Wydawnictwo Non Stop Comics zdecydowanie lubi twórczość Ricka Remendera i w ostatnich miesiącach zaserwowało nam kumulację komiksów z jego scenariuszami. W maju ukazały się drugi tom ”Death or Glory” oraz trzeci ”Fear Agent”, zaś miesiąc później na sklepowe półki trafiły kolejne dwa, czyli finał ”Głębi” oraz szósty już tom mojej zdecydowanie ulubionej autorskiej serii jego autorstwa, a więc oczywiście ”Deadly Class”. Zauważyłem w kilku innych, dotyczących tego tomu tekstach znalezionych w sieci, zarzut polegający na tym, iż kolejny raz dostajemy to samo. I wiecie co? W zasadzie to totalnie się z tym zgadzam, lecz w żadnym przypadku nie mam zamiaru robić z tego jakiegokolwiek minusa. No, przynajmniej częściowo ;)
Jak już wspomniałem wcześniej, gdzie nie gdzie można wyczytać zarzuty dotyczące ”Deadly Class” na temat tego, iż sześć tomów za nami, obsada nieco się zmieniła, a Rick Remender praktycznie cały czas opowiada nam o tym samym. No i po części faktycznie tak jest: niezależnie od tego, z kim w danym momencie mamy do czynienia, dominują pojedynki, zdrady, knucie przeciwko sobie, trudne zawiłości rodzinne oraz… sporo rozważań o muzyce z końcówki lat osiemdziesiątych. Pytanie tylko: czy to coś złego, skoro scenarzysta cały czas ”dowozi” prezentowaną historię na stosunkowo wysokim poziomie, w dodatku cały czas trzymając się tego, co jest istotą całej serii? Moim zdaniem absolutnie nie, zaś świeżość serii udało się podtrzymać dzięki wprowadzonym w piątej odsłonie, nowym bohaterom. Ci w większości są równie ciekawi co starsza ekipa, aczkolwiek uważam, iż postać Zenzele jeszcze nie rozbłysła tak mocno, jakby mogła to zrobić. Być może w kolejnych tomach jej wątek doczeka się jakiegoś bardziej wyrazistego rozruszania? Tego nie wiem. Z kolei moim osobistym ulubieńcem spośród nowych postaci niemal z miejsca stał się Helmut, nie tylko z powodu naszych dość zbieżnych gustów muzycznych.
Aczkolwiek w pewnym stopniu zgadzam się z tym, że powrót do serii Marcusa i Marii jest trochę wymęczony. Poprzednia odsłona ”Deadly Class” pokazała dość dobrze, że tytuł ten potrafi fajnie się kręcić bez nich, a i ja nie ukrywam, że Marcus był dla mnie zdecydowanie najmniej ciekawą postacią z ”oryginalnego” składu.
Za warstwę graficzną niezmiennie odpowiada Wes Craig oraz kolorysta Jordan Boyd, który na pokładzie ”Deadly Class” zameldował się przy okazji tomu czwartego. I moja opinia na temat ich pracy w żaden sposób nie ulega zmianom – pierwszy z wymienionych tworzy niesamowicie klimatyczne oraz dynamiczne rysunki (co jest chyba warunkiem totalnie niezbędnym do tego, by współpracować z Remenderem), który zaś podbija w nich wszystko co najlepsze dzięki właściwie oraz z wyczuciem dobranym barwom. Oczywiście nieco bawi fakt, że sceny w Meksyku obłożone są kolorami sugerującymi niesamowicie prażące słońce, aczkolwiek Jordan Boyd miejscami dorzucił do tego także mnóstwo różu, co dało bardzo interesujący i w gruncie rzeczy nietypowy efekt. Jestem absolutnie przekonany, że przy okazji omawiania kolejnych tomów ”Deadly Class”, nie będę mieć najmniejszych powodów do narzekania na warstwę graficzną.
Szósty tom ”Deadly Class” to kolejnych 136 stron tego samego z bonusem w postaci bardzo przyjemnej w odbiorze galerii okładek poszczególnych zeszytów wchodzących w skład tej odsłony. Czy to źle, że znów dostaliśmy powtórkę z rozrywki? Uważam, że absolutnie nie, ponieważ ta cały czas jest niesamowicie satysfakcjonująca. I oby tak dalej, wszak przed nami jeszcze co najmniej cztery tomy opowieści o uczniach z King’s Dominiom.
"Deadly Class tom 6: 1988 To jeszcze nie koniec" do kupienia między innymi w sklepie wydawnictwa Non Stop Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz