Cześć, nazywam się Kurtis J. Wiebe i
jestem scenarzystą serii ”Rat Queens”.
Pamiętacie jeszcze trzeci tom mojej serii? Ten który pisałem zmagając się z
problemami osobistymi, fajną oraz radosną serię przerobiłem na podręcznik
popadania w depresję i namotałem w nim tak mocno, że gdy pokłóciłem się z
rysowniczką, a ja postanowiłem restartować serię, to uznałem iż większą część
zaprezentowanych tam wydarzeń trzeba zamieść pod dywan i udawać że ich nie
było? To co powiecie na to, iż w tomie piątym uznałem, że najwyższa pora wrócić
do tych klimatów i przegrać drugi raz praktycznie tę samą bitwę.
Takie właśnie były moje pierwsze
myśli po tym, jak zakończyłem lekturę najnowszego, piątego już tomu serii ”Rat Queens” – niegdyś dobrze
zapowiadającej się komediowej serii w klimatach rpg-owego fantasy, a dziś
tytułu z sukcesywnie marnowanym potencjałem. Ale hej, przynajmniej tytuł tego
tomu się zgadza, bo ”Wielkie magiczne nic” doskonale odzwierciedla to, co dał
mi czas poświęcony tej pozycji. Przy okazji dodam, że plus zdecydowanie należy
się twórcom za szczerość przy nadawaniu podtytułu temu komiksowi.
Zanim przejdziemy do istoty
”Wielkiego magicznego niczego”, najnowsza odsłona serii ”Rat Queens” prezentuje nam one-shot poświęcony orkowi Dave’owi i
powiem Wam, że jest to niezła zmyła. Dlaczego? Otóż jest to naprawdę niezła i
zaskakująca historia. Poznajemy młodszą wersję tej postaci i jego nietypową
relację z ojcem, pierwsze spotkanie z naszymi bohaterkami oraz moment, w którym
postanowił on nadać nowego biegu swojemu życiu. Akurat ten zeszyt ma w sobie
wszystko to, czego powinniśmy oczekiwać od one-shotów: zwięzłą i dobrze
napisaną historię, która nadaje nowej głębi postaci Dave’a, ale jednocześnie
nie zamyka wszystkich drzwi i daje wyraźny sygnał, że ciąg dalszy powinien
nastąpić. Robi to jednocześnie w taki sposób, że chce się czekać na podjęcie
tych wątków. Do tego dochodzą przyzwoite rysunki Maxa Dunbara, garstka (nie za
dużo na szczęście) dość wulgarnego, ale typowego dla tej serii humoru i
generalnie piąta odsłona ”Rat Queens”
zaczyna się naprawdę dobrze… a potem wracamy już do niskich stanów średnich.
Tytułowe ”Wielkie magiczne nic”
zaczyna się niepozornie – nasze główne bohaterki wyruszają na kolejną misję,
niby wszystko idzie zgodnie z planem (nie licząc małego, narkotycznego tripu),
ale jednak nie do końca. Dziewczyny zauważają, że z Palisady zniknęła bez śladu
pewna dziewczynka, zaś jej ojciec zdaje się zupełnie nie wiedzieć, że w ogóle
miał dziecko. Sprawa komplikuje się jeszcze mocniej, gdy w podobnych
okolicznościach znika Violet, zaś Hannah dość ostro zaczyna skręcać w kierunku
”ciemnej strony mocy”, a nad głowami wszystkich ponownie pojawia się N’Rygoth.
Trudno nie odnieść wrażenia, że
”Wielkie magiczne nic” to swoista próba Kurtisa J. Wiebe, by raz na zawsze
rozprawić się z przywołanym już przede mnie w tekście tomem trzecim - ”Demony”.
Tam bowiem pierwszy raz mieliśmy do czynienia ze zła wersją Hannah, a seria
była mocno krytykowana, w tym także i przeze mnie, za zbyt mocny skręt w stronę
mrocznych i depresyjnych klimatów, co stanowiło kompletne zaprzeczenie tego,
czym od początku seria była. Pojawia się tu kilka nawiązań do owej historii i
to nie takich pokroju easter-egga na drugim planie. Nie byłoby w tym zamyśle
nic złego, gdyby nie to, że Wiebe popełniał dokładnie te same błędy co wówczas,
a uratował go, paradoksalnie, rysownik Owen Gieni – jak dla mnie cichy bohater
tego tomu. Ale żeby nie było, Wiebe naprawdę momentami się starał, tylko jego
własna historia go zwyczajnie przerosła. Chciał trochę zamotać i skomplikować
czytelnikowi sprawę przy lekturze, rzucając nas w świat różnych wizji,
alternatywnych przyszłości i wydarzeń, co do faktu których nie jesteśmy do
końca pewni, lecz w pewnym momencie jasne stało się dla mnie, że scenarzysta
trochę sam się pogubił – świadczy o tym mocno rwana narracja (miejscami
ewidentnie widać, że czegoś po drodze w scenariuszu zabrakło), bardzo dziwne
przeskoki w czasie i miejscach wydarzeń, a także naciągany jak diabli finał (co
jest smutnym standardem gdy nie za bardzo wiesz co zrobić z mocno przekokszoną
postacią) i to, że niby żarty żartami, ale ostatecznie historia zaprezentowana
w tym tomie to dokładnie takie nic, które zostało zapowiedziane w jego tytule. I
jest to naturalnie zawód, bo można było liczyć się z tym, że skoro Wiebe
ponownie mierzy się z danym tematem, to tym razem lepiej przygotowanym. Cieszyć
może chyba tylko fakt, że tym razem po napisaniu tej historii nie nastąpił
kolejny reset kontinuum.
Ale jeszcze jest Owen Gieni i gościa
trzeba baaaaardzo mocno pochwalić za pracę wykonaną w tym tomie. Nie jest to
duży spoiler, zwłaszcza dla fanów serii, że główne bohaterki cyklu nie stronią
od używek wszelakich i jesteśmy tego świadkami już w pierwszym rozdziale głównej
historii. Tym razem jednak narkotyczny trip Gieni zaprezentował w odpowiedniej
i świetnie prezentującej się formie graficznej. Potem podobny zabieg widzimy
kilkukrotnie, lecz za każdym razem w wyraźnie innym stylu nawiązującym do
klasycznych estetyk filmów animowanych ze świata. Wygląda to niesamowicie, a
pochwalić trzeba także kolorystę Ryana Ferriera, który dał radę pokolorować owe
sceny w taki sposób, byśmy nawet przez moment nie mieli wrażenia, że wszystko
to jest psychodelicznie przesadzone. Cała reszta tomu w wykonaniu Gieniego i Ferriera
również może się podobać, lecz tych kilka objechanych scen daję temu duetowi
ogromnego plusa.
Materiały dodatkowe w tym tomie to
tylko garść okładek wariantowych, więc w sumie słabo. Niemniej tom ten liczy
sobie wyraźnie więcej stron od poprzedniego, a jednak wydawnictwo Non Stop
Comics zdecydowało się utrzymać cenę okładkową na tym samym poziomie,
wynoszącym 42 złote. Taką postawę się chwali. Zastanawiam się przy okazji,
dlaczego ”Rat Queens” jest obecnie jedynym
komiksem Image w ofercie Non Stop Comics, którego okładka nie jest pokryta tym
dziwnym, brudzącym się z prędkością Światała materiałem.
Przyznam szczerze – gdyby nie
znaczek Image na okładce i wynikająca z tego blogowa powinność, serię ”Rat Queens” już dawno rzuciłbym w
cholerę. Straciłbym co prawda kilka bardzo ładnie narysowanych sekwencji z
omawianej właśnie pozycji i niewiele więcej. Nie mam już żadnych wątpliwości,
że poziom znany z premierowego tomu już nigdy na łamy tego cyklu nie wróci.
------------------------------------------------------
"Rat Queens #5: Wielkie magiczne nic" do kupienia w sklepach Non Stop Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz