poniedziałek, 4 marca 2019

Z archiwum Image #62 - różne dziwności

Przekopywanie się przez archiwalia Image nierzadko mnie zaskakuje. Co rusz trafiam na rzeczy, których istnienia totalnie nie byłem świadom. I chociaż o części z nich chciałbym móc napisać coś więcej, to jednak nie zawsze mam dostateczną wiedzę. Czasem... zwyczajnie wszystko co warto wiedzieć o danej rzeczy zamyka się w jednym akapicie. Dlatego też postanowiłem dziś wrzucić do jednego posta trzy rzeczy, które są tak dziwne, że w sumie aż śmieszne.

Na dobry początek kilka słów o człowieku, który stał się dla mnie wzorem. Chciałbym bowiem dysponować tak wielką pewnością siebie, jaką miał Jay Anacleto w 1999 roku, gdy wypuszczał "Aria: Jay Anacleto Sketchbook".

Sketchbook, a po naszemu - szkicownik, to w zasadzie nic niezwykłego na amerykańskim rynku komiksowym. Z reguły jednak są to dopieszczone wydania, za które trzeba słono zapłacić, ale najczęściej są to bardzo dobrze wydane pieniądze. Rysownik Jay Anacleto wziął sobie jednak do serca tylko jedną rzecz z tego wszystkiego - pieniądze.

"Aria" to seria, której istnienia jestem świadom, lecz niemal zupełnie nic o niej nie wiem. Jej twórcami są Brian Haberlin oraz wspomniany już Anacleto i przyznać trzeba, że pierwsza odsłona tego cyklu sprzedawała się świetnie. Comichron donosi, że #1 osiągnęła wynik blisko 80 tysięcy sprzedanych kopii, kolejne numery zaś wahały się już między wynikami rzędu 40-50 tysięcy. Tytuł ten był jedną z mocniejszych pozycji od Image w tamtym czasie i dawał nadzieję na to, że studio Avalon może na dobre zadomowić się w strukturach Image. O tym, ze tak się jednak nie stało, pisałem już swego czasu o TUTAJ.

Chociaż był już rok 1999 i Image przeszło sporo perturbacji, takich jak odejście Roba Liefelda czy sprzedaż WildStormu do DC, niektórzy twórcy nadal potrafili łatwo zachłysnąć się chwilowym sukcesem. "Aria: Jay Anacleto Sketchbook" to właśnie przykład czegoś takiego i nie wiem co w głowie mieli twórcy tego zeszyciku, gdy decydowali się w takiej formie wypuścić go na rynek. Zapytacie pewnie "ale o co chodzi?". Już odpowiadam.
Przed chwilą użyłem wobec "Aria: Jay Anacleto Sketchbook" słowa "zeszycik". I dokładnie z tym mamy do czynienia - format i jakość wydania tego szkicownika jest identyczna jak w przypadku dowolnej zeszytówki z tamtego okresu. Objętość to raptem 16 stron na których pomieściło się 15 ilustracji - nie ukrywam, bardzo ładnych. Szkicownik wzbogacono o mały graficzny bajer, jakim były widoczne powyżej spirale znane z najnormalniejszych notatników. Wyobraźnia jednak poniosła pana Anacleto w momencie, gdy za taki chudziutki i wydany byle jak szkicownik zażyczył sobie niecałych sześć dolarów od egzemplarza.

Ponownie przypomnę, że był to rok 1999. Najbardziej typowa cena pojedynczego komiksu w USA wahała się między 1,95$ i 2,50$. Te kosztujące powyżej trójki były uważane już za drogie, ale najczęściej wydawcy rekompensowali to objętością. W cenie, jaką trzeba było zapłacić za "Aria: Jay Anacleto Sketchbook" można było w kwietniu owego roku dostać liczący 80 stron specjal z udziałem JSA od DC, a dopłacając dolara - elseworldową powieść graficzną z Supermanem zamykającą się w 88 stronach. Szkicownik z Image nie oferował ani większego formatu, ani lepszego papieru, kompletnie nic. Była to najzwyklejsza w świecie zeszytówka z ceną z kosmosu. Efekty? Sprzedaż na poziomie poniżej 1600 egzemplarzy, ponieważ taki rezultat osiągnęła trzysetna pozycja z list sprzedaży tamtego miesiąca. A wystarczyło bardziej to przemyśleć.
----------------------------------------------------------------
"Inside Image" to z kolei przykład czegoś nieźle zaplanowanego. Tytuł ten to nic innego jak publikowany w latach 1993-1995 katalog reklamowy, który można było gratisowo dostać w sklepach z komiksami. Nie było to coś na miarę publikowanego jeszcze do niedawna "Image+", o którym to wspomniałem chociażby TUTAJ, ale faktem jest, że ktoś wykminił fajny sposób na to, by ta de facto ulotka reklamowa stała się ciekawym rarytasem dla kolekcjonerów.
Obecnie w swoich zbiorach posiadam siódmy i dziewiąty numer "Inside Image". Oba te zeszyty w 80% zawierają dokładnie takie plansze, jakie widzicie powyżej. Reszta to krótkie wywiady z twórcami, oczywiście zawierające same pochwały ich dorobku i zwiastujące co najmniej nadejście komiksowych objawień roku, ale z tego co udało mi się ustalić, sukces tego przedsięwzięcia leżał w... pojedynczych plakatach dodawanych do każdego numeru. Nie było to coś mocno okazałego - po prostu wydrukowane na lepszym papierze wkładki o wielkości rozłożonego zeszytu. Ale wystarczyło, by "Inside Image" stało się tak samo chętnie braną pozycją, jak ukazujące się z rozmaitymi opóźnieniami zeszyty młodego, przebojowego wydawcy. No a skoro jest taaaaaki popyt, to czemu by nie spróbować tego jakoś spieniężyć?

Począwszy od dwudziestego numeru, za "Inside Image" trzeba było już płacić dolara. Decyzja ta zbiegła się w czasie z narastającym zdenerwowaniem zarówno sprzedawców jak i zwykłych czytelników, ponieważ zawarte w magazynie zapowiedzi oraz zwłaszcza terminy ich wydania nijak miały się do rzeczywistości (na przykład serię "Gen13" zapowiedziano tu jako "Gen-X" co szybko storpedował Marvel, mający wówczas już plany startu cyklu "Generation X"). Image początkowo starało się robić dobrą minę do złej gry, ale spadające wyniki sprzedaży oraz pogarszająca się relacja z dystrybutorem oraz sprzedawcami wymusiła decyzję o wycofaniu "Inside Image". Tytuł ten po raz ostatni ukazał się w kwietniu 1995 roku i zaliczył 26 odsłon.
----------------------------------------------------------------
Gdyby ktoś zapytał mnie co jest moim zdaniem najbardziej niedorzeczną publikacją z okresu mocno charakterystycznych lat dziewięćdziesiątych, wskazałbym wszelakie wydania typu "Swimsuit special", a więc zeszytów zawierających pin-upy z niemal roznegliżowanymi postaciami z komiksów Image. Rzecz jasna, głównie pań. Poniżej kilka przykładów, nie posiadam żadnego z nich.
Image Comics w latach 1993-1998 wypluło z siebie kilka takich zeszytów (powyższe okładki to nie wszystko) i nie powinno to nikogo dziwić, ale sprzedawały się jak świeże bułeczki. Potencjał w tym temacie wyczuł jednak inny wydawca, który jako pierwszy zauważył, że po komiksy sięgają głównie chłopcy. Zgadniecie kto? Jeśli nie, to proszę kliknąć TUTAJ.

I jeszcze pozwolę sobie wspomnieć  O TYM :)

Pozwolę sobie zauważyć, że prym w tego typu publikacjach wiodło studio WildStorm, które ostatni zeszyt cyklu "Swimsuit special" opublikowało będąc już częścią DC Comics. Rok 1999 był jednak okresem zmierzchu cyklu, przynajmniej jeśli chodzi o trzech największych wydawców w USA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz