Jakiś czas temu twórcy serii ”Gideon Falls” ogłosili, że ich komiks zakończy się na 27 numerze. Trochę się zdziwiłem, ponieważ zapowiedziany w USA trochę wcześniej, piąty tom zbiorczy cyklu zawiera numer 22-26. Wiemy już, że finałowa odsłona liczyć będzie 80 stron, ale to wciąż mało jak na pełnoprawne wydanie albumowe, prawda? No chyba, że czekać będzie tam na nas prawdziwa maaaasa materiałów dodatkowych. Ale to dopiero w Polsce w przyszłym roku, prawda Muszko? Na razie dostaliśmy już czwartą odsłonę przygód Nortona oraz księdza Freda, którzy właśnie wylądowali w nie swoich wersjach Gideon Falls.
Mam tylko jeden zarzut do czwartego tomu serii ”Gideon Falls”, dotyczy on scenariusza i wyrzucę to z siebie już na samym początku. Pierwszy raz podczas czytania tej serii miałem wrażenie, że jednak jest ona sztucznie wydłużona, dzięki niespodziewanemu sukcesowi. Niniejszy tom zawiera pięć zeszytów, a treści w nich spokojnie wystarczyłoby na trzy. Być może Lemire postanowił dać Sorrentino jeszcze więcej miejsca na wyszalenie się, ponieważ mamy tu chyba rekordowo dużo splashów. Ponieważ uwielbiam tego rysownika, nie będę mimo wszystko za dużo narzekać.
Bo chociaż główna oś fabularna nieco zwalnia i ma się wrażenie, że za wiele naprawdę ważnych rzeczy się tu nie znalazło, to jednak Lemire imponuje mi tym, jak kolejny raz bardzo sprawnie odnajduje się w komiksowym horrorze i kolejne odkrywane karty nie sprawiają wrażenia wyjętych z d… to znaczy z niczego. Serii przydałoby się lekko podkręcić tempo, lecz nie można powiedzieć, iż scenarzysta tworzy niespójny czy w jakiś sposób niezrozumiały świat. Oczywiście wiele tajemnic jeszcze nam nie ujawniono, ale jak już wspomniałem – jeszcze dwie odsłony ”Gideon Falls” przed nami. Podoba mi się także sposób, w jaki prowadzony jest przez Lemire’a ojciec Fred. Umiem zrozumieć jego postawę i motywację, a także kłębiące się w jego głowie wątpliwości. Na pewno wypada on w moich oczach znacznie naturalniej od Nortona, który, chociaż może jest to zrobione specjalnie, budzi we mnie tylko dość nieprzyjemny niepokój.
Swoje oczywiście dorzuca od siebie doktor Angela, aczkolwiek mam wrażenie, że mógłby się z nią wiązać nieco ciekawszy wątek.
Nic zatem dziwnego, że mający już silne nazwisko na rynku Kanadyjczyk oraz niemniej utalentowany Włoch kontynuowali tę pracę także w wydawnictwie Image przy serii ”Gideon Falls”, lecz uważam, iż dopiero tutaj ten drugi dostał tyle twórczej swobody, ile tylko mógł sobie wyobrazić. Na łamach zarówno najnowszego tomu, jak i każdego z poprzednich jest masa cudownych, pomysłowych oraz rewelacyjnie wykonanych plansz. Moim osobistym faworytem będzie chyba splash, na którym widzimy ojca Freda oraz Angelę obserwującą ciemną masę energii, składającą się ze słów ”kritch”. ”Gideon Falls” to jeden z tych niewielu tytułów, które równie mocno cenię ze względu zarówno na scenariusz jak i rysunki. Chociaż nie ukrywam, że w przypadku ”Pentoculusa” chyba nawet wygrywają prace Sorrentino.
”Gideon Falls” niezmiennie ukazuje się w powiększonym formacie i twardej oprawie, zaś jego cena okładkowa to 59 złotych. Po uwzględnieniu rabatów, wychodzi nieco ponad cztery dyszki. Niestety czwarty tom nie zawiera żadnych materiałów dodatkowych, aczkolwiek jak wspomniałem nieco wcześniej, podejrzewam iż wynagrodzi nam to w pełni odsłona finałowa. Ta powinna pojawić się w Polsce w przyszłym roku (trzymam kciuki, Muszko) i nie ukrywam, że mój poziom satysfakcji z lektury jest na tyle duży, że czekam na ten moment z niecierpliwością.
A może Mucha by tak sięgnęła po ”Family Tree”? Proooooooooooooooooooszę :)
"Gideon Falls tom 4: Pentoculus" do kupienia między innymi w sklepie Mucha Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz