wtorek, 17 listopada 2020

Z archiwum Image #82 - Solar Lord

Kontynuuję przyglądanie się dość dużej fali komiksów azjatyckich twórców w Image Comics i tym razem mam pewien problem. Zawsze bowiem przy powstawaniu kolejnych odsłon tej właśnie rubryki posiłkuję się pomocą niezastąpionej strony Comic Vine. Czy i tym razem była pomocna? Oczywiście, że nie. Okazuje się bowiem, że pozycja taka jak ”Solar Lord” autorstwa Khoo Fuk Lunga i jego świty. I nie, nie piszę tego przypadkowo czy z powodu złośliwości. Więcej na ten temat w dalszej części posta.

Ale najpierw kilka słów o tym, co z innych źródeł udało mi się ustalić o komiksie ”Solar Lord”. Przede wszystkim, to tytuł pochodzący z Hong Kongu, podobnie zresztą jak i wspomniany Khoo Fuk Lung. Na potrzeby wersji anglojęzycznej, tytuł ten został dostosowany do formatu zeszytowego i pokolorowany (o tym też jeszcze wspomnę). Na przestrzeni lat 1999-2000 ”Solar Lord” ukazało się w siedmiu zeszytach, lecz niestety nie mam żadnej informacji na temat tego, czy tytuł się kończy czy też, jak to często w przypadku Image Comics bywało, urywał się w połowie. Zagadek na temat tego komiksu jest zresztą nieco więcej. Przykładowo, tytuł piszę ze spacją, chociaż sam komiks nie wyjaśnia jednoznacznie, czy powinna ona się tu znaleźć – tytuł komiksu jest tu bowiem wymieniony na trzy różne sposoby: Solarlord (napis nad okładką, który jest tu… po co?), SolarLord (logo) i Solar Lord (stopka redakcyjna). Tak samo nie jestem pewien jak poprawnie pisać nazwisko twórcy, ponieważ w sieci natrafiłem zarówno na wersje Fuk Lung, jak i Fuk-Lung. Niemniej to wszystko są tylko detale, przejdźmy do samego komiksu.

Mamy rok 1999 i wygląda na to, że przepowiednie Nostradamusa dotyczące końca świata są bliskie spełnienia. Nikt jednak o tym nie wie, dlatego dobre bóstwo postanawia zejść ponownie do świata żywych i zawalczyć o przetrwanie ludzkości. Jest to Zeus, który jednak potrzebuje klasycznego hosta, by przekazać mu boskie moce Solar Lorda. Na szczęście w jednej z niewielkich, afrykańskich wiosek mieszka sobie Nickson – potężny i hardy mężczyzna, który całe życie przygotowywał się do tej roli. Sęk w tym, że o swojej misji dowiaduje się dokładnie tego samego dnia, w którym jego żona wyjawia mu, iż jest w ciąży.

Dodatkowa, mała uwaga: podczas ponownej lektury pierwszego zeszytu na potrzeby tego tekstu zauważyłem, że chyba zastosowano tu lustrzane odbicia oryginalnych stron, ponieważ już na pierwszej planszy widzimy Nostradamusa piszącego pewien tekst od prawej do lewej strony. Trochę nie tak powinno to wyglądać. Detale, detale.

No to jeszcze ciekawostka: finałowy (chyba), siódmy numer ”Solar Lord” ma jako jedyny poziomo narysowaną okładkę. Nie wiem zupełnie dlaczego, ale odwołanie się do ”Akiry” wyraźne i w sumie całkiem zacne.


Sama historia nie porywa, ale też nie jest jakaś żenująca. Bardziej użyłbym zwrotu ”niezamierzenie zabawna”. O ile sam schemat boskiego wybrańcy, który na pierwszy rzut oka jest nieskończenie idealny, jest oczywiście wyklepany już na wszystkie możliwe sposoby, tak w przypadku ”Solar Lord” broni się design części boskich istot. Zwłaszcza widok Zeusa, który wygląda jakby uciekł z gry ”Tekken”, jest bardzo pomysłowy. Wreszcie coś innego, niż stary dziad ciskający piorunami. Twórcom udało się uciec od przerysowanego, turbopoważnego klimatu, dodając skrajnie denerwującą, ale przy tym dość zabawną postać wrednego i strasznie tchórzliwego sąsiada Nicksona. Widać jednak, że skrojenie komiksu do formatu zeszytowego nie było się bez strat – pierwszy numer kończy się ni to cliffhangerem, ni to w zaplanowanym momencie. Jakby po prostu fabuła urywała się w połowie danej sceny, ale bez zbudowania odpowiedniego napięcia.

Zdecydowanie największym problemem jest tutaj to, że warstwa graficzna komiksu ”Solar Lord” demoluje jakiekolwiek dobre wrażenia z lektury. Nie posądzam tu autora o jakiegoś typu rasizm, jednakże ten paskudny ”blackface”, jaki mają absolutnie wszystkie czarnoskóre postacie pojawiające się w komiksie, po prostu mocno kłuje w oczy. Widać to zresztą na zdjęciu powyżej. Co więcej, to jeden z najgorzej pokolorowanych tytułów, z jakimi kiedykolwiek obcowałem. Czasem niektóre strony wyglądają tak, jakby barwy nakładały na nie trzy różne osoby i żadna z nich nie tylko nie wie co robi, ale też nie próbuje się skontaktować z resztą autorów (żona głównego bohatera na jednym kadrze jest blondynką, na drugim ma niebieskie włosy, bo tak). Szkoda tylko, że nie do końca wiadomo, kogo za to dokładniej obwinić. Dlaczego? Otóż spis treści niniejszego komiksu informuje nas, że za całą warstwę graficzną odpowiadają ”Khoo Fuk Lung i jego zespół współpracowników”. Jedynie niejaki Tony Wong jest wymieniony osobno, ale też trudno ustalić, za co jest odpowiedzialny. Jest on, cytuję, reżyserem komiksu.

Podsumowując, ”Solar Lord” nie jest ani jakieś szczególnie ciekawe, ani także żenujące. Przy wielu innych tytułach z tego okresu to duże osiągnięcie. Ja zaś mogę tylko jeszcze dopisać, że w kolejnej odsłonie ”Z archiwum Image” kontynuować będę przypatrywanie się dziełom azjatyckich twórców w Image Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz