poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Skyward vol. 2: Here There Be Dragonflyes (Joe Henderson/Lee Garbett/Antonio Fabela)


O pierwszym tomie serii ”Skyward” wspominałem na blogu w marcu tego roku i wypowiedziałem się na jego temat całkiem pozytywnie. Minęło kilka miesięcy i ku mojemu zaskoczeniu, tytuł ten został nominowany do Eisnera w kategorii ’najlepsza nowa seria” i chociaż ostatecznie go nie zdobył, to jednak przez jakiś czas tkwiłem w pewnego rodzaju zawieszeniu. Bo skoro nominacja była, a pierwszy tom oceniłbym mniej więcej jako 4/6, to może przy drugim akcja się rozkręca? No i w końcu przyszedł ten dzień, w którym to sobie sprawdziłem. No i nadal uważam, że sama nominacja do Eisnera dla tej serii to jednak odrobinę za dużo.

Pozwolę sobie przypomnieć, że seria ”Skyward” opowiada o alternatywnej przyszłości, w której pewnego dnia na Ziemi wysiadła grawitacja. Znaczy się nie całkowicie, ale stała się tak słaba, że życie na Ziemi zmieniło się diametralnie. Dla niektórych była to bardzo zła wiadomość, zaś dla młodej Willi Fowler to świetna rzecz i okazja do korzystania z życia na sposoby, o jakich wcześniejszym pokoleniom się nie śniło. Wszystko jednak sypie się jak domek z kart, gdy dziewczyna dowiaduje się, iż jej ojciec jest współodpowiedzialny za ”awarię” grawitacji, a świat można naprawić. Tylko czy aby na pewno jest taka potrzeba? W drugim tomie Willa i jej towarzysze muszą uciekać z Chicago, w którym zrobiono z nich wrogów publicznych. I tak trafiają pierwszy raz w życiu poza obręb miasta, gdzie okazuje się, że brak grawitacji miał znacznie większy wpływ na faunę i florę, niż kiedykolwiek sądzili. Witamy w dżungli, w której owady są monstrualnych rozmiarów i gdzieś tam między nimi żyje grupa osób, która może pomóc Willi w jej misji.

Joe Henderson, znany jednak mimo wszystko bardziej z tego, że jest człowiekiem, który uratował serial ”Lucifer” przed kasacją, jako debiutujący scenarzysta komiksowy sprawdza się na razie całkiem nieźle. Kilka dni temu wspominałem tu na blogu o innym komiksie pisanym przez komiksowego świeżarka i praktycznie ową Panią nie miałem za co pochwalić. Tym razem jest inaczej. Henderson umiejętnie rozwija świat przedstawiony na łamach ”Skyward”, a także kreuje ciekawą fabułę oraz przyozdabia ją nietuzinkowymi postaciami. Poprzednim razem bardzo podobał mi się malutki wątek funkcjonowania osób niepełnosprawnych ruchowo w świecie pozbawionym praktycznie przyciągania ziemskiego, tym razem najmocniej moją uwagę przykuło całkiem logicznie (na tyle, na ile się nie znam :D ) wytłumaczenie dlaczego wszelkiej maści robactwo stało się tak ogromne. Fajnie prowadzeni są poszczególni bohaterowie serii, u których Henderson celowo podkreśla młodzieńczą naiwność oraz odrobinę braku pokory. Nie wszyscy jednak zostali rozpisani tak sympatycznie i zaraz do tego przejdę. Przyznam się Wam przy okazji, że ”Skyward” urzekło mnie znacznie bardziej takimi małymi, pozornie nieistotnymi rzeczami, niż główną osią fabularną, chociaż i ta ma swoje lepsze momenty. Niestety, także i te gorsze.
No właśnie ta główna fabuła trochę się rozjeżdża w drugim tomie. Sam pomysł z przeniesieniem akcji poza miasto i pokazaniem, jak mocno zmienił się pozbawiony grawitacji świat to coś, czemu mogę tylko przyklasnąć. Niestety nie zrobię tego wobec kilku innych czynników, na czele z miejscami bardzo przewidywalną fabułą i kiepskimi cliffhangerami. Hipotetycznie, gdybym kupował w zeszytach, to prawdopodobnie nie doszedłbym do końca drugiego story-arcu. Widać wyraźnie, że Henderson trochę nie ogarnął prawidłowego rozpisania całego story-arcu, przez co podobnie jak to miało miejsce w drugim i trzecim sezonie serialowego ”Lucifera”, tak i tutaj pojawiają się totalne przestoje. Niby tu ktoś gdzieś pójdzie, tu z kimś pogada, ale po przeczytaniu dwudziestu paru stron ma się wrażenie, że w sumie nic istotnego lub też bardziej godnego uwagi się nie wydarzyło.

Wróćmy jednak do tych przyjemnych rzeczy, a to oznacza, że parę słów trzeba napisać o warstwie graficznej. Lee Garbett to gość, którego kunszt poznałem parę lat temu przy okazji drugiego woluminu serii, nomen omen, ”Lucifer” dla DC Vertigo i od tego czasu bardzo podobają mi się jego lekkie, miejscami odrobinę (i celowo) rozmyte rysunki. Jest przy tym bardzo konsekwentny, co doceniam zwłaszcza przy sposobie pokazywania Willi, mocno odbiegającej od wizerunku ”typowej” bohaterki komiksu. Ta przedstawiona jest jako wychudzona, wysoka dziewczyna, mocno kontrastująca z resztą obsady. Nieźle uzupełnia go Antonio Fabela, którego kolory nie wyróżniają się niczym szczególnym, ale chyba po tym poznaje się dobrego kolorystę. Znacznie gorzej wypadają ci, którzy za wszelką cenę chcą być bardziej widoczni niż rysownik.

Pierwszy tom kosztował raptem dziesięć dolców, tu już wracamy do bardziej kosztownego standardu rynku w USA i dlatego za drugi tom ”Skyward” przyjdzie Wam zapłacić niecałych siedemnaście dolarów. W tej cenie, oprócz pięciu kolejnych rozdziałów komiksu otrzymujemy jeszcze fragmenty scenariusza wraz z odpowiednimi szkicami autorstwa Garbetta. Jest tego trochę i stanowi to fajny dodatek.

Dla mnie ”Skyward” jest na razie przykładem komiksu, z którego nominacją do Eisnera się totalnie nie zgadzam. Jest to fajny tytuł, stojący momentami na naprawdę przyzwoitym poziomie, zwłaszcza od strony warstwy graficznej, Lecz czy należy do piątki najlepszych komiksowych debiutów ubiegłego roku w USA? Delikatnie mówiąc – nie ;) W skali szkolnej ”Skyward” wciąż jest dla mnie komiksem co najwyżej na czwórkę.
   
---------------------------------------------------------
   
"Skyward vol. 2: Here There Be Dragonflyes" do kupienia w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz