Dziś
opowiem Wam co nieco o komiksie, którego proces powstawania już sam w sobie
jest niezwykle interesującą, chociaż zarazem bardzo smutną historią. Gdy
ogłoszono bowiem zapowiedź ”Surgeon X”, można było pomyśleć, że tytuł
ten skazany jest na sukces. Ogromny rozmach, znane nazwiska na pokładzie,
interesujący temat będący mocno na czasie – co mogło pójść nie tak? Dziś z
kolei trudno mi jest sobie wyobrazić, by tytuł ten w najbliższej przyszłości
miał być kontynuowany. Po długiej chorobie zmarł rysownik John Watkiss, który
nigdy nie doczekał się tak dużego uznania, na jakie zdecydowanie zasłużył. Nie
dopisała także sprzedaż, przynajmniej na terenie USA. ”Surgeon X”
pałętało się w trzeciej setce listy Diamonda i to bliżej jej końca niż
początku. Nie pomogła Karen Berger, chociaż jej ręka jest tutaj mocno
odczuwalna. Nie pomogła huczna impreza zorganizowania z okazji premiery tytułu.
Nie pomogła pomysłowa aplikacja na smartfony. Nie pomógł udział 41 (!!!)
doradców, którzy mieli swój udział w powstawaniu tomu. Nie pomagały w końcu i
mocne opóźnienia kolejnych numerów. Pod kątem marketingowym, tytuł z całą
pewnością nie odpalił tak, jakby chcieli tego twórcy. Ale nie to jest
przedmiotem oceny w tym tekście. Czy mimo wszystko po ”Surgeon X” warto
sięgnąć?
Komiks przedstawia
nam kolejną, alternatywną wersję przyszłości. Tym razem przenosimy się na ulice
pochłoniętego konfliktami Londynu. Świat pochłaniają choroby, na które nie
działa większość leków. W stolicy Anglii trwają właśnie przetasowania
polityczne, które mogą kosztować życie milionów osób. Główną bohaterką ”Surgeon
X” jest jednak krnąbrna chirurg Rosa Scott. Kobieta traci pracę w szpitalu,
ponieważ nie dostosowuje się do zaleceń szefów i wbrew nim, ratuje życie
spisanego na straty pacjenta. Od tego czasu coś zmienia się w jej
światopoglądzie i chociaż postanawia dalej ratować ludzkie życia, to jednak
tylko tych, których uzna za wartych pomocy. To ściąga na nią kolejne kłopoty,
ponieważ jej ogromne umiejętności zaczynają zauważać ludzie mający swoje za
uszami, a dodatkowo sytuacja rodzinna Rosy także coraz mocniej się gmatwa.
Wydaje mi
się, chociaż może to być mocna nadinterpretacja, że brak sukcesu ”Surgeon X”
w USA można nazwać ”syndromem 2000AD”, które chociaż jest magazynem
legendarnym, w Stanach w zasadzie interesuje mało kogo. Gdy Jankesi mają już
sięgnąć po jakiś komiks z Sędzią Dreddem, wolą te godne pożałowania masówki z
IDW. Jak to się ma do dzisiaj omawianego komiksu? Otóż chociaż nie jestem
wielkim znawcą tego zakątka, ”Surgeon X” jest dla mnie brytyjski na
wskroś. Jeśli znacie w jakimś stopniu ofertę ”2000AD” to wiecie doskonale, że
tamtejsi twórcy rozkładają akcenty i kładą nacisk na nieco inne rzeczy.
Oczywiście co moment ktoś z Wielkiej Brytanii przebija się w komiksie amerykańskim,
lecz twórcy ci, niezależnie od tego czy to Grant Morrison czy też ”mniejszego
kalibru” jak Simon Spurrier, w pewnym zakresie dostosowują się do panujących
tam realiów. Sara Kenney w moich oczach poszła tutaj mocno pod prąd, przez co
gdyby ”Surgeon X” nie miało na okładce logo Image, tylko któregoś z
topowych wydawnictw z wysp, zupełnie by mnie to nie zdziwiło. Amerykanie są jednak dość śmiesznym narodem i "brytyjskość" tego komiksu jest w moich oczach jednym z powodów, dla którego wyniki sprzedaży kolejnych numerów leciały mocno w dół. Ale nie tylko.
Scenariusz
to mocna mieszanka wielu wątków i klimatów. Historia prowadzona jest przede
wszystkim dialogami, wartkiej akcji zaś jest tu niewiele. Nie przeszkadza to
jednak do pewnego momentu trzymać czytelnika w napięciu. Kenney potrafiła
kilkukrotnie mnie zaskoczyć w początkowych etapach omawianego dzisiaj tomu, co
pozytywnie nastrajało na dalszą część lektury. Niestety później trudno było mi pozbyć
się wrażenia, że w pewnym momencie scenarzystka nie do końca wiedziała na które
akcenty mocniej postawić i przez to zaczęła pisać swój komiks mocno zachowawczo
i niestety ta przewidywalność z czasem stała się największą wadą ”Surgeon X”.
Na nic zdaje się mnóstwo całkiem dobrze prowadzonych wątków, bardzo ciekawy
pomysł, wyczuwalna ”brytyjskość”, będąca dla mnie potężnym plusem komiksu i
ogromne pole do popisu twórców, skoro niemal każdą kolejną sekwencję nietrudno
przewidzieć.
I to jest
właśnie dla mnie smutne. Sara Kenney pod pewnymi względami odwaliła ogrom
dobrej roboty, co widać praktycznie co moment. Czytając ”Surgeon X”
wiemy doskonale, że wspomniana armia konsultantów to żadna marketingowa
wydmuszka. Wiemy też doskonale, że i sama scenarzystka ma sporą wiedzę, co
patrząc na jej naukową przeszłość, dziwić nie powinno. Tom jest kopalnią wiedzy
i widać to nie tylko w warstwie scenariuszowej, ale także graficznej, o czym
zaraz wspomnę. Widać tu również mocną rękę Karen Berger, która jako edytorka
nie pozwoliła, by komiks rozlazł się w niekontrolowanych kierunkach. I trzeba
mocno docenić jej pracę, bo chociaż po scenariuszu Kenney i tak widać, że nie
do końca wiedziała, w jakim kierunku zmierzać (wszak był to jej pierwszy komiks
w dorobku) to tylko pomyślcie jak mogło to wyglądać bez udziału założycielki
legendarnego i obecnie niestety podupadającego imprintu DC Vertigo. W moich
oczach, ”Surgeon X” niestety było dla Kenney wskoczeniem na zbyt głęboką
wodę. Początkowo nawet dawała radę, ale w pewnym momencie sił zabrakło i przez
to trudno jest mi nazwać omawiany dziś komiks inaczej, jak mianem ”zmarnowanego
potencjału”.
John Watkiss
z kolei pracował przy ”Surgeon X” będąc już w zaawansowanym stadium
choroby, która ostatecznie zabrała mu życie. Tym większy szacunek dla niego, bo
graficznie komiks nie tylko stoi na poziomie, do którego artysta ten
przyzwyczaił tę garstkę ludzi, którzy mocno cenili jego twórczość, ale także
jest taki sam do ostatnich stron tomu. Wielu z Was pewnie nie przypadną do
gustu prace Watkissa, który tutaj postawił na stawianie grubych kresek przez co
nieraz niektóre kadry mogą wydawać się nie do końca czytelne, lecz dla mnie
idealnie pasowało to do klimatu komiksu. I tutaj także mocno widać było ważną
rolę doradców, ponieważ okazuje się, że wygląd scen zabiegów lekarskich i
używanego tam sprzętu to efekt wielu konsultacji. Kolory Jamesa Devlina bez
zarzutu. Są dobrze dobrane, ale nie odciągają uwagi.
Jest jeszcze
jedna wada pierwszego tomu ”Surgeon X”. Właśnie fakt, że ewidentnie
twórcy nastawiali się na ciąg dalszy, który obecnie stoi pod ogromnym znakiem
zapytania. I to doskonale widać po końcówce historii.
Tom jest
dość spory. Twórcy zdecydowali się na grubszy papier i okładkę, a także
dorzucili trochę dodatków. Całkowicie tłumaczy to cenę okładkową w wysokości
niespełna 15 dolarów. Małym minusem jest brak krótkiej, niezależnej historii,
która swego czasu pojawiła się we wspomnianej wcześniej aplikacji na smartfony.
Czy jednak
jestem w stanie polecić Wam ten komiks? Szczerze mówiąc: nie. To nie jest zły
komiks, ale mocno zawiódł moje oczekiwania i w pewnym sensie jest
niedokończony. Gdybyśmy mieli pewność, że pojawią się kolejne rozdziały przygód
Rosy Scott, pewnie napisałbym, że warto dać szansę. Lecz cisza jaka nastąpiła wokół
tego komiksu jest mimo wszystko dość wymowna.
--------------------------------------------------------------------------------------
"Surgeon X vol. 1: The Path of Most Resistance" do kupienia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz