Swego czasu seria ”Outcast: Opętanie” w USA zniknęła na
dłuższy czas ze sklepowych półek, co być może zasugerowało wydawnictwu Mucha
Comics, iż cykl ten dobiegł do swojego naturalnego końca na numerze #36. Jak
najbardziej miało to wówczas sens – dotąd seria ukazywała się bardzo
regularnie, a Robert Kirkman zapowiadał wielokrotnie, że komiksowe przygody
Kyle’a Barnesa nie będą ciągnięte w nieskończoność. Najnowszy tom serii,
pierwotnie zapowiadany przez Muchę na końcówkę ubiegłego roku, jest podwójnej
objętości – być może polski wydawca liczył tym samym, że szybciej przerzuci
cykl ten na kupkę oznaczoną jako ”zakończone”. Tymczasem jakiś czas później w
USA zapowiedziano publikację jeszcze jednego, ostatniego story-arcu. Zapraszam
więc do zapoznania się z moją opinią dotyczącą, najprawdopodobniej,
przedostatniej odsłony serii ”Outcast:
Opętanie”.
Kyle Barnes nie może narzekać na
brak wrażeń. Ledwo co udało mu się pojednać ze swoją rodziną i wspólnie z nią
ruszyć szukać schronienia na ukrytej w lesie farmie, a już po chwili okazuje
się, że właśnie tak doszło do brutalnego morderstwa, w którym kluczową rolę
odegrał wielebny Anderson. Jednak jego szaleńczy czyn wcale nie wyhamował
złowieszczych planów demonów, które coraz liczniej pojawiają się w okolicy. I
to także te o znacznie wyższej randze. To jednak nie wszystko – w życiu Kyle’a
pojawia się także jego ojciec, który również posiada nadnaturalne moce i
ujawnia, że takich osób jak oni jest więcej. Z kolei wielebny Anderson,
niezrażony swoimi wcześniejszymi niepowodzeniami, ponownie próbuje wspomóc
Kyle’a w walce. Tym razem, tworząc coś na kształt kultu z siedzibą…na samym
środku farmy Barnesa.
Podwójny tom, jakim uraczyło nas
wydawnictwo Mucha Comics, zawiera aż dwanaście rozdziałów serii opowiadającej o
losach głównych bohaterów. Trochę obawiałem się tego, że ten opasły wolumin
będzie cierpiał na te same przypadłości, o których pisałem przy okazji
omawiania poprzednich odsłon cyklu. Mianowicie chodzi mi o tę typową
przypadłość Roberta Kirkmana, który potrafi napisać pięć zeszytów przy których
idzie zdechnąć z nudów, by w szóstym przywalić takimi zwrotami akcji, byśmy z
niecierpliwością oczekiwali ciągu dalszego. Tymczasem tak się nie stało – piąty
tom serii ”Outcast: Opętanie”
zaskoczył mnie bardzo pozytywnie tym, że nie ma tu mocnych zwolnień akcji,
dzieje się sporo, a praktycznie wszystko stoi na poziomie, który jak
najbardziej pozwalał mi cieszyć się z lektury. Wystarczy dodać, że ten liczący
248 stron komiks pochłonąłem w całości na jednym posiedzeniu, czego nierzadko
nie mogę powiedzieć i o połowę krótszych pozycjach.
Pewnie zauważyliście, iż użyłem
zwrotu ”praktycznie wszystko”. No bo niestety piaty tom ”Outcast: Opętanie” nie jest całkowicie wolny od pewnych wpadek, niedociągnięć
czy rzeczy, które nie przypadły mi do gustu, ale tym razem po prostu ilość
zalet zdecydowanie przewyższa w moich oczach ilość wad. Przykładowo, pojawienie
się w fabule ojca Kyle’a jest według mnie naciągnięte niczym guma z majtek na
dupie słonia, ale nie przeszkadzało mi to zbyt mocno, ponieważ dzięki temu
doszło do sporego rozwoju samego głównego bohatera i mocno rozruszało wiele
innych wydarzeń. Wprowadzeni w ”Inwazji”
nowi bohaterowie z jednej strony trochę trącą myszką i prezentują się niczym
wyciągnięci z aplikacji do tworzenia szablonowych postaci, ale i tak można o
nich powiedzieć więcej dobrego, niż o części starej obsady, co do której mam
pewne obawy, iż Kirkmanowi trochę zabrakło na nich jakiegoś bardziej
wyrazistego pomysłu. Scenarzysta ma jednak nadal tę swoją magię i w przyjemny
sposób rozwija ”społeczny” aspekt komiksu. Za przykład podam żonę i córkę
Kyle’a – obie w omawianym właśnie tomie nie odgrywają praktycznie żadnej roli,
ale jednak dwie sceny z ich udziałem zostały napisane w taki sposób, że
zdecydowanie najmocniej utkwiły mi w pamięci. W efekcie, chociaż brak tu
fajerwerków, laserów z tyłka i akcji gnającej przed siebie na złamanie karku,
Kirkmanowi znowu się to udało – po zamknięciu komiksu zdecydowanie chciałem
więcej. Niestety, mam pełną świadomość faktu, że jeśli Mucha Comics finałowe
zeszyty również postanowi opublikować w jednym, grubym tomie, to przyjdzie nam
na niego zaczekać przynajmniej rok.
Nie zmienia się moja opinia o
warstwie graficznej komiksu. Piąty tom ”Outcast:
Opętanie” to konsekwentna i dobra praca duetu Azaceta/Breitweiser. Rysownik
ponownie nie unikał stosowania tych tak bardzo lubianych przeze mnie, malutkich
kadrów rozrzucanych w różnych miejscach na stronach, które znakomicie
wspomagają budowanie klimatu danej sekwencji. Kolorystka z kolei zwyczajnie
czaruje, raz za razem udowadniając, że pominięcie jej przy tegorocznych
nominacjach do nagrody Eisnera to totalne nieporozumienie. No ale cóż zrobić?
Jakość wydawnicza od Muchy bez
większych zmian, ale z pewnym zaskoczeniem. Piąty tom serii ”Outcast: Opętanie” oczywiście
opublikowano w twardej oprawie i standardowym formacie, jednakże spodziewałem
się, że ten liczący 248 stron komiks będzie znacznie obszerniejszy
objętościowo. Dodatków niestety nie dostajemy niemal wcale - na końcu tylko jedną
stronę zajmują krótkie biografie twórców i to wszystko. Nie ma nawet
standardowej galerii coverów. Cena okładkowa wynosi 99,90zł, lecz komiks
spokojnie można wyłapać za około siedem dyszek.
I warto te pieniądze zapłacić. W
mojej ocenie jest to zdecydowanie najlepsza odsłona serii, która bardzo
pozytywnie nastraja przed wielkim finałem.
-----------------------------------------------------
"Outcast: Opętanie #5: Inwazja" do kupienia w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz