wtorek, 6 lutego 2018

Nie tylko komiks #40 - "Happy!" sezon 1

Żyjemy w ciekawych czasach, gdy twórcy filmów i seriali odnaleźli w świecie komiksów kopalnię pomysłów, które można przenieść na duży i mały ekran. Co moment otrzymujemy informacje o tym, że ten bądź inny komiks może zostać zekranizowany i o ile początkowo jarałem się takimi informacjami niemożliwie, dziś przede wszystkim wzruszam ramionami. Serio, lista potencjalnych produkcji opartych na najróżniejszych komiksach jest tak przerażająco długa, że gdy pojawiają się newsy o kolejnych światłych planach, entuzjazmu nie umiem z siebie wykrzesać żadnego. Ten ewentualnie pojawia się w momencie, gdy coś opuści sferę dalekosiężnych planów i zaprezentuje cokolwiek: trailer, teaser lub chociażby zdjęcia. Wyczulony jestem zwłaszcza na stację SyFy, która w ostatnich latach zapowiadała mrowie komiksowych projektów z których nie wyszło totalnie nic (wspominali między innymi o ekranizacji ”Pax Romana” Jonathana Hickmana, ”Five Ghost” Franka Barbiere czy serialu o Booster Goldzie z DC). Do czasu, ponieważ właśnie końca dobiegł emitowany tam pierwszy sezon ”Happy!” i właśnie o nim chciałbym dzisiaj nieco więcej napisać.

Nick Sax to były policjant, któremu wróżono ogromną karierę. Coś jednak stało się po drodze i poznajemy tego jegomościa w momencie, gdy w przestępczym półświatku czuje się jak ryba w wodzie, a utrzymanie zapewnia mu praca jako zabójca na zlecenie. Życie Nicka nie ma żadnego celu, zaś największym marzeniem jest otrzymanie kulki w łeb, która skróci jego męki. Pewnego dnia jedna z robót nie do końca idzie tak jak powinna i Nick kończy krwawiący oraz bliski zgonu. Jednakże nie jest dane mu wpaść objęcia śmierci. Lekarze ratują mu życie, a on sam zaczyna widzieć… małego, latającego, niebieskiego konika o imieniu Happy. Okazuje się, że jest on wymyślonym przyjacielem dziewczynki o imieniu Hailey, której życie jest w niebezpieczeństwie i tylko Nick może ją uratować. O ile uwierzy czemuś, co ewidentnie jest przywidzeniem. W międzyczasie musi jeszcze stawiać czoła innym zagrożeniom, ponieważ cały przestępczy półświatek sądzi, że Nick zna pewne bardzo ważne hasło.

Komiksowy pierwowzór ”Happy!”, którego autorami są Grant Morrison i Darick Robertson, to licząca cztery zeszyty miniseria. Swoją drogą, jest to jeden z tych komiksów Morrisona, które można zrozumieć bez potrzeby wertowania stron tłumaczących co autor mógł mieć na myśli :) Gdy więc stacja SyFy zapowiedziała liczący osiem odcinków serial, wiadomym dla mnie było, że twórcy będą musieli dodać kilka wątków nieznanych z komiksu. Tomik od Image Comics dostarczał bowiem materiału na dwa, może trzy epizody. I faktycznie, w porównaniu do oryginału, zmieniło się sporo. Co jednak ciekawe, każdą zaproponowaną różnicę przyjąłem z dużym entuzjazmem.
I tak oto główny zły komiksu tutaj jest ”tylko” podwykonawcą w większej intrydze. Przez dłuższy czas sądzimy, że to tajemniczy Blue jest mózgiem wszystkiego, ale z czasem na jaw wychodzi, że i on pracuje dla kogoś. Cały wątek hasła był w komiksie nieobecny. Serial solidnie wzmocnił rolę matki Hailey i jej powiązań z Saxem, dowiadujemy się także znacznie więcej o przeszłości samego Nicka. Wreszcie Happy i wątek wymyślonych przyjaciół doczekał się pewnego rozwinięcia, który być może zostanie pociągnięty w drugim sezonie. Jako że nie chcę tutaj spolerować zbyt mocno, nie powiem dokładnie co zaoferowali nam twórcy, a raczej dlaczego mi się to spodobało.

Przede wszystkim serialowe wcielenie ”Happy!” składa się z ośmiu czterdziestominutowych dawek tego rodzaju absurdu, który absolutnie uwielbiam. Twórcy z jednej strony przedstawiają nam ponury, mroczny i pozbawiony nadziei oraz pełen przemocy i dewiacji świat, ale zarazem wszystko tutaj jest przerysowane do granic rozsądku. Jednocześnie uważam, że nie zostaje tutaj przeskoczony przysłowiowy rekin i twórcy serialu nie przekraczają pewnych granic. Jasne, czasem popchnięcie niektórych wątków do przodu jest strasznie naciągane, ale udaje się to przedstawić w taki sposób, by widz nie uznał, iż nie pasuje to do przyjętego stylu prowadzenia fabuły. W jednym z początkowych odcinków występ gościnny zalicza David Letterman i moim zdaniem jest to jeden z najlepszych segmentów całości sezonu. Wikłanych jest tu za to sporo sieci wzajemnych powiązań pomiędzy poszczególnymi postaciami, przez co żadna z postaci koniec końców nie okazuje się być dorzucona na doczepkę. Nawet jeśli początkowo się tak wydaje. Scenografia i charakteryzacja bardzo przyzwoita, chociaż zdecydowanie nie należy do wysokobudżetowych produkcji.

Największym jednak zaskoczeniem na plus są dla mnie dwaj główni bohaterowie. Christopher Meloni jako Nick Sax od samego początku bawi się swoją rolą. Gra na luzie, czasem wręcz można odnieść wrażenie, że trudno mu nie śmiać się z tego, co musi zaraz wypowiedzieć do kamery. Pokazał bardzo fajną naturalność, rewelacyjną mimikę i zaskakiwał mnie raz za razem. Widziałem bowiem jakiś czas temu inny serial z jego udziałem i był tam… no, powiedzmy że zapamiętałem go dobrze, ale nie z powodów, które pozytywnie by o jego grze świadczyły. Patron Oswalt z kolei okazał się idealnym (drugim, co warto podkreślić, w pierwszej wersji pilota dubbingował Bobby Moynihan) wyborem do podkładania głosu Happy’emu. Duet ten bardzo przyjemnie prezentował się na ekranie, raz za razem wywołując uśmiech na mojej twarzy.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to chyba tylko do dwóch rzeczy. Po pierwsze, momentami animacja Happy’ego kulała. Wyraźnie widać było, że nauczona niektórymi ostatnimi porażkami, stacja SyFy nie rzuciła zbyt wielkich pieniędzy na tę produkcję. Odcinek, w którym Happy spotyka innych wymyślonych przyjaciół wyraźnie pokazywał, iż efekty specjalne dość odstają od przyjętych nawet w serialach norm. Po drugie zaś, pomimo sezonu składającego się raptem z ośmiu epizodów i tak dostaliśmy fabularne dłużyzny. Nie ma ich szczególnie dużo w poszczególnych odcinkach, ale gdyby poskładać je do kupy, prawdopodobnie jeden epizod mógłby spokojnie wylecieć.

Niemniej pierwszy sezon ”Happy!” uważam za coś, czemu warto dać szansę. Jeśli lubicie pozytywne szaleństwo w sosie z absurdu, produkcja ta powinna przypaść Wam do gustu. Ja zdecydowanie polecam i już rozpoczynam oczekiwanie na drugi sezon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz