Na tegoroczne Walentynki wydawnictwo Image
przygotowało kilka komiksów, które poruszały wątek miłości we wszelkich jej
odmianach. Mnie szczególnie mocno zainteresowało ”Bingo Love”, którego twórczynie miały za sobą bardzo udaną zbiórkę
na Kickstarterze, a także gorące wsparcie Gail Simone. Komiks ten
niespodziewanie pojawił się także w świadomości przynajmniej części polskich
czytelników, gdy na jednej z Facebookowych grup tematycznych pojawiła się wokół
niego gównoburza. No bo wiecie, komiks jest o lesbijkach, hurr durr, poprawność
polityczna, ból dupy, geje atakujo! Komiks ukazał się, a jakże, 14 lutego
bieżącego roku i dokładnie dzień później trzymałem go już w swoich łapach.
Tematyka wydała mi się ciekawa, cena bardzo atrakcyjna, nie było więc żadnych
powodów, dla których miałbym sobie tej przyjemności odmówić. Tylko, no właśnie,
czy aby na pewno przyjemności? Niestety ”Bingo
Love” w mojej ocenie wypada szalenie średnio i w dalszej części tekstu
chciałbym pokrótce wyjaśnić dlaczego. W recenzji znajdzie się miejsce dla paru małych spoilerów, wiec
jeśli planujecie lekturę i nie chcecie zepsuć sobie zabawy, nie czytajcie
dalej.
Zanim przejdę do kwestii zawartości komiksu,
muszę niestety pokręcić nosem w sprawie jego opakowania. Liczące sobie 80 stron
”Bingo Love” wydane zostało w cenie
bazowej ustalonej w wysokości 9,99$. Za taką kwotę nie można oczekiwać
fajerwerków, lecz ewidentnie twórczyniom komiksu zabrakło nieco inwencji
twórczej. Gdy otworzyłem paczkę z komiksem i złapałem go w ręce, poczułem
ogromny zawód. ”Bingo Love” wydano w
standardowym formacie, przez co w towarzystwie innych komiksów za dychę, które
nie uczestniczyły w znanej nam wszystkim promocji Image, takich jak ”I.D.”, ”Habitat” czy drugi tom ”Bękartów
z Południa”, prezentuje się mizernie. Dwa pierwsze opublikowano w nieco
większym formacie i na zdecydowanie lepszym jakościowo papierze, ostatni zaś
miał blisko 30 stron więcej. Dorzucę do tego fakt, iż powieść graficzną
wydrukowano na bardzo cieniutkiej kredzie, która średnio przyjęła dużą ilość
tuszu – mój egzemplarz jest niestety cały pofalowany. Tomik jest tak cieniutki,
że to iż posiada grzbiet zakrawa wręcz o żart. Pierwszy i liczący 72 strony
zeszyt ”Monstressy”, który jakiś
czas temu ukazał się w cenie ośmiu dolarów, jest objętościowo ”grubszy”. Na
deser zaś dopiszę, że moja kopia ma źle przyciętą okładkę, przez co owy
grzbiecik i tak jest lekko ale dostrzegalnie przesunięty. No kurcze, słabo.
Oczywiście nie jestem jedną z tych osób, którym oczy krwawią na taki widok i
zaraz komiks reklamują, ale trudno jest mi sobie przypomnieć drugi tytuł z logo
Image, który tak kiepsko prezentował się w rękach.
Przejdźmy jednak do zawartości ”Bingo Love”. Powieść graficzna skupia
się na Mari i Hazel, które poznają się w 1963 roku podczas gry w bingo. Ta
pierwsza od razu interesuje się dziewczyną, a gdy okazuje się, że chodzić będą
do tej samej klasy, znajomość szybko rozkręca się. Na tyle, by obie po jakimś
czasie zakochały się w sobie. Niestety, obowiązujące wówczas normy społeczne
sprawiły, że ich związek szybko staje się zakazany. Mari i Hazel zostają rozdzielone,
ich znajomość upada. Pięćdziesiąt lat później, obie wpadają na siebie ponownie
podczas seansu bingo i uczucia odżywają na nowo. Tyle tylko, że obie są
statecznymi mężatkami, a Mari nawet ma trójkę dzieci.
O tym, że za pojęciem ”miłość” kryje się wiele
znaczeń, nie trzeba nikogo przekonywać. Co najwyżej są osoby, które nie
przyjmują tego do wiadomości. Tee Franklin postawiła sobie za cel pokazać w ”Bingo Love” możliwie jak najszersze
spektrum różnorodności i osiągnęła to w bardzo interesujący sposób. Obie główne
bohaterki, które zakochują się w sobie, są różnej rasy, różnego wzrostu,
postury czy charakteru. Fajny, pomysłowy skrót, który jednak nie wszyscy mogą
wyłapać. Zauważyłem, że część osób słyszących o tej powieści graficznej miało
sporo obaw co do tego, czy na łamach raptem osiemdziesięciu stron uda się
przedstawić satysfakcjonująco całą historię. W mojej ocenie tak właśnie się
stało. Franklin stawia na najważniejsze etapy życia Mari i Hazel, praktycznie w
na trzech stronach streszczając okres pięciu dekad, gdy obie były rozdzielone.
Jednocześnie czytelnik prędko jest w pełni świadomy tego, w jakich sytuacjach
życiowych znajdują się bohaterki podczas ich ponownego spotkania. Jednocześnie mi
znacznie bardziej podoba się pierwsza połowa powieści graficznej, ta osadzona w
1963 roku. Jest znacznie bardziej naturalna, realistyczna i na swój sposób
urocza, a także smutna tam, gdzie być taka powinna. Chociaż już z opisu ”Bingo Love” wynika, jaki los czeka
związek młodziutkich Mari i Hazel, łatwo przyszło mi im kibicować. Wszystkie
powody, przez które oceniam komiks ten średnio, ukazały się po przenosinach do
roku 2015.
W tym właśnie momencie zacząłem odnosić
wrażenie, że Tee Franklin zbyt mocno chce dojść do happy endu pokazując zarazem
Mari i Hazel jako nieskazitelnie dobre osoby. Pojawiają się pewne uproszczenia,
skróty i oklepane frazesy, zaś niektóre postacie z drugiego planu zachowują się
przez to co najmniej dziwnie. Podam tu kilka dosłownych przykładów, więc
szykujcie się na spoilery. Jak już wspomniałem, obie kobiety są w związkach
małżeńskich. W przypadku Hazel musimy tu uwierzyć na słowo, ponieważ jej
małżonek nie pojawia się nawet na jednym kadrze komiksu i po prostu wierzymy na
słowo, że jest taki, jakiego przedstawia go kobieta. Czyli kiepski, nieobecny i
skupiony na sobie. Z kolei James – mąż Mari – przedstawiony jest początkowo w
całkiem pozytywnym świetle. Z czasem dowiadujemy się, że bardziej niż na żonie
zależało mu na potomstwie i najmocniej interesował się Mari, gdy chciał
kolejnego dziecka. Ta sprawa jest co jakiś akcentowana, zupełnie w
przeciwieństwie do prostego faktu, iż mężczyzna przez blisko 50 lat żyje z
osobą biseksualną i o tym nie wie. Gdy więc się dowiaduje i nadchodzi wielka
kłótnia pomiędzy nim i Mari… okazuje się być delikatnie bardziej rozsądny! Miałem
tutaj wrażenie, że Franklin jakby sama wyłapała to, iż w konflikcie tej dwójki
James, pomimo wybuchowego charakteru i początkowych krzyków, zdaje się być od
pewnego momentu nieco bardziej trzeźwo myślący (no ok, przynajmniej moim czysto
subiektywnym zdaniem, bo przez całą lekturę zupełnie nie rozumiałem, dlaczego
Mari nigdy nie powiedziała mężowi o tym, co ją uwiera w ich małżeństwie), przez
co po chwili spada na nas wieść, iż kilkanaście lat wcześniej miał romans i w
ten oto sposób to on momentalnie staje się większą szują. Szach mat, główne
bohaterki mogą być razem.
James ogólnie okazuje się być jedynym mężczyzną
w komiksie, który ma jakikolwiek charakter, ponieważ obaj synowie jego i Mari
są z niego praktycznie całkowicie wyprani. Na wieść o prawdziwej miłości ich
matki w zasadzie tylko wzruszają ramionami, zaś jedyna żywo reagująca na te
rewelacje postać – córka Marian – z czasem zostaje nie wprost, ale jednak sprowadzona
do roli osoby żywo reagującej głównie przez buzujące w niej hormony (jest w
ciąży), która przekonuje się do Hazel po jednej, dłuższej rozmowie. ”Bingo Love” w tym momentach zbyt mocno
zmienia się w bajeczkę, gdzie wraz z nastaniem XXI wieku wszyscy tak naprawdę
są tolerancyjni i życzliwi, tylko na początku się krzywią. Jestem zdania, że
powieści graficznej wyszłoby na dobre, gdyby autorka scenariusza nie trzymała
się tak kluczowo obranego toru i postawiła na nieco większą dozę realizmu w
drugiej połowie swojego dzieła.
Gdy przebrniemy przez tych kilkadziesiąt stron,
które w mojej ocenie zbyt prosto traktują podjęty wątek, ”Bingo Love” znów wkracza na znacznie wyższy poziom i chociaż
dostajemy ckliwy i na swój sposób nieco przesłodzony finał – Walentynkowy
klimat jednak zobowiązuje :) - wszystko znajduje się tu na swoim miejscu i
czyta się to naprawdę nieźle. Oczywiście gdy już przełkniemy kolejną gorzką
pigułę: otóż ”Bingo Love” to komiks
niepełny.
Tak, serio. W powieści graficznej znalazły się
dwa fragmenty, gdy wątek nieco się prześlizguje, zaś czytelnik zostaje uraczony
ramką informującą, że został on odpowiednio podjęty w dodatkowych historiach
(nazywających się ”Secrets” oraz ”Honeymoon”), które być może gdzieś tam
są. Wiem za to, gdzie ich nie ma: na Comixology, na stronie Image, na stronie
kampanii Kickstarterowej, ani wreszcie na blogu poświęconemu samemu komiksowi.
Oprócz twórców obu dodatków, nie ma żadnych informacji, zupełnie nic. Tym samym
nie jestem w stanie powiedzieć nie tylko czy w ogóle zostały już wypuszczone
lub ile mają stron, ale także czy są one darmowe one czy też na przykład
limitowane jedynie dla wpłacających pieniądze na Kickstarterze. Można pomyśleć,
że w dniu premiery papierowej wersji komiksu, cyfrowe bonusy powinny być już
jednak dostępne.
Krótko dopowiem jeszcze coś o rysunkach. Prace Jenn St-Onge przez cały komiks prezentują równy i zadowalający poziom. Powieść graficzna utrzymana jest w kreskówkowym stylu, który na myśl praktycznie z miejsca przyniósł mi takie tytuły jak "Giant Days" czy "Lumberjaines". Wszystko jednak pasuje jak ulał do scenariusza Tee Franklin, chociaż można lekko ponarzekać, że nie przykuwają tak dużej uwagi, jak wysiłki debiutującej pisarki.
Krótko dopowiem jeszcze coś o rysunkach. Prace Jenn St-Onge przez cały komiks prezentują równy i zadowalający poziom. Powieść graficzna utrzymana jest w kreskówkowym stylu, który na myśl praktycznie z miejsca przyniósł mi takie tytuły jak "Giant Days" czy "Lumberjaines". Wszystko jednak pasuje jak ulał do scenariusza Tee Franklin, chociaż można lekko ponarzekać, że nie przykuwają tak dużej uwagi, jak wysiłki debiutującej pisarki.
Czy zatem traktuję ”Bingo Love” jako nietrafiony zakup? Nie do końca. Historia ma kilka
naprawdę fajnych momentów i rozwiązań, zwłaszcza w początkowej części tomu. Podejmuje
ważną i aktualną tematykę – wszak wreszcie ktoś zauważył, że homoseksualiści i
osoby biseksualne to nie tylko dwudziesto- i trzydziestoparolatkowie, ale
zarazem cierpi na w mojej ocenie zbytnie uproszczenie wątku i sprowadzenie części
drugoplanowych postaci do poziomu, na jaki nie zasługują. Źle nie jest, ale ”Bingo Love” mogło być znacznie lepszą
pozycją.
----------------------------------------------------------------------------
"Bingo Love" do kupienia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz