niedziela, 4 stycznia 2015

Żywe Trupy #17: Powód do Strachu (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Komiks oryginalnie opublikowano jako "The Walking Dead vol. 17: Something to Fear". Recenzja jest oparta na wydaniu Taurus Media.

Zapewne każde z Was ma coś takiego, co bardzo lubi oglądać/czytać/zbierać, pomimo tego iż w pewnym momencie zaczyna popadać to w przeciętność czy nawet miernotę. Jeśli pamiętacie moje recenzje dwóch poprzednich tomów ”Żywych Trupów”, to pewnie kojarzycie także, że oceniłem je potwornie nisko, lecz nie miałem zamiaru rezygnować z dalszych zakupów. Zawsze gdzieś tam z tyłu głowy tli się nadzieja, że jednak będzie lepiej, że twórcy danej rzeczy ponownie wskoczą na właściwe tory. I właśnie z takim nastawieniem zasiadłem do lektury siedemnastego już tomu trupiej epopei. Jakie są wrażenia po lekturze?

Po tym jak w poprzednim tomie Rick i jego ludzie dowiedzieli się o istnieniu innych skupisk ludzkich, w szeregach głównych bohaterów powiało niebywałym optymizmem, potęgowanym wspaniałą wieścią o ciąży jednej z bohaterek. Ten dobry nastrój oczywiście nie miał prawa potrwać zbyt długo, ponieważ kompletnie zignorowano gang niejakiego Negana. Najpierw na drodze szeryfa Grimesa pojawia się kilku jego ludzi, a następnie sam dowódca grupy zakapiorów o rozmiarach znacznie większych niż ktokolwiek się spodziewał. Uzbrojony z kij bejsbolowy owinięty drutem kolczastym szaleniec szybko i boleśnie pokazuje ekipie Ricka, że byli w ogromnym błędzie sądząc, iż mogą mu podskoczyć. Nie każdy przeżyje to spotkanie.

Siedemnasty tom ”Żywych Trupów” zawiera to, z czego seria ta zasłynęła i spełnia nadzieje, o których wspomniałem na początku. Po dwóch odsłonach wypełnionych nudnymi i ciągnącymi się jak trupie flaki scenami czy jawnie głupimi rozwiązaniami fabularnymi, ”Powód do Strachu” oferuje czytelnikowi dokładnie to, co Taurus Media zawarło w tytule tomu. Robert Kirkman umiejętnie potęguje napięcie, by w kulminacyjnych momentach, a były takie dwa, bezceremonialnie uderzyć nas obuchem w twarz. Świetnie bowiem wypadło pierwsze spotkanie Ricka z ludźmi Negana, które dość mocno sugerowało, iż nie stanowią oni żadnego zagrożenia. Przyznaję, że sam dałem na to złapać, by już kilkanaście stron dalej wiedzieć, że srogo się pomyliłem. Od tego czasu właściwie każda kolejna strona czytana była przeze mnie z wielkim napięciem. Druga kulminacja przypadła na moment, w którym pierwszy raz spotykamy Negana.

I trudno nie być pod wrażeniem sposobu, w jaki Robert Kirkman wykreował nieformalnego następcę Gubernatora. O ile w przypadku Phillipa Blake’a mieliśmy do czynienia z szaleńcem, który mimo wszystko kierował się pewnymi zasadami, a jego knowania były dość logiczne, pomimo tego iż jednocześnie można było nazwać je makabrycznymi. Tymczasem pierwsze spotkanie Negana ujawnia nam nie tylko wielkiego zakapiora, który rzuca schabem w każdym zdaniu, ale przede wszystkim faceta, którego następnego ruchu zwyczajnie nie da się przewidzieć. Można mieć nieco zastrzeżeń do Roberta Kirkmana z powodu tego, że odpowiednio zaspoilerował śmierć ważnej postaci podczas tej sceny i bez trudu zgadłem o kogo chodzi, lecz wykonanie tej sceny i tak sprawiło, że przez dłuższą chwilę byłem w sporym szoku. I właśnie tego brakowało mi od dłuższego czasu w ”Żywych Trupach” – nieustannej obawy o los najważniejszych postaci. Ostatni zgon pierwszoplanowej postaci mieliśmy w jedenastym tomie i każdy czytelnik miał prawo pomyśleć, że ci co zostali są nietykalni. Zwłaszcza po tym, jak Carl przetrwał odstrzelenie połowy głowy :P

Ale żeby nie było zbyt kolorowo. Ten tom także posiada łatwo dostrzegalne wady. Chodzi o wątki poboczne, nastawione na rozwój postaci i relacji między nimi. Siedemnasta odsłona ”Żywych Trupów” oferuje takie trzy i wszystkie, zupełnie nieprzypadkowo dotyczą osób, które albo nie dotrwają do końca tomu, albo też mocno ucierpią. Nie będzie wielkim spoilerem, że jeden z nich dotyczy Ricka i tylko o jego los nie musimy się bać. W końcu sam Negan jest pod wrażeniem szeryfa, mówiąc w jednej ze scen ”cholera, nie masz ręki a i tak rządzisz tymi ludźmi”. Dotychczas Robert Kirkman potrafił zaskoczyć i zabić jakąś postać bez wcześniejszego zwracania na nią większej uwagi, niestety ”Powód do Strachu” nie podtrzymuje tej tendencji. Jeśli dotąd nie czytaliście tego tomu, to z pewnością z czasem zgadniecie, kto jest na liście do odstrzału.

Na szczęście to jedyna wada tej wreszcie dobrej odsłony ”Żywych Trupów”. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku wcześniejszych tomów, rysunkowo jest przyzwoicie, a momentami nawet nieźle. Charlie Adlard najpierw był dla mnie tylko i wyłącznie artystą terminowym, a teraz doceniam go znacznie bardziej, ponieważ dzięki niemu seria nie tylko wychodzi wtedy gdy powinna, ale także wcale nie wygląda źle. Rysownik dał bardzo fajny popis swoich umiejętności podczas sceny pojawienia się Negana, nie tylko rysując dokładnie i szczegółowo, ale także z dużą dozą chyba niespotykanej dotąd makabry.

Polskie wydanie od Taurusa standardowo niczym nie różni się od oryginałów. Dodatków tu nie uświadczymy, za to możemy spodziewać się solidnie wydanego i wcale niedużo kosztującego komiksu.

Na taką odsłonę ”Żywych Trupów” czekałem od dawna. Mam nadzieję, że wraz z pojawieniem się Negana cykl zyska nową świeżość, której wyraźny powiew przyniósł właśnie ”Powód do Strachu”. Dużo akcji, sporo emocji i mnóstwo napięcia. Oby tak dalej panie Kirkman. Ocena to 4+/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz