wtorek, 5 listopada 2013

Spawn: Endgame Collection (Todd McFarlane/Greg Capullo i inni)

Żeby nie było że nie ostrzegałem - ta recenzja to kolejny dubel

Todd McFarlane potrafi zaskoczyć każdego czytelnika komiksów. Kto bowiem mógł przypuszczać, że najważniejszy moment w historii Spawna przypadnie nie na setny czy dwusetny numer jego solowej serii, tylko objawi nam się w numerze sto osiemdziesiątym piątym? Przecież to nie jest odpowiedni moment na takie zabiegi jak... ponowne uśmiercenie głównego bohatera. Tak, dobrze czytacie. SPAWN: ENDGAME COLLECTION to pożegnanie Ala Simmonsa, które trwa dokładnie... cztery strony. Potem rozpoczyna się zupełnie nowa era.

Po ostatnich wydarzeniach, które dziwnym zbiegiem okoliczności nie zostały jeszcze zebrane w formie wydania zbiorczego, Al Simmons nie chce już dłużej pełnić roli Spawna. Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że uwolni się od klątwy tylko w momencie, w którym popełni samobójstwo. Chwilę później tak właśnie się dzieje. Dokładnie w tym samym momencie, w pewnym szpitalu, ze śpiączki budzi się tajemniczy Pacjent 47. Blondwłosy, białoskóry mężczyzna stał się właśnie kolejną osobą, na którą spadła piekielna klątwa Spawna. Czy odnajdzie się on w nowej roli? Co zrobi wiedząc, że jego tropem podążają nie tylko stary wrogowie, ale także rzesza zupełnie nowych przeciwników? I to takich z piekła rodem.

Tak w skrócie przedstawia się fabuła SPAWN: ENDGAME COLLECTION. Historia ta zebrana była już w postaci dwóch zbiorów, lecz z powodu jej ogromnej popularności, Image Comics postanowiło połączyć je oba, uzupełnić dodatkami o których wspomnę później i zarobić na dobrej sprzedaży tej pozycji. Nie odkryję Ameryki jeśli napiszę, że się nie pomylono.

Cała historia ENDGAME to bardzo udany powrót Todda McFarlane’a do pisania przygód Spawna. Co prawda w pierwszej połowie zbioru towarzyszy mu jeszcze Brian Holguin – wieloletni, regularny scenarzysta serii SPAWN, lecz druga część to już solowy popis twórcy postaci Ala Simmonsa i Jima Downinga. Holguin, chociaż miał spory kredyt zaufania, nigdy nie osiągnął takiego poziomu pisanych przez siebie historii, żeby chociaż zbliżyć się do swoich poprzedników. ENDGAME wyjątkowo przykuwa uwagę, pomimo tego, że jest w swojej konstrukcji bardzo podobne do pierwszych numerów serii. Gdy Jim zostaje Spawnem, zaczyna odkrywać dziedzictwo Ala Simmonsa, które stali czytelnicy przygód tego szczególnego superbohatera dokładnie znają. Nic więc dziwnego, że ENDGAME jest idealnym momentem, by rozpocząć swoją znajomość z Spawnem. Tu zwracam się do panów z Marvela i DC – jak widać nie potrzeba wciąż restartować serie z poszczególnymi bohaterami, by odnieść pożądany sukces.

Scenarzyści zadbali jednak o to, by stali czytelnicy nie czuli się pominięci i zagubieni. Dlatego też nowy Spawn napotyka na swojej drodze znanych i lubianych: detektywów Sama i Twitcha, klauna Violatora, a swój mały epizod zalicza także Wanda Fitzgerald. Zwłaszcza scena z nią szczególnie zapada w pamięć, ponieważ to właśnie wtedy stali czytelnicy przygód Spawna uświadamiają sobie, że widzieli już twarz Jima Downinga w oryginalnym SPAWN #2! Jest to bardzo ciekawy zabieg ze strony scenarzystów, ale po więcej szczegółów zapraszam już bezpośrednio do lektury SPAWN: ENDGAME COLLECTION.

Zeszytowe ENDGAME charakteryzowało się tym, do czego fani wydawnictwa Image mogli się już przyzwyczaić. Chodzi mi oczywiście o potężne opóźnienia. 12 zeszytów składających się na całość historii ukazywało się przez blisko półtorej roku, co teoretycznie jeszcze nie jest tak złym wynikiem. Warto jednak wspomnieć o fakcie, że rysunki do zbioru wykonywać musiało aż czterech rysowników, ponieważ niemal każdy z nich miał spore kłopoty z wyrobieniem się w terminie. Pod tym względem nie zawiódł jedynie, znany ze swojej ekspresowej pracy, Rob Liefeld. No ale wszyscy doskonale wiemy, że jest to artysta strasznie kontrowersyjny i albo się go kocha, albo nienawidzi. Ja osobiście należę do tej drugiej grupy. Jednak gdyby nie zwracać uwagę na opóźnienia, które w końcu zbioru nie dotyczyły, to nie sposób nie zauważyć, że zarówno Liefield, Whilce Portacio jak i Greg Capullo, starali się jak najbardziej zbliżyć się do siebie stylowo, dzięki czemu przejścia od jednego rysownika do drugiego obywało się czasem nawet niezauważalnie. Najmocniej kłuło to w oczy w przypadku Whilce’a Portacio, który na przestrzeni ostatnich kilku lat mocno obniżył loty i gdzieś zatracił swój własny, niepowtarzalny styl.

Oprócz dwunastu zeszytów serii SPAWN, zbiór zawiera całkiem pokaźną liczbę dodatków, chociaż zupełnie standardowych. Oprócz galerii okładek do poszczególnych rozdziałów historii ENDGAME, dostaliśmy też kilkanaście szkiców autorstwa poszczególnych rysowników, a także krótki komentarz samego Todda McFarlane’a. W sumie pojawiło się blisko 30 stron dodatków, które cieszą oczy w nie mniejszym stopniu niż sama historia.

SPAWN: ENDGAME COLLECTION to historia monumentalna dla każdego fana tej postaci oraz doskonały moment na wskoczenie nowych czytelników. Wystawiam mu mocną czwórkę i zachęcam do kupna, ponieważ przedstawiona w zbiorze historia stanowi w prostej linii wstęp do numeru 201 oryginalnej serii, gdzie na stanowisku stałego artysty zawitał nasz rodak – Szymon Kudrański. Ale to jak się tam zadomowił, dowiecie się z kolejnych recenzji.

1 komentarz: