Zasadniczo w momencie gdy piszę te
słowa, na antenie AMC powinny być emitowane epizody szóstego już sezonu serialu
”Fear the Walking Dead”. Nastał
jednak czas paskudnego koronawirusa i z tego co mi wiadomo, stanęła
postprodukcja kolejnych odcinków i te, być może, znajdą się dopiero w jesiennej
ramówce AMC. Uznałem więc, że najwyższa pora przypomnieć sobie to, co działo
się w sezonie piątym i napisać o nim kilka słów. Ponieważ minęło bodaj 9
miesięcy od emisji finału, nie będę sobie szczędził spoilerów.
Jakiś… o kurde, ponad rok temu, napisałem dwa teksty o czwartym sezonie tej produkcji. Zmieniło się w nim praktycznie wszystko, ponieważ niemal w całości wymieniono główną obsadę i pozostawiono tylko najbardziej popularną dwójkę: Colmana Domingo (Victor Strand) oraz Alycię Debnam-Carey (Alicia Clark), zaś do nich dokooptowano przywróconą po nieobecności w sezonie trzecim Danai Garcię jako Lucianę, Lenniego Jamesa w roli Morgana z serialu-matki oraz garść zupełnie nowych postaci. ”Fear the Walking Dead” w czwartym sezonie w zasadzie stało się nowym serialem i nie ukrywam, że była to moja ulubiona odsłona tego serialu. Niestety, tego samego nie mogę napisać o serii piątej, w której myśl ”więcej, mocniej, teraz” zwyczajnie produkcji zaszkodziła.
Kolejny raz fabuła serialu jest
porwana na dwie części – pierwszych osiem epizodów skupia się na tym, jak nasza
grupka bohaterów odpowiada na wezwanie o pomoc niejakiego Logana. Okazuje się
jednak, że to pułapka, która ma na celu pozbawienie ich ciężarówek, którymi
podróżują po terenie USA. Co więcej, ocaleni z zombie-apokalipsy trafiają przy
okazji na teren skażony radioaktywnie i mający duże szanse na to, by koniec
końców wylecieć w powietrze. Niestety, właśnie tam mieszka grupka nastolatków,
którym dotąd udawało się samodzielnie przetrwać i za nic nie chcą oni opuścić
swojego schronienia. W kolejnych epizodach zaś dowiadujemy się, że Logan tak
naprawdę był tylko pionkiem w rękach niejakiej Virginii, którą niestety nie
przedstawiono nam na tyle dobrze, by móc powiedzieć o niej coś więcej, niż że
jest swoistym, żeńskim odpowiednikiem Gubernatora z ”The Walking Dead”. Ta jednak zamyka w szachu naszych bohaterów, co
może się skończyć dla nich kolejnymi, ogromnymi kłopotami.
Pierwsza połowa sezonu jeszcze daje
radę. Nasza wesoła grupka postapokaliptycznych wolontariuszy zmaga się z
kolejnymi problemami i całość zasadniczo ma nie tylko sens, ale i fajne
powiązanie z pewnym dość istotnym wątkiem z poprzedniego sezonu. W odcinkach
tych do obsady serialu ”Fear the Walking
Dead” dołącza jednak aż pięć nowych postaci, szósta niejako wraca z
zaświatów, a siódma do kolejny ”transfer” z serialu-matki, więc koniec końców
zaczyna robić się dość tłoczno. Tyle tylko, że dalej pod tym kątem jest jeszcze
gorzej, bo w drugiej połowie sezonu dostajemy kolejnych bodaj sześć dość
istotnych postaci (oraz kilka mniej ważnych) i w efekcie mamy już na tyle dużą
obsadę, że zaczyna dla wszystkich brakować miejsca i czasu. Stąd też tacy
chociażby wprowadzeni w czwartym sezonie Sarah i Wendell pojawiają się w piątym
sezonie mocno epizodycznie, przywrócenie Daniela Salazara w zasadzie nie ma
większego sensu, bo ten w drugiej połowie sezonu praktycznie jedynie snuje się
po ekranie, robi za ”dziadka dobra rada” i bawi się z kotem, a Austin Amelio
(Dwight), który grał ogony w ”The
Walking Dead”, zmienił serial tylko chyba po to, by dla odmiany… grać ogony
w ”Fear the Walking Dead”. Podobnie
jak miało to miejsce zarówno w przypadku komiksu, jak i jego serialowego
odpowiednika, tak i ta produkcja zdecydowanie przedobrzyła z ilością postaci w
obsadzie, co doprowadza do tego, że nie dość iż połowy osób przewijających się
po ekranie nie umiem nawet nazwać, a co dopiero się nimi jakkolwiek przejmować?
Zwłaszcza, że <SPOILER> nikt istotny w tym sezonie nie ginie <koniec
spoilera>. Co prawda w ostatnim epizodzie sugeruje się nam nieuchronny zgon
Morgana, ale szczerze mówiąc, chyba nikt w to nie wierzy.
Kolejnym minusem tego sezonu jest
postać Virginii, która pojawiła się w 13 epizodzie piątego sezonu i będzie
główną złą szóstego. Drugi rok z rzędu twórcom ”Fear the Walking Dead” nie udaje się stworzyć wiarygodnej i
ciekawej, negatywnej postaci kobiecej. Virginia nie jest może tak kuriozalna
jak Martha z sezonu czwartego, ale za to jest skrajnie nijaka. Tak jak
napisałem powyżej, na razie dała nam się poznać jako żeńska wersja Gubernatora
i nic ponadto. I ok, teoretycznie miała dla siebie ”tylko” cztery epizody, ale
cholera – Alpha z ”The Walking Dead”
już po pierwszej scenie ze swoim udziałem potrafiła sprawić, by widz wiedział,
że mamy do czynienia z kimś, kto stanowi naprawdę duże zagrożenie dla głównych
bohaterów.
Są jednak i plusy. To znaczy, ja
tych parę rzeczy uważam za fajne, ale widzę nieraz w Internecie, że jestem w
tym raczej odosobniony. Bo widzicie, podobnie jak rok wcześniej, tak i tym
razem ta cała cukierkowo-naiwno-pacyfistyczna otoczka, jaką wprowadzono do ”Fear the Walking Dead” przemawia do
mnie całkiem nieźle. Podoba mi się to, że poszczególne postacie potrafią się od
czasu do czasu uśmiechać, nie chcą od razu z każdym iść na noże i generalnie
robią wszystko na odwrót w stosunku do działań Ricka Grimesa i jego serialowych
następców. Morgan, który jest obecnie zdecydowanie najważniejszą postacią w
serialu wyrósł na swoistego anty-Ricka, który swoją filozofią i charyzmą mocno
oddziałuje na innych i kupuję to w całości. Dlatego też nie raziło mnie zbytnio
po oczach to, że Alicia Clark w drugiej połowie sezonu znalazła w sobie żyłkę
malarza, zaś młoda Charlie została niejako pomocnicą pastora, który przeżywał
kryzys wiary.
Podsumowując,
piąty sezon ”Fear the Walking Dead”
był moim zdaniem słabszy od czwartego, ale wciąż jest to dla mnie znacznie
ciekawsza produkcja niż serial-matka. I dlatego nie tylko czekam na nowe
odcinki, ale również mam nadzieję, że serialu tego nie spotka kolejna obsuwa z
powodu panującej pandemii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz