”Odrodzenie” to jedna z tych serii, które w ofercie wydawnictwa Non
Stop Comics są od samego jej początku. To, co jednak odróżniało ją wówczas od ”Paper Girls”, ”Monstressy” czy ”Head
Loppera” to fakt, że przynajmniej wiedzieliśmy, na ile tomów trzeba się nastawiać.
Seria Tima Seeleya i Mike’a Nortona pojawiła się na sklepowych półkach w Polsce
w październiku 2017 roku i po niespełna trzech latach doczekaliśmy się jej
finału. Osiem tomów w trzydzieści jeden miesięcy, teoretycznie niemal idealnie
co cztery miesiące. A i tak znajdowały się marudy, które narzekały, że za
wolno. Ech, ale się niektórzy rozbestwili w obecnych czasach. Niemniej stało
się i finał cyklu ”Odrodzenie” – jak
dotąd najdłuższej serii w ofercie Non Stop Comics – trafił w nasze łapska. Czy zakończenie
przygód mieszkańców Wausau jest satysfakcjonujące.
Już od jakiegoś czasu wiadome było,
że to będąca w ciąży Em jest kluczowa dla rozwiązania tajemniczej sprawy
powrotu Odrodzonych. Najpierw trzeba jednak ostatecznie dowiedzieć się, kto w
zasadzie ją zabił. Jej siostra Dana, chyba wpadła już na właściwy trop, lecz
sprawę ujawnienia sprawcy i pociągnięcia go do odpowiedzialności ciężko będzie
doprowadzić do należytego finału. Niewielkie miasteczko Wausau stało się bowiem
regularnym polem bitwy pomiędzy wieloma frakcjami, kule tłumnie latają w
powietrzu i niestety wszystko wskazuje na to, że kolejny raz nie obędzie się
bez licznych ofiar.
Nie będę tu owijać w bawełnę – finał
serii ”Odrodzenie” nie rzucił mnie
na kolana ani w czasach, gdy czytałem cykl w oryginale i w zeszytach, jak i
teraz, gdy w formie wydań zbiorczych ukazał się po polsku. Ale żeby nie było,
że krytykuję, bo nie mam zamiaru. Uważam, że Tim Seeley z paroma aspektami niezdrowo
przedobrzył (na przykład wprowadzona poprzednim razem mormonka-ninja od samego
początku trochę mi tu pasowała jak pięść do nosa, a jednak mimo wszystko odegrała
kluczową rolę w finale), nie ukrywam, że seria się trochę w mojej ocenie
przeciągnęła, ale jednak jest tu wiele dobroci. Przede wszystkim chciałbym pochwalić
scenarzystę za to, że po lekturze finału, na usta nie cisnęło mi się klasyczne
”Serio? I to ma być całe wyjaśnienie?”, a wydaje mi się, iż wszyscy znamy
jakieś tytuły, których zakończenia były… no, powiedzmy, że mało
satysfakcjonujące (tak, tak, o Tobie mówię, panie ”Lost. Zagubieni”). Tutaj tak
nie było, ponieważ uważam, iż każde z występujących w ”Odrodzeniu” bohaterów dostał należny mu finał. Czasem bardziej,
czasem mniej sprawiedliwy, lecz Seeley zgrabnie pozamykał wszystkie wprowadzone
przez siebie wątki. Przyznam, że gdy pierwszy raz wchodziłem w tę serię, to
niejednokrotnie ciężko mi było uwierzyć w to, że mnożący tropy na potęgę
scenarzysta udźwignie to, co tak długo ważył. Cieszę się niesamowicie, że
ostatecznie się pomyliłem i teraz jestem w swoistym rozkroku. Z jednej strony,
chciałbym jeszcze kiedyś przenieść się do Wausau i zobaczyć, co tam u
poszczególnych postaci, lecz z drugiej – wymagałoby to wznowienia serii pod jakimś
powodem, a ósmy tom serii ”Odrodzenie”
nie daje powodu żadnemu, by mógł zaistnieć.
Rysunkowo jest dokładnie tak, jak
zwykle. Mike Norton to dla mnie ciekawy przypadek takiego artysty, którego
rysunki niemal bez wyjątku bardzo mi się podobają, ponieważ są wyraziste,
szczegółowe oraz dość mocno charakterystyczne i w zasadzie trudno jest mi przyczepić
się do jakiegokolwiek ich aspektu, a jednocześnie totalnie nie umiem pojąć tego,
jak ten facet to robił, że podczas całości prac nad cyklem – przypomnę, że nie
tylko szkicował, ale i sam nakładał tusz – ani razu nie zawalił terminu. Nie
ukrywam, że jego prace w ”Odrodzeniu”
sprawiły, że gdy tylko pojawiła się zapowiedź nowej odsłony ”Battlepug”, to nie wahałem się ani
przez chwilę i po tytuł ten sięgnąłem. Przy niniejszym komiksie, jak i przy
całym cyklu, za kolory odpowiedzialny był Mark Englert. Jego praca jest
porządna – zarazem niewyróżniająca się na tle rysownika (a to bardzo dobrze,
zapewniam), jak i wykonana w należyty sposób.
Podobnie jak miało to miejsce w
przypadku tomów szóstego oraz siódmego, tak i finałowa odsłona serii ”Odrodzenie” kosztuje okładkowo 44
złote. Komiks wydano oczywiście w miękkiej oprawie i przykryto znienawidzoną
przeze mnie folią matową, zaś jeśli chodzi o materiały dodatkowe, to tym razem
dostaliśmy ich całe cztery strony. Jest to pożegnalne posłowie autorstwa Tima
Seeleya, dwie strony szkiców, a także prezentacja lalki wystylizowanej na Em,
autorstwa jednej z czytelniczek serii z USA. Niewiele, ale jednak miło jest
poczytać pożegnanie twórcy tej serii z czytelnikami, po trwającej niemal
nieprzerwanie pięć lat pracy.
W przypadku serii ”Odrodzenie” jakoś trudno mi nie uciec
od pewnych porównań z cyklem ”Palcojad”
od Egmontu. Tu i tu mamy małe miasteczko, skrywające ogromną i trudną do
rozwiązania tajemnicę. Tyle tylko, że Tim Seeley w 47 zeszytach zamknął snutą
przez siebie opowieść w sposób, który trudno jakoś mocniej skrytykować,
zwłaszcza mając na uwadze to, jaką padaczką zakończył swoje dzieło Joshua
Williamson. ”Odrodzenie” nie jest
komiksem idealnym, ma swoje liczne przestoje, a i można zdecydowanie
powiedzieć, że nic wielkiego by się nie stało, gdyby cykl nieco skrócono. Ale
jednocześnie daje nam satysfakcjonujące i, nazwijmy to umownie, logiczne
wyjaśnienie głównej zagadki, a to chwalić się powinno. I to też mam zamiar
zrobić, jeśli ktoś kiedyś zapyta mnie, czy warto sięgać po ”Odrodzenie”.
"Odrodzenie tom 8: Zostań jeszcze przez chwilę" do kupienia w sklepach Non Stop Comics oraz ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz