piątek, 15 listopada 2013

Haunt vol. 2 (Robert Kirkman/Greg Capullo)

Koniec dubli za dwie recenzje.

Pierwszy zbiór przygód HAUNTA oceniłem bardzo nisko, dlatego też do lektury drugiej ich odsłon zasiadałem z niemałą obawą. Wciąż bowiem uważałem, że główny bohater serii to nic innego jak zwyczajna zrzynka z pomysłów na inne postacie. Tymczasem zeszyty, które weszły w skład HAUNT vol. 2 nie tylko zebrały bardzo dobre oceny na zagranicznych portalach, ale także do ich rysowania zatrudniono Grega Capullo. To były aż dwa powody ku temu, by jednak przyjrzeć się temu wydawnictwu. O dwa więcej, niż przy okazji pierwszego zbioru.

HAUNT vol. 2 rozpoczyna się od pojedynczej historii, na łamach której widzimy streszczenie całego poprzedniego zbioru, tyle tylko, że widziane oczami Mirage – jednej z drugoplanowych postaci. Następnie przechodzimy do sześciu rozdziałów, które są już kontynuacją losów braci Kilgore – krwawą, dynamiczną, ale jak się okazuje, faktycznie nieco lepsze od poprzedniej odsłony. Przypomnę jeszcze, że seria HAUNT opowiada o dwóch braciach – Kurcie i Danielu. Gdy ten pierwszy ginie, jego dusza zadomawia się w ciele brata. Wspólnie tworzą ektoplazmatyczną istotę o pseudonimie Haunt, która jest ich największą bronią w krucjacie, którą niedługo potem rozpoczęli. Zemsta będzie krwawa, a my będziemy tego świadkami.

Nie ukrywam, że gdy rozpoczynałem swoją przygodę z drugim tomem zbiorczym serii HAUNT, byłem już z góry nastawiony na „nie”. Tymczasem okazuje się, że znalazłem kilka momentów, w których naprawdę nie żałowałem pieniędzy wydanych na ten komiks. Oczywiście wciąż nie ośmielę się nazwać HAUNT vol. 2 pozycją godną polecenia, ale już na pewno zdatną do czytania. Ale opiszmy to po kolei.

Zacznę może od warstwy graficznej, ponieważ tu będę najmniej obiektywny. Uwielbiam prace Grega Capullo i jestem przekonany, że gdyby narysował pojedynczy numer serii ARCHIE to też bym się nim zachwycał. Styl, jaki artysta ten wypracował latami pracując dla Image przy SPAWNIE, znacznie bardziej pasował do klimatu historii, w jakiej porusza się HAUNT. Co prawda Capullo już w pierwszym tomie udzielał się dość mocno, jednak dopiero teraz stał się pełnoprawnym rysownikiem, zastępując nieco zagubionego Ryana Ottley’a (INVINCIBLE – także dla Image). Różnica jest dostrzegalna gołym okiem, chociaż tak naprawdę uważam że dopiero po swoim przejściu do DC, Capullo ponownie rozwinął skrzydła. Artysta ten podniósł wartość warstwy graficznej w HAUNT, ale nie było o to szczególnie trudno.

Tymczasem przejdźmy do warstwy scenariuszowej, za którą odpowiadał Robert Kirkman. Wciąż upierać będę się, że to najsłabszy komiks tego scenarzysty od ładnych paru lat (zaznaczam: nie czytałem INFINITE), lecz HAUNT vol. 2 i tak można określić mianem solidnego średniaka. Zawdzięcamy to głównie temu, że... zbiór posiada znacznie większą ilość stron od swojego poprzednika. Znalazło się tu znacznie więcej miejsca na rozwinięcie obu braci, ale także nadano nieco charakteru postaciom dotąd drugoplanowym. Ponieważ zrobiono to całkiem umiejętnie, ocena nieco podskoczyła. Dużo świeżości wniosła zwłaszcza Mirage, która znacząco namieszała i rozruszała nieco niemrawą początkowo serię.

Z drugie znowu strony, wciąż czekam na to, by cokolwiek zrobiono z postacią żony zmarłego Kurta. Jej występy to wciąż notoryczne płakanie, użalanie się nad sobą i wpadanie w przerażenie, gdy odkrywa kolejne sekrety z życia swojej zmarłej połówki. Nuda, nuda, przeraźliwa nuda, no i w końcu ileż można?

Podobnie jak w przypadku pierwszego zbiorku, każde słowo poświęcone materiałom dodatkowym w HAUNT vol. 2 to marnotrawienie czasu i miejsca, ponieważ takowych zupełnie w komiksie nie ma. No, chyba że za dodatek uznamy reklamę serii HAUNT oraz zachęcenie do kupna poprzedniego zbioru. Swoją drogą sądzę, że jeśli ktoś sięgnął po drugą jego część, to najpewniej ma także w swoich zasobach pierwszą. No ale kto tam jest w stanie dokładnie stwierdzić, co siedzi w głowie przeciętnego Amerykanina.

Podsumowując, HAUNT vol. 2 jest z pewnością komiksem lepszym od swojego poprzednika, jednak wciąż jest to pozycja zaledwie średnia. Polecam ją osobom, które należą do grona fanów Roberta Kirkmana, a także tym, którym podobał się specyficzny klimat SPAWNA z rysunkami Grega Capullo. Reszta może poczuć się zdecydowanie zawiedziona. Jeśli więc jeszcze nie poddaliście się po lekturze pierwszej odsłony HAUNTA, polecam dokładnie i dwukrotnie, a najlepiej trzykrotnie zastanowić się nad tym, czy nie lepiej wydać Wasze ciężko zarobione pieniądze na coś tak średniego. Jest kilkanaście znacznie lepszych komiksów w tej cenie, które warto zakupić i dołączyć do Waszych kolekcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz