Serial ”Fear the Walking Dead” jest dla mnie ciekawym przykładem spin-offu, który jak dla mnie z czasem stał się lepszą produkcją od pierwowzoru. Doszło do tego w sposób dość radykalny, ale jednak się udało. Niemniej szósty jego sezon wcale nie stoi na jakimś wysokim poziomie i moja sympatia do tej produkcji podtrzymywana jest sam dokładnie nie wiem czym. Bo jest to serial, który kumuluje w sobie mnóstwo absurdów, nierzadko odcinki oglądam na autopilocie, ale jednak raz za razem zasiadam do niego z ochotą. I właśnie o tym wszystkim napiszę kilkanaście zdań w dalszej części posta. Uwaga: są tu drobne spoilery.
Pod koniec serii piątej widzimy, jak nie mając innej możliwości na przetrwanie, dość liczna grupa Morgana decyduje się przyjąć ofertę Virginii i wstąpić w szeregi Pionierów, co jednak oznacza dla nich praktycznie niewolę. Sam nasz pan Jones zostaje postrzelony i pozostawiony na pastwę losu. I tutaj niestety szybko wskakujemy w ”trupi” standard. Grupa zostaje rozdzielona, stara się przetrwać oraz przy okazji odgryźć się swojemu wrogowi. Nie są to działania skoordynowane, dlatego też Victor rozgrywa to na własnych zasadach, co owocuje konfliktem z Morganem. Virginia, którą trudno nazwać mi inaczej niż ”bieda-Neganem” (i mówię tu kompletnie serio, cała jedna scena z jej udziałem jest baaaaardzo podobna do pierwszego pojawienia się Negana w serialu-matce), zostaje stosunkowo szybko pokonana i podobnie jak to miało miejsce w dwóch poprzednich sezonach, tak i tym razem w dziewiątym epizodzie zostaje przedstawione nowe zagrożenie. Tym jest niejaki Teddy (grany przez Johna Glovera) oraz grupka jego wyznawców (bo całość to sekta jak się patrzy), którzy mają bardzo złowrogi plan na nowy start dla ludzkości. I znów – walka o przetrwanie, wewnętrzne konflikty, dramaty, strzelaniny i cofnięcie serialu w rozwoju o dwa lata. Bo inaczej niestety nie można tego nazwać.
O ile do oklepanego do bólu schematu rozdzielania bohaterów i robienia odcinków poświęconym 2-3 z nich nie będę się czepiać, ponieważ sezon realizowany był już w pandemicznym reżimie sanitarnym, tak już mam sporo zastrzeżeń do innych rzeczy. Cały rozwój postaci Alicii i Victora z dwóch ostatnich lat został wyrzucony do kosza i na powrót mamy tu do czynienia z żeńskim terminatorem oraz dwulicowym oszustem, co boli zwłaszcza w przypadku tego drugiego, ponieważ Strand zwyczajnie nie jest ciekawy w takim wydaniu. Widać też wyraźnie, że ze względu na ciepłe przyjęcie większości nowych postaci z sezonów 4 i 5, ekipa zyskała swoisty god-mode, gdyż mamy tu tym razem do czynienia tylko z jednym naprawdę ważnym zgonem w głównej obsadzie, a i ten jest odhaczony na pół gwizdka, ponieważ raptem dwa odcinki później w serialu pojawia się… ojciec zabitej postaci i charakterologicznie jest w zasadzie tą samą osobą, tylko że starszą. A co jak co, serialowi ”Fear the Walking Dead” przydałoby się kolejne przewietrzenie szatni, ponieważ już teraz jest ich tak wiele, że o paru postaciach udało się już praktycznie zapomnieć. Przykładowo: Wendell – przyrodni brat Sarah – pojawił się w sezonie szóstym w dokładnie jednym (!) odcinku i biorąc pod uwagę zakończenie tej serii, już go raczej nie zobaczymy. Denerwujące jest także to, że w szóstym sezonie mamy też dość irytujące zbiegi okoliczności: jedna postać traci nowonarodzone dziecko? W kolejnym odcinku ginie matka innego niemowlaka. Wygodne, prawda?
Musiałbym też zrobić pewien rant na temat całego finału sezonu, ale musiałbym wejść już w ostre spoilerowanie, więc może kiedy indziej.
No i tak podsumowując: jak widzicie, na szósty sezon serialu ”Fear the Walking Dead” wyłącznie narzekam. Czy zatem zrobię co powinienem i rozstanę się z tą produkcją? Skądże znowu xD Jak tylko na antenę stacji AMC trafi zapowiedziany jakiś czas temu sezon siódmy, zapewne znów usiądę przed monitorem i ruszę w tę podróż dalej. Aczkolwiek na pewno ze znacznie mniejszymi oczekiwaniami, niż w przypadku dwóch wcześniejszych sezonów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz