O pierwszym tomie serii ”Skyward” wspominałem na blogu w marcu
tego roku i wypowiedziałem się na jego temat całkiem pozytywnie. Minęło kilka
miesięcy i ku mojemu zaskoczeniu, tytuł ten został nominowany do Eisnera w
kategorii ’najlepsza nowa seria” i chociaż ostatecznie go nie zdobył, to jednak
przez jakiś czas tkwiłem w pewnego rodzaju zawieszeniu. Bo skoro nominacja
była, a pierwszy tom oceniłbym mniej więcej jako 4/6, to może przy drugim akcja
się rozkręca? No i w końcu przyszedł ten dzień, w którym to sobie sprawdziłem.
No i nadal uważam, że sama nominacja do Eisnera dla tej serii to jednak
odrobinę za dużo.
Pozwolę sobie przypomnieć, że seria
”Skyward” opowiada o alternatywnej
przyszłości, w której pewnego dnia na Ziemi wysiadła grawitacja. Znaczy się nie
całkowicie, ale stała się tak słaba, że życie na Ziemi zmieniło się
diametralnie. Dla niektórych była to bardzo zła wiadomość, zaś dla młodej Willi
Fowler to świetna rzecz i okazja do korzystania z życia na sposoby, o jakich
wcześniejszym pokoleniom się nie śniło. Wszystko jednak sypie się jak domek z
kart, gdy dziewczyna dowiaduje się, iż jej ojciec jest współodpowiedzialny za
”awarię” grawitacji, a świat można naprawić. Tylko czy aby na pewno jest taka
potrzeba? W drugim tomie Willa i jej towarzysze muszą uciekać z Chicago, w
którym zrobiono z nich wrogów publicznych. I tak trafiają pierwszy raz w życiu
poza obręb miasta, gdzie okazuje się, że brak grawitacji miał znacznie większy
wpływ na faunę i florę, niż kiedykolwiek sądzili. Witamy w dżungli, w której
owady są monstrualnych rozmiarów i gdzieś tam między nimi żyje grupa osób,
która może pomóc Willi w jej misji.
Joe Henderson, znany jednak mimo
wszystko bardziej z tego, że jest człowiekiem, który uratował serial ”Lucifer”
przed kasacją, jako debiutujący scenarzysta komiksowy sprawdza się na razie
całkiem nieźle. Kilka dni temu wspominałem tu na blogu o innym komiksie pisanym
przez komiksowego świeżarka i praktycznie ową Panią nie miałem za co pochwalić.
Tym razem jest inaczej. Henderson umiejętnie rozwija świat przedstawiony na
łamach ”Skyward”, a także kreuje
ciekawą fabułę oraz przyozdabia ją nietuzinkowymi postaciami. Poprzednim razem
bardzo podobał mi się malutki wątek funkcjonowania osób niepełnosprawnych
ruchowo w świecie pozbawionym praktycznie przyciągania ziemskiego, tym razem
najmocniej moją uwagę przykuło całkiem logicznie (na tyle, na ile się nie znam
:D ) wytłumaczenie dlaczego wszelkiej maści robactwo stało się tak ogromne.
Fajnie prowadzeni są poszczególni bohaterowie serii, u których Henderson celowo
podkreśla młodzieńczą naiwność oraz odrobinę braku pokory. Nie wszyscy jednak
zostali rozpisani tak sympatycznie i zaraz do tego przejdę. Przyznam się Wam
przy okazji, że ”Skyward” urzekło
mnie znacznie bardziej takimi małymi, pozornie nieistotnymi rzeczami, niż
główną osią fabularną, chociaż i ta ma swoje lepsze momenty. Niestety, także i
te gorsze.
No właśnie ta główna fabuła trochę
się rozjeżdża w drugim tomie. Sam pomysł z przeniesieniem akcji poza miasto i
pokazaniem, jak mocno zmienił się pozbawiony grawitacji świat to coś, czemu
mogę tylko przyklasnąć. Niestety nie zrobię tego wobec kilku innych czynników,
na czele z miejscami bardzo przewidywalną fabułą i kiepskimi cliffhangerami.
Hipotetycznie, gdybym kupował w zeszytach, to prawdopodobnie nie doszedłbym do
końca drugiego story-arcu. Widać wyraźnie, że Henderson trochę nie ogarnął
prawidłowego rozpisania całego story-arcu, przez co podobnie jak to miało
miejsce w drugim i trzecim sezonie serialowego ”Lucifera”, tak i tutaj
pojawiają się totalne przestoje. Niby tu ktoś gdzieś pójdzie, tu z kimś pogada,
ale po przeczytaniu dwudziestu paru stron ma się wrażenie, że w sumie nic
istotnego lub też bardziej godnego uwagi się nie wydarzyło.
Wróćmy jednak do tych przyjemnych
rzeczy, a to oznacza, że parę słów trzeba napisać o warstwie graficznej. Lee
Garbett to gość, którego kunszt poznałem parę lat temu przy okazji drugiego
woluminu serii, nomen omen, ”Lucifer” dla DC Vertigo i od tego czasu bardzo
podobają mi się jego lekkie, miejscami odrobinę (i celowo) rozmyte rysunki.
Jest przy tym bardzo konsekwentny, co doceniam zwłaszcza przy sposobie
pokazywania Willi, mocno odbiegającej od wizerunku ”typowej” bohaterki komiksu.
Ta przedstawiona jest jako wychudzona, wysoka dziewczyna, mocno kontrastująca z
resztą obsady. Nieźle uzupełnia go Antonio Fabela, którego kolory nie
wyróżniają się niczym szczególnym, ale chyba po tym poznaje się dobrego
kolorystę. Znacznie gorzej wypadają ci, którzy za wszelką cenę chcą być
bardziej widoczni niż rysownik.
Pierwszy tom kosztował raptem
dziesięć dolców, tu już wracamy do bardziej kosztownego standardu rynku w USA i
dlatego za drugi tom ”Skyward”
przyjdzie Wam zapłacić niecałych siedemnaście dolarów. W tej cenie, oprócz
pięciu kolejnych rozdziałów komiksu otrzymujemy jeszcze fragmenty scenariusza
wraz z odpowiednimi szkicami autorstwa Garbetta. Jest tego trochę i stanowi to
fajny dodatek.
---------------------------------------------------------
"Skyward vol. 2: Here There Be Dragonflyes" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz