wtorek, 19 grudnia 2017

Z archiwum Image #48 - Tryptyk Spawna 1/3

Odliczanie do pięćdziesiątki tej rubryki, która wypadnie w lutym przyszłego roku, czas zacząć. Zarówno ta, jak i kolejne dwie odsłony ”Z archiwum Image” będą dość nietypowe, chociaż z kompletnie różnych powodów. Dzisiejsza tym różni się od poprzednich, ponieważ sięgam po tytuł, który na sklepowych półkach pojawił się raptem trzy lata temu. 250 numer ”Spawna” zostanie tutaj bardzo pokrótce omówiony, lecz przede wszystkim stanowi także pretekst do tego, by przypomnieć nieco udział Szymona Kudrańskiego w tej serii. Artysta ten ”popełnił” w swoim pierwszym runie pięćdziesiąt kolejnych odsłon tej serii plus zaliczył mały udział w jubileuszowym, 200 zeszycie. I był to okres pełen zawirowań, zarówno w świecie samego tytułowego bohatera, jak i w głowie Todda McFarlane’a. Ale o tym właśnie więcej w rozwinięciu posta. I uwaga: pojawiają się tam spoilery.

Zanim przejdę do komiksu widocznego powyżej (wybrałem wariant Skottiego Younga, jak nietrudno się domyślić), oczywiście najpierw trochę historii. Cofamy się do ”Spawna #185” i pierwszego rozdziału historii ”Endgame”, na łamach którego Al Simmons… popełnia samobójstwo. Klątwa Spawna jednak nie znika wraz z jego ponownym zgonem i w momencie gdy dotychczasowy protagonista znika, w położonym nieopodal szpitalu, po wieloletniej śpiączce, budzi się Jim Downing. Blondwłosy chłopak był już znany fanom serii, ponieważ to jego twarz przybrał Simmons w jednym z początkowych numerów serii, gdy postanowił odwiedzić swoją byłą żonę – Wandę. Downing staje się nowym Spawnem i tym samym, głównym bohaterem serii. ”Endgame” kończy się na łamach ”Spawn #196”, po nim następują cztery zeszyty o których ciężko coś mi powiedzieć (zaraz do tego wrócę), zaś od #201 i pierwszej części historii ”New Begginings”, Szymon Kudrański na stałe zostaje rysownikiem serii.

Nie ukrywam, że dla mnie był to idealny moment do powrotu do serii po wieloletniej przerwie. ”Endgame” stanowiło świeży start dla czytelników, którzy gdzieś po drodze stracili zainteresowanie serią, a także dla tych zupełnie nowych. Chociaż postacie znane z dotychczasowych odsłon pojawiały się w nowym podejściu do serii, jak Wanda czy Terry, to jednak ich udział był mocno marginalizowany aż w końcu znikały niemal zupełnie. Nie dotyczyło to oczywiście Sama i Twitcha, co mnie bardzo cieszyło. Niemniej wraz z Jimem Downingiem pojawiły się zupełnie nowe postacie, nowe zagrożenia, zaś główny bohater nie był taką płaczliwą pipą, za jaką zawsze miałem Simmonsa. Na przestrzeni kolejnych numerów nowy Spawn walczył nie tylko z siłami piekielnymi, ale także między innymi z wampirami, łączył siły z Hauntem czy stawał się lokalną gwiazdą telewizji, na antenie uleczając chorych. Odrobinę także zmienił się klimat serii, która cały czas była klasycznym, komiksowym horrorem, ale stawiającym znacznie bardziej na próby rozpisania poczucia grozy i beznadziei, a nie epatująca tak bardzo przemocą czy przelewaną krwią i latającymi flakami.
W tym wszystkim świetnie odnalazł się Kudrański, którego dość charakterystyczny styl idealnie pasował do nowego podejścia do Spawna. Artysta, który niespecjalnie kryje się z tym, że bardzo często po prostu przerysowuje pozy modeli ze zdjęć, wypracował sobie dość rozpoznawalny sznyt i moim zdaniem, stety lub niestety, trochę szufladkuje go on w mrocznych, komiksowych opowieściach. Jego run w ”Spawnie” to najlepszy tego przykład, ale równie dobrze odnalazł się on w kolejnym horrorze ”Black-Eyed Kids” czy kilku komiksach z Batmanem dla DC. Tam jego rysunki pasowały mi całkowicie, zaś w kilku bardziej superbohaterskich tytułach z jego ilustracjami, typu ”Arrow 2.5”, nie przekonywał mnie tak bardzo.

Świeże podejście do serii było chwalone, recenzenci wręcz piali z zachwytów, więc Todd McFarlane musiał zacząć odwalać takie numery, by do Jima Downinga zrazić możliwie jak najwięcej osób. I udało mu się to doskonale.

Po pierwsze: tak mocno i jednoznacznie odcinając się od tego, co stali czytelnicy śledzili przez 184 numerów, McFarlane zraził do siebie najwytrwalszych fanów. Ci nie mogli twórcy wybaczyć tak szybkie ”zaoranie” dziejów Ala Simmonsa i odeszli od lektury tytułu. Okazało się szybko, że straty są większe niż zyski pod postacią świeżej krwi i kolejne odsłony ”Spawna” coraz mocniej szybowały w dół na listach sprzedaży.

Kolejnym krokiem McFarlane’a było wypięcie się na trade-waiterów. W tym także i na mnie, chociaż nie powinienem się zbytnio dziwić. ”Spawn” zawsze był bowiem serią, którą nie szło zbierać w wydaniach zbiorczych. ”Endgame” ukazało się najpierw pod postacią dwóch trade’ów, potem jednym tomie, który zresztą posiadam. Potem zaczęły się już schody. Zeszyty #197-200 nie zostały nigdy zebrane zbiorczo, zaś potem ukazały się dwa tomy ”New Begginings”, zawierające zeszyty #201-212. Od #213 aż do #250 czytelnicy musieli sobie już radzić tylko i wyłącznie zeszytowo. Takie przeskakiwanie pomiędzy poszczególnymi wersjami komiksu mogło być wyjątkowo upierdliwe i nie ukrywam, że przez to w pewnym momencie i ja ponownie porzuciłem czytanie ”Spawna”. Pomyślcie sami, gdy ”Spawn: New Begginings vol. 2 trafiał do sprzedaży, na sklepowych półkach był już obecny zeszyt #220. Gdy Todd McFarlane wreszcie potwierdził, że kolejnych wydań zbiorczych nie będzie i trzeba iść zeszytowo, wydany był już zeszyt mniej więcej #235. To dawało mi ponad dwadzieścia rozdziałów do nadrobienia i sześćdziesiąt dolarów do wydania. Takiego zapału we mnie nie było i w okolicach #218 z żalem rozstałem się z komiksem. Przypuszczam, że nie ja jeden. 
Fun fact: gdy McFarlane ogłaszał, że kolejnych tomów rysunkowego runu Kudrańskiego nie będzie, kazał wypatrywać nowych odsłon ”Spawn Origins”, a więc tomów zbierających archiwalne odsłony serii. Sęk w tym, że od czasu tych słów minęły dwa lata i w tym czasie… nie ukazał się ani jeden tom tego cyklu w wersji miękkookładkowej i tylko jeden z twardą okładką (w 2016, zbierał zeszyty #113-125), zaś zapowiedzi na najbliższe miesiące nic w tej kwestii nie zmieniają. Czy kiedykolwiek przyjdzie nam zebrać zbiorczo całość runu Kudrańskiego? Szczerze wątpię.

Ale wróćmy do zeszytu, który wieńczy jego pierwszy udział w serii (potem nastąpiły jeszcze dwa powroty). Po #250 sięgnąłem z paru powodów: dla okładki Skottiego Younga, dla - jak wówczas sądziłem - finału udziału Kudrańskiego w serii oraz wreszcie z czystej ciekawości. Zapowiedzi bowiem jednoznacznie mówiły, że doczekamy tu finału przygód Jima Downinga i ponownego zmartwychwstania, chociaż nie jest to do końca najlepsze słowo, Ala Simmonsa. Wcześniej nadrobiłem numery #248-249, by mieć mniej więcej pojęcie w jakim miejscu jest historia i nie ukrywam, że poczułem się jakbym dostał w twarz. Cały 250 numer nawet nie kryje się z tym, by wątki budowane przez parę lat (tak, okazuje się iż takie tam były) zamknąć dosłownie na paru stronach. Owszem, jubileuszowy numer jest powiększonej objętości, ale większość czasu i miejsca poświęcone jest na starcie Downinga, tutaj mającego finezyjne, anielskie skrzydła, z żywym, świadomym i mówiącym kostiumem Spawna. Starcie, którego finał jest nietrudny do przewidzenia i chyba to mnie tak mocno uderzyło. Run, który zaczynał się jako coś całkiem świeżego, pod wpływem krytyki tak zwanych fanów, przerodził się w historię, którą zakończono byle jak, posługując się najprostszymi rozwiązaniami, byle tylko pozwolić na szybki powrót Simmonsa. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że od powrotu oryginalnego Spawna i rychłym upadku poziomu prezentowanego przez komiks, w górę jak szalone poszybowały wyniki sprzedaży i dziś Todd McFarlane może pochwalić się tym, że jego tytuł jest w ścisłej czołówce najchętniej kupowanych komiksów Image. Ja jednakże do nabywców ”Spawna” już nie należę.

Następnym razem zajmę się, już znacznie bardziej konkretnie, pewnym spin-offem głównej serii. Co w "pięćdziesiątce"? Tego dowiecie się w lutym :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz