niedziela, 12 listopada 2017

Nie tylko komiks #38 - Fear the Walking Dead (sezon 3)

Gdybyście przed obejrzeniem pierwszych dwóch (wyemitowanych jako jeden) odcinków trzeciego sezonu ”Fear the Walking Dead” zapytali mnie o oczekiwania, odpowiedziałbym zapewne, że chciałbym jedynie nie umrzeć z nudów. Tymczasem półtorej godziny później na mojej twarzy malowało się zdziwienie. Ale takie pozytywne. Zmieniłem więc swoje nastawienie i postanowiłem dać serialowi kolejną szansę. Nie żałuję, bo po średnim pierwszym sezonie i iście żenującej serii drugiej, tegoroczne odcinki były zdecydowanie najlepszą rzeczą, która przydarzyła się tej produkcji. Jednakże oczywiście nie była ona wolna od wad, o czym też zresztą wspomnę. Od razu uprzedzam, że nie będę się krępować i w dalszej części posta nie będę unikać spoilerów.

Z olbrzymią ulgą przyjąłem fakt, że twórcy trzeciego sezonu ”Fear the Walking Dead” wyciągnęli wnioski z wszystkich głupot, które wytykałem w swojej opinii sprzed nieco ponad roku. Zaczęli robić to już od początkowych minut pierwszego odcinka. Drugi sezon kończy się w momencie, gdy grupa ocalałych prowadzona przez Nicka i Lucianę wpada w zasadzkę zastawioną przez ludzi w wojskowych strojach. Nowa seria zaczyna się od scen przypominających nieco początek piątej serii ”The Walking Dead” (gdy bohaterowie uwięzieni zostali w Terminus), ale szybko skręcającymi w innym kierunku. Bohaterowie trafiają na farmę rodziny Ottów, gdzie panujące zwyczaje niekoniecznie przypadną im do gustu, zaś kolejne zagrożenia zrewidują słuszność ich czynów.

Tak poznajemy jednego z nowych bohaterów serialu – lubującego się w przemocy Troya Otto, który szybko stał się motorem napędowym kolejnych odcinków. Bardzo niejednoznaczny bohater, którego do końca nie można było do końca sklasyfikować – z jednej strony zabija ludzi dla swoich ”eksperymentów” czy napuszcza hordę zombie na ranczo z którego go wygnano, z drugiej zaś widać wyraźnie iż zależy mu na obronie rodziny i bliskich oraz ma całkiem dobry wpływ na Nicka. Troy stał się swoistym Neganem w ”Fear the Walking Dead”, okazał się mocno charyzmatyczną postacią, która rozkręciła mocno akcję. Kilkukrotnie łapałem się na tym, że z dużymi emocjami oglądałem sceny z nim, ponieważ kompletnie nie można było domyślić się, co znowu odwali. Postać ta na szczęście nie była jedyną ciekawą nowością w tym sezonie serialu. Fajnie pokazano także Jake’a i Jeremahia Otto czy Qaletaqa Walkera (swoją drogą szalenie szanuję, gdy Indian grają prawdziwi Indianie). Każdy dodał coś fajnego do serialu, w przeciwieństwie do większości bohaterów, którzy pojawili się w sezonie drugim.
Ale żeby zrobić miejsce nowym, trzeba było najpierw posprzątać nieco dotychczasową obsadę. Na początku drugiego epizodu dzieje się coś, co bardzo mocno ukierunkowało wydarzenia całego sezonu – śmierć Travisa. Nie lubiłem tej postaci, żeby nie było wątpliwości, ale rozumiałem jego rolę w tym serialu. Bohater ten stanowił płomyczek nadziei na lepsze jutro, pomimo epidemii zombie. Chociaż i jemu pękały nerwy, trzymał on Madison, Alicie i Nicka w kupie. Gdy go zabrakło, faktycznie widać było jak mocno wspomniane postacie się zmieniają. Za to plus dla twórców, bo swoje zapowiedzi wprowadzili w życie, lecz nie w sposób łopatologiczny. Cały trzeci sezon ”Fear the Walking Dead” to powolna, ale konsekwentna ewolucja trójki głównych bohaterów. Niestety, niekoniecznie w dobrych kierunkach, co daje nadzieje na wiele emocji w kolejnym sezonie.

Ogólnie rzecz ujmując omawiane dziś epizody przypomniały mi czasy, gdy serial-matka nie bał się wybijać głównych bohaterów. Bo w ”Fear the Walking Dead” na Travisie się nie skończyło. Luciana co prawda nie ginie, ale szybko znika z obsady. Do finału nie dotrwało także całe trio Ottów oraz Ofelia Salazar, a także parę innych postaci, które może nie były tak ważne, ale pojawiały się w więcej niż jednym epizodzie. Dało to parę zaskoczeń, a zdecydowanie brakowało mi tego w poprzednim sezonie, gdzie głównie prześcigano się w głupich pomysłach.

Powrócono także do tego, co udawało się w premierowych odcinkach serialu. Strand znów był egoistycznym dupkiem z nie do końca jasnymi celami i masą problemów na głowie, Daniel już przestał udawać, że jest dobrym i przykładnym człowiekiem, zaś Alicia konsekwentnie jest najlepiej zbudowaną i najbardziej logicznie prowadzoną bohaterką ”Fear the Walking Dead”.

O ile wiele w serialu się poprawiło, wciąż twórcom zdarzały się wpadki, przez które mocno wywracałem oczami. Na dobry początek Madison i jej skrywany sekret, który okazał się być najgłupszym możliwym sposobem na popchnięcie fabuły dalej, w najbardziej oczywistym kierunku. Doprawienie jej backstory, z którego dowiadujemy się iż zabiła swojego ojca, który znęcał się nad rodziną, stoi okrakiem w stosunku do tego, co wiedzieliśmy o kobiecie z poprzednich sezonów. Także i pozbycie się Troya tuż przed finałem uważam za błąd, ponieważ była to postać z masą niewykorzystanego jeszcze potencjału. Sam końcowy cliffhanger z kolei jest… no po prostu jest. Ani ciekawy, ani szczególnie zachęcający. Ot, po prostu kolejny raz grupa się rozdzieliła i w kolejnych odcinkach znów będzie się szukać.

Czwarty sezon już dawno został zamówiony przez stację AMC. Wiemy także, że zmieni się jego showrunner i szczerze mówiąc, na jego miejscu zastanowiłbym się poważnie nad tym, by czwarty sezon nie kończyć cliffhangerem. Co prawda trzecia seria ”Fear the Walking Dead” to zdecydowanie najlepsze, co przydarzyło się temu serialowi i jest nadzieja na kontynuację dobrej formy. Ale z drugiej strony cała marka coraz mocniej chwieje się na nogach. Spin-off zaliczył w tym roku mocny zjazd poziomu oglądalności i nie zanosi się na poprawę. Uważam, że czwarta seria powinna być ostatnią. I oby powtórzyła poziom tej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz