Nie powiedziałbym, że pierwszy tom
serii ”Farmhand” w jakikolwiek
sposób mnie zachwycił. Ot, twórca rysunków do ”Chew” postanowił zrobić coś swojego i kolejny raz swoje
uzasadnienie znalazła niepisana zasada, że nie każdy dobry rysownik jest od
razu dobrym scenarzystą. Rob Guillory w ”Reap What Was Sown” przedstawił nam
niezły zamysł na serię, nijak nie dał razy zerwać z licznymi skojarzeniami z
poprzednim komiksem, którym się zajmował i przede wszystkim – po prostu niczym
nie zachwycił. No ale kurde, punkt wyjściowy naprawdę jest przyzwoity, a mało
która seria na dobre rozkręca się od razu w pierwszym tomie. Dlatego też
postanowiłem zaufać Guillory’emu i sięgnąłem ostatecznie po ”Thorne in the
Flesh”. Czy jest lepiej i autorowi udało się zachęcić mnie do sięgnięcia po
odsłonę trzecią? O tym w dalszej części tekstu.
Przypomnę, że głównym bohaterem
serii jest Ezekiel Jenkins – poszukujący pracy mężczyzna, który by zabić czas
postanawia zostać farmerem. Ale takim zwykłym, nie tak jak jego ojciec –
Jedidiah, który hoduje roślinne odpowiedniki ludzkich organów czy kończyn i
zdobył dzięki temu zarówno światową sławę, jak i oczywiście wielu przeciwników
takiej ingerencji w organizm ludzki. To jednak nie koniec jego problemów,
ponieważ właśnie Jed odkrył, iż jego rośliny zmieniają ludzi w monstra, a przez
to ogromne niebezpieczeństwo spada także na głowę Ezekiela i jego najbliższych.
Pytanie tylko, czy ujawni on prawdę światu czy też będzie próbował załatwić
sprawę po cichu? Co gorsza, na horyzoncie coraz mocniej pojawia się pewna
tajemnicza kobieta, która może kontrolować osoby, którym Jedidiah myślał iż
ratuje życie.
Drugi tom ”Farmhand” faktycznie i zgodnie z moimi oczekiwaniami rozszerza
świat przedstawiony w początkowej odsłonie cyklu, a także pogłębia charaktery
zaprezentowanym wcześniej postaciom. Poznamy także kilka nowych twarzy, które
mogą odgrywać kluczową rolę w kolejnych zeszytach. Rob Guillory robi to
wszystko stosunkowo poprawnie, tuszując jak może swoje niedostatki jako
scenarzysta. Niestety, nie trzeba być zbyt wielkim znawcą tematu, by z dość
dużą łatwością wyłapać rzeczy, które sprawiają ostatecznie, iż ”Farmhand” nie może przebić się ponad
bardzo przeciętny poziom. Rob Guillory przed ”Chew” wykonał raptem kilka krótkich prac dla rozmaitych antologii i
dopiero przy okazji współpracy z Johnem Laymanem rozwinął skrzydła w
mainstreamie. Począwszy od 2009 roku, twórca ”Farmhand” podpatrywał z pewnością jak pracuje jego starszy kolega i
to na kartach tego komiksu bardzo mocno widać. Paradoksalnie jednak, mocne
inspirowanie się Laymanem szkodzi autorskiemu projektowi Roba Guillory’ego,
ponieważ zwyczajnie widać, iż mocno brakuje mu własnej tożsamości.
Oprócz tego, że ”Farmhand” wygląda jak kontynuacja ”Chew”, ponieważ w swojej autorskiej
serii Guillory nie zmodyfikował nijak swojego dość charakterystycznego stylu
rysowania, to jeszcze autor korzysta pełnymi garściami z tych samych tricków,
jakimi raczono nas w poprzednim, rysowanym przez niego komiksie. Niektóre
postacie są mocno przerysowane w swej konstrukcji, autor nie unika solidnej
porcji scen dających się czytać tylko z przymrużeniem oka (przoduje w nich syn
Ezekiela), wprowadza nietypowego zwierzaka do obsady (mieliśmy bojowego
kurczaka, teraz dostajemy zmutowanego psa) i dodatkowo spina to wszystko bardzo
naiwnymi cliffhangerami. To, co czytelnicy zobaczyli na przykład na ostatniej
stronie omawianego właśnie tomu, a więc pierwotnie pod koniec zeszytu numer 10,
zostało tak jasno zasygnalizowane dwa rozdziały wcześniej, że nie wiem jakiej
sztuki trzeba byłoby dokonać, by się nie domyślić tego, co zostanie z czasem
ujawnione. Guillory stara się jak może, to widać. Niestety jednak odpowiedniego
warsztatu mu brakuje, a to nieodzownie rzutuje na końcową ocenę tomu. Z kolei
stylizowanie na młodszego brata serii ”Chew”
nie wydaje się być najlepszym pomysłem.
Rysunkowo jest tak jak już
wspomniałem. Jeśli czytaliście ”Chew”
to macie już świadomość tego, co dokładnie znajdziecie w warstwie graficznej ”Farmhand”. Szkice Roba Guillory’ego
koloruje tutaj Taylor Wells, lecz jest on bardzo mocno zachowawczy i niczym
szczególnym się nie wyróżnia na przestrzeni tych zebranych w dwa tomy
dziesięciu rozdziałach. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że do tomu dorzuconych
jest kilka humorystycznych i liczących po cztery kadry plansz autorstwa Burtona
Duranda – człowieka odpowiedzialnego za projekt graficzny serii. I są to chyba
najbardziej zabawne fragmenty komiksu.
Oprócz tego w drugim tomie ”Farmhand” znajdziecie także kilka
szkiców autorstwa Guillory’ego i reklamy jego strony internetowej oraz
oczywiście zachęta do kupna najróżniejszych edycji ”Chew”. Wszystko to do kupienia jest w cenie okładkowej w wysokości
niecałych siedemnastu dolców. Czy warto? Po dwóch tomach nie jestem przekonany
i po trzeci sięgnę tylko w przypadku, jeśli w danym miesiącu nie będzie nic
ciekawszego do kupienia.
"Farmhand vol. 2: Thorne in the Flesh" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz