Jeśli chodzi o kwestie zbieranych od
czytelników cięgów, to trudno wskazać częściej atakowane wydawnictwo (spośród
tych istniejących, hue hue hue) od Egmontu. Za mało, za dużo, za rzadko, za
często, za drogo, za wolno, za szybko, za czarno, za kolorowo, a tłumaczenie
takie se. Czasem trudno się z tym narzekaniem nie zgodzić, czasem jednak
ewidentnie widać, że jest to szukanie dziury w całym, byle tylko się
dopieprzyć. Dziś niestety muszę dorzucić swoje dwa grosze, ponieważ w drugim
tomie serii ”Invincible” ewidentnie
nie popisała się osoba od ogarniania składu. I chociaż wtopa jest ewidentna
oraz warto ją podkreślić, to jednak sam komiks broni się znakomicie. Ale o tym
wszystkim w dalszej części posta.
Najpierw jednak ponarzekajmy na
Egmont (jeeeee! :D). Sięgając po drugi tom bardzo szybko rzuca się w oczy to,
że źle wpisano teksty w dymki. Z niewytłumaczalnych powodów, wiele kwestii
dialogowych wygląda tak, jak na poniższym zdjęciu po prawej.
Ewidentnie zawiniła tutaj osoba
odpowiedzialna za tak zwane DTP. W komiksie pojawia się wiele dymków, w których
tekst jest przyrównany do lewej bądź prawej krawędzi, albo wyśrodkowany lecz
nie znajdujący się w środku dymka, a na przykład przy jego górnym skraju. Jest
to błąd, który gdyby pojawił się raz, mógłby zostać uznany za wypadek przy
pracy jakie zdarzają się każdemu z nas, ale w drugim tomie ”Invincible” jest tego masa – wyłapałem
co najmniej kilkanaście takich dymków, a być może w pewnym momencie już nawet
przestałem na to zwracać uwagę. Niemniej no – trochę siara, drogi Egmoncie. Na
szczęście, jeśli chodzi o wydawniczy aspekt tego tomu, jest to jedyna rzecz do
której można, a wręcz trzeba się przyczepić. Tłumaczenie Agaty Cieślak jest już
jak najbardziej udane, literówek żadnych nie wyłapałem, twardookładkowe wydanie
jest solidne i sprzedawane w uczciwej cenie, zaś wielbiciele solidnej porcji
dodatków nie poczują się zawiedzeni. Podobnie jak przy okazji premierowej
odsłony, także i tym razem Kirkman i spółka dostarczyli nam około 40 stron
rozmaitych bonusów, wśród których doszukać się można szkiców, projektów
postaci, okładek czy fragmentów scenariusza, a wszystko przyozdabia komentarz
samego scenarzysty.
Przejdźmy jednak do tego co
najważniejsze, czyli do zawartej w tomie historii. Tym razem obserwujemy Marka
Graysona tuż po tym, jak doszedł do siebie po starciu ze swoim ojcem –
Omni-Manem i dowiedział się, jakie jest jego prawdziwe oblicze. Chłopak
oczywiście kontynuuje działalność jako Invincible i przeżywa masę
najróżniejszych perypetii, lecz równie dużo problemów dostarcza mu zwykłe
życie. Mark rozpoczyna studia, jego związek z Amber zaczyna wisieć na włosku,
zaś matka coraz częściej zagląda do kieliszka. Równolegle Kirkman rozwija cały
wykreowany przez siebie świat. Nowi Strażnicy Planety kiepsko radzą sobie pod
przywództwem Robota, Atom Eve postanawia kompletnie odmienić swoje życie,
kosmita Allen staje przed groźnym przeciwnikiem, zaś niejaki Angstrom Levy
powoli i konsekwentnie wprowadza w życie tajemniczy plan obejmujący swym
zasięgiem wiele równoległych światów.
Robert Kirkman w drugim tomie ”Invincible” ponownie pisze list miłosny
do gatunku superbohaterskie. Twórca ten sięga po kolejne banały typowe dla
komiksów z udziałem trykociarzy i wykorzystuje je na swój niesamowity sposób,
tworząc przy tym historię świeżą i wciągającą jak diabli. W omawianym właśnie
komiksie, przykładowo pochyla się on kilkukrotnie nad kwestią zachowania tajnej
tożsamości, dzięki czemu nieraz otrzymujemy sceny, które spokojnie można nazwać
czystym, komiksowym złotem. Kirkman co rusz udowadnia, że jest specjalistą w
pisaniu scen obyczajowych i potrafi wyciągnąć wnioski z rzeczy, które nie do
końca mu wyszły. W drugiej odsłonie ”Invincible”
chociażby mocno odmienił postać Amber, która z wkurzającej nastolatki zmieniła
się w kogoś, kogo autentycznie jesteśmy w stanie zrozumieć i polubić.
Jednocześnie nie zostają pominięci
członkowie drugiego planu. Zarówno bliscy Marka, jak i inni superherosi oraz
ich przeciwnicy dostają tu swoje pięć minut, zaś świat przedstawiony na łamach ”Invincible” nie tylko mocno się
rozrasta, ale również zaczyna być coraz bardziej interesujący. Nie miałoby to
może tak dużego efektu, gdyby nie dodane do komiksu, krótkie historyjki
przedstawiające genezy poszczególnych członków Strażników Planety. Liczą one
raptem po 2-3 strony, ale i tak potrafią utkwić w pamięci. Muszę się również
zgodzić z autorem wstępu do komiksu – Damonem Lindelofem, który rozpływał się
nad rozdziałem poświęconym Allenowi. Jest to bowiem kolejna prosta historyjka,
która nie ima się czerpania całymi garściami ze znanych już motywów, ale
Kirkman jakimś sobie tylko znanym sposobem ubrał to wszystko w taki sposób, że
możemy być tylko pod wrażeniem tego, jak rzeczy które czytaliśmy już
niejednokrotnie potrafią zabłysnąć na nowo i okazać się być niesamowicie
świeże. I najlepsze w tym wszystkim jest to, że to wciąż jedynie przystawka
przed daniem głównym, ponieważ te najciekawsze fragmenty serii ”Invincible” są dopiero przed nami, a
już można jedynie kręcić głową z niedowierzaniem, że z niby utartych schematów można
wycisnąć tak dużo miodu.
Dzielnie w tym wszystkim Kirkmana
wspierają zarówno rysownik Ryan Ottley jak i kolorysta Bill Crabtree. Nie chcę
tu w żaden sposób ujmować zasług Cory’emu Walkerowi, ale jednak w tym przypadku
nastąpiła #dobrazmiana, jeśli chodzi o warstwę graficzną (w przeciwieństwie do ”Żywych Trupów”, gdzie również bardzo
szybko wymieniono głównego artystę). Ottley dysponuje bardziej szczegółową i
wyrazistą kreską, zaś większość postaci w jego wykonaniu prezentuje się po
prostu lepiej, niż za czasów jego poprzednika. Kolorystycznie jest bez zmian w
stosunku do premierowej odsłony cyklu, czyli dobrze. Bill Crabtree ma fach w
ręku i ewidentnie to widać, zarazem jednak nie przykuwa on do siebie mnóstwa
uwagi i nie stara się zdominować rysownika, co nierzadko ma miejsce we
współczesnych komiksach.
Drugi tom serii ”Invincible” jest tak samo udaną lekturą
jak premierowej odsłony. Niezmiennie i niezmiernie cieszę się, że Egmont
zdecydował się na sięgnięcie po ten tytuł, ponieważ mamy do czynienia z
niesamowitym komiksem, który – obiecuję – będzie jeszcze lepszy. Nie powinniście
się w żaden sposób dalej zastanawiać i pomimo wspomnianych na początku błędów
edytorskich, zdecydowanie warto po ten tom sięgnąć.
O takich superbohaterów nic nie
robiłem!!!
----------------------------------------------------------------------------------------
"Invincible #2" do kupienia w sklepach Egmontu oraz Atom Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz