środa, 15 maja 2019

Z archiwum Image #64 - Sword of Dracula

Gdy po paru początkowych odsłonach ”Z archiwum Image” doszło do mnie, że mój początkowy pomysł na ten cykl jest lekko bez sensu, postanowiłem wprowadzić parę zmian. Jedną z nich była zasada, by komiksy poruszane na łamach owej rubryki liczyły sobie co najmniej 15 lat i z dwoma, drobnymi, lecz uważam iż uzasadnionymi przypadkami, trzymam się tego już piąty rok. Piszę o tym dlatego, ponieważ dziś wezmę na tapet tytuł, który ukazał się w 2003 roku. To sprawia, iż pierwszy raz od momentu, gdy wyjątkowo jedną z odsłon ”Z archiwum Image” poświęciłem na 250 numer ”Spawna” (miało to miejsce w #48), zaglądam do pozycji opublikowanej już w XXI wieku. Ale… zaskakująco przy tym fajnej.

Sword of Dracula”, bo o tym tytule mowa, to jedna z tych rzeczy, których istnienia dotąd nie byłem świadom. Jednakże na tegorocznych Złotych Kurczakach w lutym wpadła mi w łapy paczka staroci z Image i wśród nich znalazło się także miejsce dla tego tytułu. Charakterystyczne logo Image od razu dało mi do zrozumienia, że jest to coś z początku lat dwutysięcznych, a że jest to dla mnie historyczna czarna dziura jeśli chodzi o Image, to mogłem spodziewać się wszystkiego. Był to bowiem okres, przynajmniej na tyle na ile mogę stwierdzić, gdy wydawnictwo trochę się motało – z jednej strony nadal silne były wpływy cudownych lat dziewięćdziesiątych, ale będący wówczas głównym wydawcą Jim Valentino próbował skierować wydawnictwo na nowe, dotąd szerzej nieznane wody o nazwie ”bardziej ambitne projekty”. ”Sword of Dracula” autorstwa Jasona Hendersona i kilku rysowników, wrócę do tego później, stoi w swoistym rozkroku pomiędzy jednym i drugim. Ale przynajmniej pierwszy zeszyt odnajduje się w tej pozycji co najmniej przyzwoicie.

Już na pierwszej stronie zeszytu poznajemy niejaką Ronnie Van Helsing. Tak, tak, z tych Helsingów. Rzecz dzieje się współcześnie, a daleka potomkini słynnego łowcy wampirów, a jakże, kontynuuje jego spuściznę. Nie oznacza to jednak tego, co sugeruje okładka, a więc nie biega z mieczem w ręku i solidnym dekoltem, tylko jest członkinią specjalnego oddziału wojskowego, który tropi wszelakie działania krwiopijców. Poznajemy ich podczas kolejnego zadania, tym razem we Francji. Szykuje się niemała akcja, ponieważ tym razem na miejscu spodziewany jest sam Dracula i jego świta. Wkrótce rozpoczyna się krwawa jatka.
Dziwny jest to komiks. Posiada mocno mylącą okładkę, która żywo zwiastuje to, że będziemy mieć do czynienia z tytułem będącym czymś w rodzaju komiksowego ”Tomb Raidera”, tyle tylko że oczywiście o wampirach. W środku też znajdziemy parę fabularnych durnotek, jak na przykład to, że u boku Draculi stoją mocno standardowe oddziały krwiopijców, jakieś demoniczne ogary, ale także i… elitarny oddział wampirów-ninja. Zaś tytułowy miecz to broń którą główny zły wytwarza z własnej krwi, co może z kolei sugerować, że nasz złoczyńca ma zajebiste wyniki żelaza przy badaniach okresowych. Zazdroszczę, ja się muszę ratować suplementami diety.

I chociaż tych kilka fabularnych zawijasów potrafi wybić czytelnika z klimatu, to jednak trudno nie zauważyć, jaką jego masę twórcy wrzucili do swojego dzieła. Ogromna w tym zasługa rysownika tego numeru – Grega Scotta, który operując jedynie czernią i bielą dał nam poczucie świetne grozy oraz oddanie bitewnego chaosu. Wiele kadrów jest bowiem celowo jakby przybrudzonych, zaciemnionych i nie od razu wiadomo co się w zasadzie dzieje, ale jest to ewidentnie działanie celowe i przemyślane, a także najzwyczajniej w świecie dobrze wykonane. Dracula wygląda jak konkretny złodupiec, ale w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu – nie jest chodzącą kupą mięśni rodem z lat dziewięćdziesiątych, tylko prezentuje się jak ktoś, przy kim można narobić w gacie ze strachu z powodu samego spojrzenia. 90% dobrego wrażenia, jakie zrobił na mnie pierwszy zeszyt ”Sword of Dracula”, to zasługa rysownika. Dlatego też przy okazji dodam, że możecie jego prace znaleźć w komiksach ”Case Files: Sam and Twitch #20-25 czy też drugim tomie polskiej edycji ”Gotham Central” od Egmontu. Scenarzysta… no w zasadzie nie ma co o nim pisać. Fabuła tego zeszytu jest mocno szczątkowa i trudno coś konstruktywnego na ten temat napisać.

Stało się tak także dlatego, że ”Sword of Dracula” jest jednym z tych tytułów, które przepadły w komiksowym limbo. Powód dość oczywisty: bardzo słabe wyniki sprzedaży. Omawiany dzisiaj zeszyt zaliczył w 2003 roku wynik rzędu niespełna 9 tysięcy sprzedanych kopii, co dało miejsce dopiero w trzeciej setce zestawienia list Diamonda. Ukazała się co prawda cała pierwsza miniseria, ale są dwa ”ale”. Po pierwsze, miały być kolejne, po drugie zaś – nie wyszło żadne wydanie zbiorcze tego tytułu, również cyfrowo. W 2008 roku pojawiła się mała szansa na kontynuację, ponieważ tytuł ten pojawił się w ofercie malutkiego wydawnictwa Digital Webbing, lecz po wydaniu zeszytu stanowiącego prolog do pierwszej miniserii, a także kolejnego, stanowiącego crossover z Vampirellą, sprawa ucichła, a wkrótce i samo wydawnictwo.

Miałem jeszcze wspomnieć o rysownikach. Jako ciekawostkę napiszę więc, że według informacji wykopanych na serwisie Comic Vine, ”Sword of Dracula” zaliczyło trzech rysowników po drodze i niestety nie mogę w żaden sposób stwierdzić, że jakość całości miniserii jest tak samo okazała jak w przypadku jedynki. Greg Scott zilustrował jeszcze kolejną odsłonę miniserii, #3-4 to dzieło pod którym podpisał się James Fry III, zaś #5-6 narysował niejaki Terry Pallot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz