poniedziałek, 1 czerwca 2020

Nie tylko komiks #46 - Fear the Walking Dead sezon 5

Zasadniczo w momencie gdy piszę te słowa, na antenie AMC powinny być emitowane epizody szóstego już sezonu serialu ”Fear the Walking Dead”. Nastał jednak czas paskudnego koronawirusa i z tego co mi wiadomo, stanęła postprodukcja kolejnych odcinków i te, być może, znajdą się dopiero w jesiennej ramówce AMC. Uznałem więc, że najwyższa pora przypomnieć sobie to, co działo się w sezonie piątym i napisać o nim kilka słów. Ponieważ minęło bodaj 9 miesięcy od emisji finału, nie będę sobie szczędził spoilerów.
   
Jakiś… o kurde, ponad rok temu, napisałem dwa teksty o czwartym sezonie tej produkcji. Zmieniło się w nim praktycznie wszystko, ponieważ niemal w całości wymieniono główną obsadę i pozostawiono tylko najbardziej popularną dwójkę: Colmana Domingo (Victor Strand) oraz Alycię Debnam-Carey (Alicia Clark), zaś do nich dokooptowano przywróconą po nieobecności w sezonie trzecim Danai Garcię jako Lucianę, Lenniego Jamesa w roli Morgana z serialu-matki oraz garść zupełnie nowych postaci. ”Fear the Walking Dead” w czwartym sezonie w zasadzie stało się nowym serialem i nie ukrywam, że była to moja ulubiona odsłona tego serialu. Niestety, tego samego nie mogę napisać o serii piątej, w której myśl ”więcej, mocniej, teraz” zwyczajnie produkcji zaszkodziła.

Kolejny raz fabuła serialu jest porwana na dwie części – pierwszych osiem epizodów skupia się na tym, jak nasza grupka bohaterów odpowiada na wezwanie o pomoc niejakiego Logana. Okazuje się jednak, że to pułapka, która ma na celu pozbawienie ich ciężarówek, którymi podróżują po terenie USA. Co więcej, ocaleni z zombie-apokalipsy trafiają przy okazji na teren skażony radioaktywnie i mający duże szanse na to, by koniec końców wylecieć w powietrze. Niestety, właśnie tam mieszka grupka nastolatków, którym dotąd udawało się samodzielnie przetrwać i za nic nie chcą oni opuścić swojego schronienia. W kolejnych epizodach zaś dowiadujemy się, że Logan tak naprawdę był tylko pionkiem w rękach niejakiej Virginii, którą niestety nie przedstawiono nam na tyle dobrze, by móc powiedzieć o niej coś więcej, niż że jest swoistym, żeńskim odpowiednikiem Gubernatora z ”The Walking Dead”. Ta jednak zamyka w szachu naszych bohaterów, co może się skończyć dla nich kolejnymi, ogromnymi kłopotami.
Pierwsza połowa sezonu jeszcze daje radę. Nasza wesoła grupka postapokaliptycznych wolontariuszy zmaga się z kolejnymi problemami i całość zasadniczo ma nie tylko sens, ale i fajne powiązanie z pewnym dość istotnym wątkiem z poprzedniego sezonu. W odcinkach tych do obsady serialu ”Fear the Walking Dead” dołącza jednak aż pięć nowych postaci, szósta niejako wraca z zaświatów, a siódma do kolejny ”transfer” z serialu-matki, więc koniec końców zaczyna robić się dość tłoczno. Tyle tylko, że dalej pod tym kątem jest jeszcze gorzej, bo w drugiej połowie sezonu dostajemy kolejnych bodaj sześć dość istotnych postaci (oraz kilka mniej ważnych) i w efekcie mamy już na tyle dużą obsadę, że zaczyna dla wszystkich brakować miejsca i czasu. Stąd też tacy chociażby wprowadzeni w czwartym sezonie Sarah i Wendell pojawiają się w piątym sezonie mocno epizodycznie, przywrócenie Daniela Salazara w zasadzie nie ma większego sensu, bo ten w drugiej połowie sezonu praktycznie jedynie snuje się po ekranie, robi za ”dziadka dobra rada” i bawi się z kotem, a Austin Amelio (Dwight), który grał ogony w ”The Walking Dead”, zmienił serial tylko chyba po to, by dla odmiany… grać ogony w ”Fear the Walking Dead”. Podobnie jak miało to miejsce zarówno w przypadku komiksu, jak i jego serialowego odpowiednika, tak i ta produkcja zdecydowanie przedobrzyła z ilością postaci w obsadzie, co doprowadza do tego, że nie dość iż połowy osób przewijających się po ekranie nie umiem nawet nazwać, a co dopiero się nimi jakkolwiek przejmować? Zwłaszcza, że <SPOILER> nikt istotny w tym sezonie nie ginie <koniec spoilera>. Co prawda w ostatnim epizodzie sugeruje się nam nieuchronny zgon Morgana, ale szczerze mówiąc, chyba nikt w to nie wierzy.

Kolejnym minusem tego sezonu jest postać Virginii, która pojawiła się w 13 epizodzie piątego sezonu i będzie główną złą szóstego. Drugi rok z rzędu twórcom ”Fear the Walking Dead” nie udaje się stworzyć wiarygodnej i ciekawej, negatywnej postaci kobiecej. Virginia nie jest może tak kuriozalna jak Martha z sezonu czwartego, ale za to jest skrajnie nijaka. Tak jak napisałem powyżej, na razie dała nam się poznać jako żeńska wersja Gubernatora i nic ponadto. I ok, teoretycznie miała dla siebie ”tylko” cztery epizody, ale cholera – Alpha z ”The Walking Dead” już po pierwszej scenie ze swoim udziałem potrafiła sprawić, by widz wiedział, że mamy do czynienia z kimś, kto stanowi naprawdę duże zagrożenie dla głównych bohaterów.

Są jednak i plusy. To znaczy, ja tych parę rzeczy uważam za fajne, ale widzę nieraz w Internecie, że jestem w tym raczej odosobniony. Bo widzicie, podobnie jak rok wcześniej, tak i tym razem ta cała cukierkowo-naiwno-pacyfistyczna otoczka, jaką wprowadzono do ”Fear the Walking Dead” przemawia do mnie całkiem nieźle. Podoba mi się to, że poszczególne postacie potrafią się od czasu do czasu uśmiechać, nie chcą od razu z każdym iść na noże i generalnie robią wszystko na odwrót w stosunku do działań Ricka Grimesa i jego serialowych następców. Morgan, który jest obecnie zdecydowanie najważniejszą postacią w serialu wyrósł na swoistego anty-Ricka, który swoją filozofią i charyzmą mocno oddziałuje na innych i kupuję to w całości. Dlatego też nie raziło mnie zbytnio po oczach to, że Alicia Clark w drugiej połowie sezonu znalazła w sobie żyłkę malarza, zaś młoda Charlie została niejako pomocnicą pastora, który przeżywał kryzys wiary.

Podsumowując, piąty sezon ”Fear the Walking Dead” był moim zdaniem słabszy od czwartego, ale wciąż jest to dla mnie znacznie ciekawsza produkcja niż serial-matka. I dlatego nie tylko czekam na nowe odcinki, ale również mam nadzieję, że serialu tego nie spotka kolejna obsuwa z powodu panującej pandemii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz