”Odrodzenie”, podobnie jak ”Żywe
Trupy”, jest dla mnie serią ciężką do oceniania. Zachowując odpowiednie
proporcje – wszak seria Tima Seeley’a i Mike’a Nortona to ”tylko” osiem tomów –
oba te tytuły mają dość zbliżone do siebie konstrukcję fabularną. I tu i tu
obserwujemy ludzi stojących w obliczu niespotykanie trudnej sytuacji i chociaż
nadnaturalna otoczka jest tu bardzo ważna, to jednak twórców przede wszystkim
interesują ludzie, którym przyszło w danych realiach funkcjonować. Dominują
dialogi, stosunkowo niespieszne tempo prowadzenia historii, a ponieważ nie
dotarliśmy jeszcze nawet do połowy cyklu, wciąż jesteśmy w miejscu, gdzie
pojawia się więcej nowych pytań niż pada odpowiedzi na już zadane. I w
konwencji swoistych komiksowych telenowel, które po drodze nie robią sobie tysiąca przerw na
eventy i crossovery czuję się zazwyczaj jak ryba w wodzie. Ale zapytany
dlaczego tak jest, miałbym ogromną trudność ze skonstruowaniem jakiejś mającej
ręce i nogi odpowiedzi. Załóżmy jednak, że ktoś takie pytanie zadał. W dalszej
części tekstu postaram się wyjaśnić, dlaczego polubiłem trzeci tom ”Odrodzenia”.
Rzeczą, która ostatnimi
czasy mocno odrzuciła mnie od głównonurtowego, amerykańskiego komiksu
superbohaterskiego, na którym bądź co bądź wyrosła moja miłość do historii
obrazkowych, był wszechobecny pośpiech do wielkich wydarzeń. Urodziłem się pod koniec lat
osiemdziesiątych ubiegłego stulecia i dorastałem wraz z TM-Semiciem, a z czasem
także zagłębiałem się mocno w historię moich ulubionych trykociarzy. Raz za
razem powtarzam, że absolutnie uwielbiam w historii Supermana, gdy w latach
dziewięćdziesiątych miał aż cztery swoje miesięczniki i każdy z nich powoli
snuł swoje historie, nie zarzucając (do momentu ”Śmierci Supermana”)
czytelników wielkimi wydarzeniami, które zmieniają wszystko na zawsze, zaś
Człowiek ze Stali miał swoją małą grupkę towarzyszy i z równie dużym
poświęceniem walczył o istnienie Metropolis jak i o to, by np. sąsiad nie bił
swojej żony. Mnóstwo było także pojedynczych historii, których nikt nie skrajał
pod wydania zbiorcze. Dziś, ten przykładowy Superman musi co tom zmagać się co
najmniej z zagrożeniem o skali planetarnej, na łamach historii liczącej
koniecznie 5-6 zeszytów, bo tak lepiej wygląda w trejdzie, by potem przespać
się i znów lać po ryju kogoś, kto pierdnięciem może zniszczyć wszechświat.
Oczywiście po drodze leci z Ligą Sprawiedliwości wziąć udział w jednym evencie,
a następnie w kolejnym i kolejnym. I tak w kółko. To już nie są czasy, gdy
superbohater ten po złojeniu Metallo czy innego Brainiaca na łamach swojego
komiksu tropił ekipę zalewającą rzekę w mieście trującymi ściekami. Sorry, ta
eventowa pogoń za pseudoepickością to już nie jest coś dla mnie.
Gdy wszystko to zaczęło
mi mocno przeszkadzać, zacząłem szukać alternatyw – początkowo oczywiście
trykociarskich. Gdy w Polsce zaczęto wydawać ”Żywe Trupy” i okazało się, że taki typ komiksu też mi strasznie
pasuje, wydawnictwo Image znacznie mocniej zagościło w mojej świadomości (bo
dotąd znałem nieco lepiej tylko Spawna, Witchblade czy The Darkness). Tak
poznałem ”Invincible”, ”Noble Causes” czy ”Dynamo 5” i w każdym z nich zakochałem się z osobna.
Komiksowa świadomość jednak nieustannie rozszerzała się i dziś mogę o sobie
śmiało powiedzieć, że równie dobrze czyta mi się ”Odrodzenie” jak i
”Ryjówkę przeznaczenia” czy ”Araba Przyszłości”. Jest jednak coś, co nie uległo
zmianie – jeśli chodzi o tytuły z USA, bardzo lubię rzeczy skrojone na 30-50
zeszytów (lub i więcej), które doczekały się naturalnego zakończenia, a twórcom
nikt nie przeszkadzał robić to co chcieli i nie kazał im co kwartał pisać
tie-iny do kolejnych ”Wojen Domowych” czy innych ”Tajnych Wojen”. I tu wreszcie
dochodzimy do trzeciego tomu ”Odrodzenia”.
Jak już wspomniałem,
lubię gdy seria jest nieco dłuższa, a twórcy mogą robić co tylko sobie
zaplanowali. Największy zarzut jaki słyszę lub czytam wobec serii Seeley’a i
Nortona jest taki, że pomimo publikacji już trzech tomów, nadal w zasadzie nic
nie wiadomo, a tempo jest tak niespieszne, że można zasnąć. Tu od razu
rozczaruję osoby, które nie czytały tego tytułu w oryginale – na odpowiedzi
dotyczące najważniejszych kwestii przyjdzie Wam jeszcze trochę poczekać i nie
wątpię, że wiele osób momentu tego nie doczeka i po drodze zrezygnuje z
obcowania z tym komiksem. Ja jednak cieszę się, że ”Odrodzenie” prezentuje się właśnie w taki sposób. Dzięki temu, że
twórcy nie prą przed siebie na złamanie karku, możemy spokojnie obserwować
rozwój poszczególnych bohaterów jak i ich wzajemnych relacji. ”Odrodzenie” nie jest miejscem, gdzie ta
lub inna postać dozna oświecenia oraz zmieni swoją życiową filozofię na
przestrzeni dwóch kadrów, a Seeley i Norton nie wahają się poświęcać swoim
bohaterom przesadnie dużo czasu.
”Odległe miejsce” nie odpowie Wam na pytania o genezę tytułowego
odrodzenia, nie dowiecie się też kim są tajemnicze stwory krążące po lesie.
Zobaczycie za to jak rozwija się relacja Dany z jej siostrą Em, poznacie nowe
sekrety zarówno wskrzeszonych jak i innych mieszkańców Wausau, na paru z nich
spojrzycie również z zupełnie innej strony. I chociaż koniec końców komiks nie
rusza jakoś szczególnie mocno najważniejszych elementów do przodu, to jednak
robi wokół nich mocną podbudowę. Trzecia odsłona ”Odrodzenia” zaangażowała mnie już od pierwszych stron, kilkukrotnie
zaskoczyła i pozostawiła z niespodziewaną świadomością tego, że tak jak kiedyś
żywo interesowałem się kolejnymi losami w zasadzie każdej drugoplanowej postaci
ze wspominanego Supermana, tak tutaj autentycznie polubiłem/znienawidziłem
poszczególnych bohaterów i jestem mocno ciekawy tego, w jakim kierunku dalej
popchną ich twórcy komiksu. To nie jest jeden z tych komiksów, na łamach
którego widzicie dwadzieścia poubieranych w pstrokate kolorki klonów z różnymi
mocami. ”Odrodzenie” oferuje
pełnokrwiste postacie, ale nie tylko.
Omawiany właśnie komiks
jest też pierwszym, gdzie znacznie większą rolę odgrywa pozorna normalność. Chociaż
cały czas widzimy trwające śledztwo, to jednak widoczny brak postępów zrzuca go
nieco na dalszy plan, zaś my mocniej skupiamy się na próbach udawania przez
mieszkańców Wausau, że życie po prostu toczy się dalej. Spotykamy mieszkańców w
barach, pracujących i odpoczywających, zaś rewelacyjny kontrast daje to, że co
rusz w ich oczach widać strach przed nieznanym i obawy o kolejne niezwykłe
wydarzenia. Tych tu oczywiście nie brakuje, wszak ”Odrodzenie” cały czas ociera się o horror, lecz trudno nie odnosić
wrażenia, że przynajmniej w tym tomie te szokujące momenty odgrywają rolę mniej
więcej podobną do zombiaków w ”Żywych
Trupach” – niby każdy z nas wie, że one tam są, ale każdy raz gdy się
pojawiają jest w jakiś sposób zaskakujący. Dla mnie to akurat zaleta, kolejna
zresztą w tej długiej wyliczance.
No i niezmiennie dobra
warstwa graficzna. Mike Norton, którego przed zapoznaniem się z serią ”Odrodzenie” w ogóle nie znałem, stał
się dla mnie na swój sposób bohaterem. Ani jeden z 47 zeszytów składających się
na ten komiks nie wyszedł opóźniony i tak samo żadnemu z nich nie można
zarzucić, iż artysta się do niego nie przykładał. Jego kreska ujmuje
konsekwencją jak i brakiem skrótów. Każdy kadr jest dopracowany, przemyślany, a
kolory Tima Seeley’a świetnie zgrywają się ze szkicem. Norton może nie jest
kimś, kto wydaje się być pewniakiem do Eisnerów, lecz tak solidnych artystów w
USA ze świecą szukać. Dodatkowy plus dla Jenny Frison za konsekwentnie świetne okładki poszczególnych rozdziałów.
Trzeci tom ”Odrodzenia” pod kątem jakości wydania
nie różni się niczym od poprzednich. Miękka okładka, przyjemny papier, dobre
tłumaczenie i przyjemna cena okładkowa – a więc wszystko to, do czego
przyzwyczaiło nas już wydawnictwo Non Stop Comics.
Jeśli więc chociaż
trochę jesteście fanami komiksowych tasiemców bez trykociarzy, ale z
nadnaturalnym zacięciem i doskonale zaprojektowanymi i prowadzonymi postaciami,
”Odrodzenie” z pewnością przypadnie
Wam do gustu. Ja obcuję z tym komiksem już drugi raz i nadal bawię się
wyśmienicie oraz już powoli wypatruję zapowiedzi następnej odsłony.
----------------------------------------------------------------------------
"Odrodzenie #3: Odległe miejsce" do kupienia w sklepie Non Stop Comics
świętę słowa o TM-Semikowym Supku...eh to były czasy
OdpowiedzUsuń