Ryan
Ottley to artysta, który zdobył dość dużą popularność dzięki współpracy z
Robertem Kirkmanem przy serii ”Invincible”. W międzyczasie przeskoczył
jeszcze na moment do cyklu ”Haunt”, lecz generalnie cały czas robił coś
w Image Comics do scenariusza innych twórców. Swego rodzaju wyjątkiem był
one-shot ”Sea Bear vs Grizzly Shark”, gdzie wraz z Jasonem Howardem
przedstawili starcie swoich dwóch autorskich postaci. Ottley’owi najwyraźniej
spodobała się taka praca, ponieważ w 2015 roku ogłosił swój czasowy rozbrat z
Markiem Graysonem i jego przygodami, by poświęcić się stworzeniu liczącej trzy
części miniserii opowiadającej o starciu ludzie z niezwykle groźnym Grizzly
Sharkiem. I właśnie o tym komiksie dzisiaj Wam opowiem.
Obecność tego komiksu w moich zbiorach to zasługa tego, że na ubiegłorocznym MFKiG w Łodzi źle oszacowałem wysokość rabatów u poszczególnych wydawców, przez co w festiwalową niedzielę miałem jeszcze w portfelu odrobinę gotówki. Jakoś tak głupio było z tym wrócić do domu, gdy wokół tyle fajnych komiksów, więc zajrzałem do jednego z dwóch obecnych na miejscu stoisk sklepów sprowadzających komiksy z USA i dojrzałem tam między innymi ”Grizzlyshark” za bodaj 30zł. No szkoda nie wziąć i powiem Wam szczerze – Ottley sprawił mi masę radości tym całkowicie głupim jak but komiksem.
Obecność tego komiksu w moich zbiorach to zasługa tego, że na ubiegłorocznym MFKiG w Łodzi źle oszacowałem wysokość rabatów u poszczególnych wydawców, przez co w festiwalową niedzielę miałem jeszcze w portfelu odrobinę gotówki. Jakoś tak głupio było z tym wrócić do domu, gdy wokół tyle fajnych komiksów, więc zajrzałem do jednego z dwóch obecnych na miejscu stoisk sklepów sprowadzających komiksy z USA i dojrzałem tam między innymi ”Grizzlyshark” za bodaj 30zł. No szkoda nie wziąć i powiem Wam szczerze – Ottley sprawił mi masę radości tym całkowicie głupim jak but komiksem.
Ten
akapit chciałem poświęcić na krótki opis fabuły. I już natrafiam na pewien
problem, ponieważ na kartach ”Grizzlyshark” fabuła to rzecz mocno
umowna. Stanowi ona tylko pretekst, z czym zresztą Ottley nawet przez moment się
nie kryje. Każdy z trzech zeszytów składających się na tę miniseria łączy
konwencja, kilka postaci i oczywiście tytułowy rekin. Jednakże poświęcanie
chociażby kilku zdań na wyjaśnianie co tam w zasadzie się dzieje, byłoby
zbędne. Tutaj zdecydowanie najważniejsza jest wspomniana konwencja. O ”Grizzlyshark”
można bowiem spokojnie napisać, że jest to komiks klasy B i w tej roli sprawdza
się znakomicie.
Jeśli
kojarzycie ”Rekinado” oraz wszystkie jego pochodne, które po sukcesie tego
filmu obrodziły jak grzyby po deszczu, a także dobrze się bawiliście podczas
seansu, ”Grizzlyshark” jest czymś szalenie podobnym. Jest to
nonsensowny, kiczowaty horror, który nie tylko jest doskonale świadomy swoich
ułomności, ale także wyostrza je, podchodzi do nich z ogromnym dystansem i
przez to przetwarza je na swoje największe zalety. Opary absurdu są tutaj
niesamowicie gęste, hamulce w zasadzie nie istnieją i jeżeli łatwo oburzacie
się o niepoprawne politycznie dowcipy, lepiej unikajcie lektury tego tytułu.
Przykładowo, jeden z bohaterów komiksu bardzo szybko traci dolną połowę ciała,
lecz nie ginie. Do samego końca komiksu rzuca on paroma głupimi dowcipami na
ten temat (typu: ”Poniesiesz mnie? Strasznie bolą mnie nogi”), które niby mocno
ocierają się o granicę dobrego smaku, ale zarazem wydają się być idealnie na
miejscu. Podczas lektury szybko złapiecie się na tym, że na łamach ”Grizzlyshark”
wspomniany dobry smak jest totalnie nie na miejscu. Nie pytajcie mnie dlaczego
tak jest, przyjmijcie to jako fakt :)
Ottley
nie tylko nie bawi się tu w zbytnie ceregiele, co ja osobiście uważam za dużą
zaletę komiksu, ale momentami przemyca w swoim komiksie coś jeszcze. Oprócz
parodiowania już i tak często mocno prześmiewczych horrorów z niższej półki,
twórca dorzuca także porcję bardzo luźno potraktowanych spostrzeżeń do ludzkich
przywar. To oczywiście nie oznacza, że ”Grizzlyshark” chociażby przez
moment robi się jakkolwiek ambitnym komiksem, ale wyłapywanie tych małych
smaczków zawsze było dla mnie fajnym dodatkiem do lektury i tym razem też tak
jest.
Napis z
tyłu okładki głosi, że Ottley zerwał się ze smyczy przy tworzeniu tego komiksu.
Rysunkowo na pewno to widać, ponieważ ze wszystkich komiksów z jego
ilustracjami, ”Grizzlyshark” wypada zdecydowanie najsłabiej. Przy ”Invincible”
często widać było wysiłek i pracę włożoną w dany kadr czy całą planszę, tutaj
nierzadko widać coś zupełnie odmiennego. Forma Ottley’a jest tu bardzo
szarpana. Łatwo można zauważyć, przy których stronach bardziej mu się chciało,
a przy których poleciał po nieco mniejszej linii oporu. ”Spuszczenie ze smyczy”
pod kątem rysunków w mojej ocenie nie wyszło nikomu na dobre. Ivan Plascencia
dużo roboty tu nie miał. 50% każdej ze stron to plamy krwistej czerwieni i
trudno w tym wszystkim odnaleźć coś, czym kolorysta wyróżnił się w pozytywnym
tego słowa znaczeniu.
Ponieważ
wydanie zbiorcze z samą tylko miniseria miałoby jakieś niespełna 80 stron,
Ottley dorzucił trochę bonusowego materiału. Dzięki temu poznamy kilka całkiem
fajnych ciekawostek związanych zarówno z powstawaniem ”Grizzlyshark” jak
i wspomnianego wcześniej one-shotu z 2010 roku. Są to szkice, zdjęcia
fragmentów scenariusza i czy grafiki promocyjne. W sumie jest tego osiemnaście
stron i stanowi przyjemny dodatek. Mimo to nadal uważam, że cena okładkowa
trejda, którą ustalono na 12,99$, jest co najmniej dwa lub trzy dolary przesadzona
i może w pewnym stopniu odrzucać potencjalnych czytelników.
”Grizzlyshark”
zdecydowanie nie jest komiksem dla wszystkich. Jeśli w potężnej dawce absurdu
czujesz się jak ryba w… lesie (hue hue hue, ale mi suchar wyszedł) i nie
przeszkadza Ci, że komiks równie łatwo do głowy wchodzi jak i ją opuszcza, nie
zawiedziesz się lekturą. W innych przypadkach sugerowałbym mocno zastanowić się
nad tym, czy w tej cenie nie ma ciekawszych pozycji.
"Grizzlyshark vol. 1" do kupienia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz