat
typowe dla tego scenarzysty), mają wątpliwości, przechodzą kryzysy, a także, co
niestety zabija nieco tempo prowadzenia historii, przez bite 70 stron próbują
się wydostać z uwięzienia. I oczywiście można pokazać to w rewelacyjny sposób,
jak na przykład mogliśmy się przekonać podczas lektury ”Zakładnika” z Kultury
Gniewu, lecz na łamach ”Outcast:
Opętanie” no niestety nie zagrało to najlepiej. Pierwsza połowa komiksu to
w większości rozmowy Kyle’a z Sidneyem, połączone z nieudolnymi próbami oswobodzenia
się przez tego pierwszego i równie szczątkowym ujawnianiem demonicznego planu
przez jego oponenta. W tle pałęta się wielebny Anderson. Zabrakło tu przede
wszystkim emocji, bo z jednej strony wiemy doskonale, iż Kyle’owi nic nie grozi
– jest w końcu Rickiem Grimesem tego komiksu – a z drugiej zaś dialogi pomiędzy
nim i Sidneyem były napisane tak, żeby przypadkiem nie zdradzić aż nadto
czytelnikowi. W efekcie starszy jegomość nieustannie rzuca półsłówkami, co mnie
znacznie mocniej irytowało niż ciekawiło, zaś to co faktycznie zostaje
ujawnione, posuwa fabułę do przodu w stopniu szczątkowym.
Nadrabia jednak druga
połowa omawianego właśnie tomu ”Outcast:
Opętanie”, gdzie autorowi scenariusza udaje się wepchnąć nieco więcej
emocji, podkręcić tempo i nawet kilkukrotnie zaskoczyć. Oczywiście jeśli się
nie znało wcześniej serialowego wcielenia tej historii, która przed swoją
kasacją zdążyła jeszcze w paru miejscach zahaczyć o fabułę tego tomu.
Oczywiście być może znajomość wspomnianej produkcji telewizyjnej wpływa też na
moją ocenę komiksu, ale zarazem nie zawaham się napisać wprost, że serial
jednak znacznie lepiej potrafił trzymać odbiorcę w napięciu, niż stara się
robić to opublikowana przez wydawnictwo Mucha Comics pozycja. W przypadku ”Pod diabelskim skrzydłem”, podobnie jak
miało to miejsce przy okazji dwóch pierwszych odsłon cyklu, w mojej ocenie
najkorzystniej wypada duet rysownik/kolorystka.
Paul Azaceta to rysownik
bardzo charakterystyczny, lecz jego styl idealnie wpisał się w mroźny, surowy
klimat grozy komiksu ”Outcast: Opętanie”.
Od pierwszego tomu bardzo podobają mi się zwłaszcza te niewielkie kadry, niby
”przypadkiem” powtykane pomiędzy teoretycznie ważniejsze, duże rysunki, ale
zarazem znakomicie podbijające nastrój danej postaci. Może to być raptem jedna,
ledwie widoczna kropla potu, niewielki grymas twarzy czy nerwowe poprawianie
włosów, lecz osiągany dzięki temu efekt jest znakomity. Nie chciałbym, aby
teraz Azaceta ugrzązł w komiksach klimatycznie zbliżonych do omawianej serii,
bo jednak zbyt często pokazuje on masę talentu, która chyba jeszcze czeka na
to, by rozbłysnąć pełnią blasku. Elizabeth Breiweiser to już klasa sama w sobie
i tutaj ponownie to udowodniła. Kompletnie nie rozumiem pominięcia tej
kolorystki przy tegorocznych Eisnerach, ponieważ mało kto na rynku tak ”czuje”
swoją robotę jak ona. Nawet gdy ”Outcast:
Opętanie” nie czyta mi się jakoś szczególnie dobrze, to jednak do pracy
osób odpowiedzialnych za warstwę graficzną kolejny już raz nie mogę mieć
absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Standard wydawniczy
Muchy pozostał niezmienny. Zastanawiała mnie tylko cena tego tomu, ponieważ
omawiany komiks od swojej drugiej odsłony kosztuje okładkowo 55 złotych, a więc
o 4 złote mniej niż mająca dokładnie tyle samo stron ”Saga”. Może koszta licencji są tu wyraźnie niższe? Co by to nie
było, w sklepie Muchy możecie nabyć ten tom w cenie poniżej czterech dyszek, co
sprawia, iż naszym oczom ukazuje się kwota bardzo atrakcyjna.
Jeśli pamięć mnie nie
myli, przed nami jeszcze jeden, podwójny objętościowo tom tej serii. Trzymam
kciuki za to, bym po zakończeniu jego lektury nie obudził się z poczuciem, że
tylko trzecia odsłona ”Outcast: Opętanie”
tak naprawdę przypadła mi do gustu. ”Pod
diabelskim skrzydłem” nie jest złym komiksem. Oj, zdecydowanie nie. Po
prostu nie jest to tytuł, który mi ”siadł”, a to stawia go znacznie poniżej
tegorocznej, Muszej średniej.
-------------------------------------------------------
"Outcast: Opętanie #4: Pod diabelskim skrzydłem" do kupienia w sklepie Mucha Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz