Gdybyście przed obejrzeniem pierwszych dwóch
(wyemitowanych jako jeden) odcinków trzeciego sezonu ”Fear the Walking Dead” zapytali mnie o oczekiwania, odpowiedziałbym
zapewne, że chciałbym jedynie nie umrzeć z nudów. Tymczasem półtorej godziny
później na mojej twarzy malowało się zdziwienie. Ale takie pozytywne. Zmieniłem
więc swoje nastawienie i postanowiłem dać serialowi kolejną szansę. Nie żałuję,
bo po średnim pierwszym sezonie i iście żenującej serii drugiej, tegoroczne
odcinki były zdecydowanie najlepszą rzeczą, która przydarzyła się tej
produkcji. Jednakże oczywiście nie była ona wolna od wad, o czym też zresztą
wspomnę. Od razu uprzedzam, że nie będę się krępować i w dalszej części posta
nie będę unikać spoilerów.
Z olbrzymią ulgą przyjąłem fakt, że twórcy
trzeciego sezonu ”Fear the Walking Dead”
wyciągnęli wnioski z wszystkich głupot, które wytykałem w swojej opinii sprzed
nieco ponad roku. Zaczęli robić to już od początkowych minut pierwszego
odcinka. Drugi sezon kończy się w momencie, gdy grupa ocalałych prowadzona
przez Nicka i Lucianę wpada w zasadzkę zastawioną przez ludzi w wojskowych
strojach. Nowa seria zaczyna się od scen przypominających nieco początek piątej
serii ”The Walking Dead” (gdy
bohaterowie uwięzieni zostali w Terminus), ale szybko skręcającymi w innym
kierunku. Bohaterowie trafiają na farmę rodziny Ottów, gdzie panujące zwyczaje
niekoniecznie przypadną im do gustu, zaś kolejne zagrożenia zrewidują słuszność
ich czynów.
Tak poznajemy jednego z nowych bohaterów serialu
– lubującego się w przemocy Troya Otto, który szybko stał się motorem napędowym
kolejnych odcinków. Bardzo niejednoznaczny bohater, którego do końca nie można
było do końca sklasyfikować – z jednej strony zabija ludzi dla swoich
”eksperymentów” czy napuszcza hordę zombie na ranczo z którego go wygnano, z
drugiej zaś widać wyraźnie iż zależy mu na obronie rodziny i bliskich oraz ma
całkiem dobry wpływ na Nicka. Troy stał się swoistym Neganem w ”Fear the Walking Dead”, okazał się
mocno charyzmatyczną postacią, która rozkręciła mocno akcję. Kilkukrotnie
łapałem się na tym, że z dużymi emocjami oglądałem sceny z nim, ponieważ
kompletnie nie można było domyślić się, co znowu odwali. Postać ta na szczęście
nie była jedyną ciekawą nowością w tym sezonie serialu. Fajnie pokazano także
Jake’a i Jeremahia Otto czy Qaletaqa Walkera (swoją drogą szalenie szanuję, gdy
Indian grają prawdziwi Indianie). Każdy dodał coś fajnego do serialu, w
przeciwieństwie do większości bohaterów, którzy pojawili się w sezonie drugim.
Ale żeby zrobić miejsce nowym, trzeba było
najpierw posprzątać nieco dotychczasową obsadę. Na początku drugiego epizodu
dzieje się coś, co bardzo mocno ukierunkowało wydarzenia całego sezonu – śmierć
Travisa. Nie lubiłem tej postaci, żeby nie było wątpliwości, ale rozumiałem
jego rolę w tym serialu. Bohater ten stanowił płomyczek nadziei na lepsze
jutro, pomimo epidemii zombie. Chociaż i jemu pękały nerwy, trzymał on Madison,
Alicie i Nicka w kupie. Gdy go zabrakło, faktycznie widać było jak mocno
wspomniane postacie się zmieniają. Za to plus dla twórców, bo swoje zapowiedzi
wprowadzili w życie, lecz nie w sposób łopatologiczny. Cały trzeci sezon ”Fear the Walking Dead” to powolna, ale
konsekwentna ewolucja trójki głównych bohaterów. Niestety, niekoniecznie w dobrych
kierunkach, co daje nadzieje na wiele emocji w kolejnym sezonie.
Ogólnie rzecz ujmując omawiane dziś epizody
przypomniały mi czasy, gdy serial-matka nie bał się wybijać głównych bohaterów.
Bo w ”Fear the Walking Dead” na
Travisie się nie skończyło. Luciana co prawda nie ginie, ale szybko znika z
obsady. Do finału nie dotrwało także całe trio Ottów oraz Ofelia Salazar, a
także parę innych postaci, które może nie były tak ważne, ale pojawiały się w
więcej niż jednym epizodzie. Dało to parę zaskoczeń, a zdecydowanie brakowało
mi tego w poprzednim sezonie, gdzie głównie prześcigano się w głupich
pomysłach.
Powrócono także do tego, co udawało się w
premierowych odcinkach serialu. Strand znów był egoistycznym dupkiem z nie do
końca jasnymi celami i masą problemów na głowie, Daniel już przestał udawać, że
jest dobrym i przykładnym człowiekiem, zaś Alicia konsekwentnie jest najlepiej
zbudowaną i najbardziej logicznie prowadzoną bohaterką ”Fear the Walking Dead”.
O ile wiele w serialu się poprawiło, wciąż twórcom
zdarzały się wpadki, przez które mocno wywracałem oczami. Na dobry początek
Madison i jej skrywany sekret, który okazał się być najgłupszym możliwym
sposobem na popchnięcie fabuły dalej, w najbardziej oczywistym kierunku.
Doprawienie jej backstory, z którego dowiadujemy się iż zabiła swojego ojca,
który znęcał się nad rodziną, stoi okrakiem w stosunku do tego, co wiedzieliśmy
o kobiecie z poprzednich sezonów. Także i pozbycie się Troya tuż przed finałem
uważam za błąd, ponieważ była to postać z masą niewykorzystanego jeszcze
potencjału. Sam końcowy cliffhanger z kolei jest… no po prostu jest. Ani
ciekawy, ani szczególnie zachęcający. Ot, po prostu kolejny raz grupa się
rozdzieliła i w kolejnych odcinkach znów będzie się szukać.
Czwarty sezon już dawno został zamówiony przez
stację AMC. Wiemy także, że zmieni się jego showrunner i szczerze mówiąc, na
jego miejscu zastanowiłbym się poważnie nad tym, by czwarty sezon nie kończyć
cliffhangerem. Co prawda trzecia seria ”Fear
the Walking Dead” to zdecydowanie najlepsze, co przydarzyło się temu
serialowi i jest nadzieja na kontynuację dobrej formy. Ale z drugiej strony
cała marka coraz mocniej chwieje się na nogach. Spin-off zaliczył w tym roku
mocny zjazd poziomu oglądalności i nie zanosi się na poprawę. Uważam, że
czwarta seria powinna być ostatnią. I oby powtórzyła poziom tej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz