piątek, 11 sierpnia 2017

Grizzlyshark vol. 1 (Ryan Ottley/Ivan Plascencia)

Ryan Ottley to artysta, który zdobył dość dużą popularność dzięki współpracy z Robertem Kirkmanem przy serii ”Invincible”. W międzyczasie przeskoczył jeszcze na moment do cyklu ”Haunt”, lecz generalnie cały czas robił coś w Image Comics do scenariusza innych twórców. Swego rodzaju wyjątkiem był one-shot ”Sea Bear vs Grizzly Shark”, gdzie wraz z Jasonem Howardem przedstawili starcie swoich dwóch autorskich postaci. Ottley’owi najwyraźniej spodobała się taka praca, ponieważ w 2015 roku ogłosił swój czasowy rozbrat z Markiem Graysonem i jego przygodami, by poświęcić się stworzeniu liczącej trzy części miniserii opowiadającej o starciu ludzie z niezwykle groźnym Grizzly Sharkiem. I właśnie o tym komiksie dzisiaj Wam opowiem.
 
Obecność tego komiksu w moich zbiorach to zasługa tego, że na ubiegłorocznym MFKiG w Łodzi źle oszacowałem wysokość rabatów u poszczególnych wydawców, przez co w festiwalową niedzielę miałem jeszcze w portfelu odrobinę gotówki. Jakoś tak głupio było z tym wrócić do domu, gdy wokół tyle fajnych komiksów, więc zajrzałem do jednego z dwóch obecnych na miejscu stoisk sklepów sprowadzających komiksy z USA i dojrzałem tam między innymi ”Grizzlyshark” za bodaj 30zł. No szkoda nie wziąć i powiem Wam szczerze – Ottley sprawił mi masę radości tym całkowicie głupim jak but komiksem.

Ten akapit chciałem poświęcić na krótki opis fabuły. I już natrafiam na pewien problem, ponieważ na kartach ”Grizzlyshark” fabuła to rzecz mocno umowna. Stanowi ona tylko pretekst, z czym zresztą Ottley nawet przez moment się nie kryje. Każdy z trzech zeszytów składających się na tę miniseria łączy konwencja, kilka postaci i oczywiście tytułowy rekin. Jednakże poświęcanie chociażby kilku zdań na wyjaśnianie co tam w zasadzie się dzieje, byłoby zbędne. Tutaj zdecydowanie najważniejsza jest wspomniana konwencja. O ”Grizzlyshark” można bowiem spokojnie napisać, że jest to komiks klasy B i w tej roli sprawdza się znakomicie.

Jeśli kojarzycie ”Rekinado” oraz wszystkie jego pochodne, które po sukcesie tego filmu obrodziły jak grzyby po deszczu, a także dobrze się bawiliście podczas seansu, ”Grizzlyshark” jest czymś szalenie podobnym. Jest to nonsensowny, kiczowaty horror, który nie tylko jest doskonale świadomy swoich ułomności, ale także wyostrza je, podchodzi do nich z ogromnym dystansem i przez to przetwarza je na swoje największe zalety. Opary absurdu są tutaj niesamowicie gęste, hamulce w zasadzie nie istnieją i jeżeli łatwo oburzacie się o niepoprawne politycznie dowcipy, lepiej unikajcie lektury tego tytułu. Przykładowo, jeden z bohaterów komiksu bardzo szybko traci dolną połowę ciała, lecz nie ginie. Do samego końca komiksu rzuca on paroma głupimi dowcipami na ten temat (typu: ”Poniesiesz mnie? Strasznie bolą mnie nogi”), które niby mocno ocierają się o granicę dobrego smaku, ale zarazem wydają się być idealnie na miejscu. Podczas lektury szybko złapiecie się na tym, że na łamach ”Grizzlyshark” wspomniany dobry smak jest totalnie nie na miejscu. Nie pytajcie mnie dlaczego tak jest, przyjmijcie to jako fakt :)

Ottley nie tylko nie bawi się tu w zbytnie ceregiele, co ja osobiście uważam za dużą zaletę komiksu, ale momentami przemyca w swoim komiksie coś jeszcze. Oprócz parodiowania już i tak często mocno prześmiewczych horrorów z niższej półki, twórca dorzuca także porcję bardzo luźno potraktowanych spostrzeżeń do ludzkich przywar. To oczywiście nie oznacza, że ”Grizzlyshark” chociażby przez moment robi się jakkolwiek ambitnym komiksem, ale wyłapywanie tych małych smaczków zawsze było dla mnie fajnym dodatkiem do lektury i tym razem też tak jest.

Napis z tyłu okładki głosi, że Ottley zerwał się ze smyczy przy tworzeniu tego komiksu. Rysunkowo na pewno to widać, ponieważ ze wszystkich komiksów z jego ilustracjami, ”Grizzlyshark” wypada zdecydowanie najsłabiej. Przy ”Invincible” często widać było wysiłek i pracę włożoną w dany kadr czy całą planszę, tutaj nierzadko widać coś zupełnie odmiennego. Forma Ottley’a jest tu bardzo szarpana. Łatwo można zauważyć, przy których stronach bardziej mu się chciało, a przy których poleciał po nieco mniejszej linii oporu. ”Spuszczenie ze smyczy” pod kątem rysunków w mojej ocenie nie wyszło nikomu na dobre. Ivan Plascencia dużo roboty tu nie miał. 50% każdej ze stron to plamy krwistej czerwieni i trudno w tym wszystkim odnaleźć coś, czym kolorysta wyróżnił się w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Ponieważ wydanie zbiorcze z samą tylko miniseria miałoby jakieś niespełna 80 stron, Ottley dorzucił trochę bonusowego materiału. Dzięki temu poznamy kilka całkiem fajnych ciekawostek związanych zarówno z powstawaniem ”Grizzlyshark” jak i wspomnianego wcześniej one-shotu z 2010 roku. Są to szkice, zdjęcia fragmentów scenariusza i czy grafiki promocyjne. W sumie jest tego osiemnaście stron i stanowi przyjemny dodatek. Mimo to nadal uważam, że cena okładkowa trejda, którą ustalono na 12,99$, jest co najmniej dwa lub trzy dolary przesadzona i może w pewnym stopniu odrzucać potencjalnych czytelników.

Grizzlyshark” zdecydowanie nie jest komiksem dla wszystkich. Jeśli w potężnej dawce absurdu czujesz się jak ryba w… lesie (hue hue hue, ale mi suchar wyszedł) i nie przeszkadza Ci, że komiks równie łatwo do głowy wchodzi jak i ją opuszcza, nie zawiedziesz się lekturą. W innych przypadkach sugerowałbym mocno zastanowić się nad tym, czy w tej cenie nie ma ciekawszych pozycji.

"Grizzlyshark vol. 1" do kupienia w ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz