niedziela, 29 listopada 2020

Savage Dragon Archives vol. 1 (Erik Larsen)

Savage Dragon… miałem z postacią tą już trzy przygody i każda z nich kończyła się źle. Za pierwszym razem była to przygoda najdłuższa, ponieważ przy serii z jego przygodami wytrwałem najdłużej – ponad sto numerów. Lecz w pewnym momencie dopadło mnie to samo, co przy ”Spawnie”, a więc zwyczajne zmęczenie połączone z trudnym do wytępienia odczuciem, że wszystko co najciekawsze, autor już opowiedział. Wróciłem jednak przy okazji numeru, zdaje się, 193. Wtedy ”Savage Dragon” miał się otworzyć na nowych czytelników i faktycznie to zrobił, lecz zwyczajnie mnie nie porwał na tyle, by chcieć w to brnąć dalej. Kolejny powrót nastąpił z powodów głupich, nie ukrywam. Piszę tak dlatego, ponieważ decydująca była informacja, że komiks ten przechodzi w tryb 18+ i naiwnie sądziłem, iż chodzi o bardziej dojrzałą tematykę, a nie gołe dupy na co drugiej stronie. Niemniej totalnie zgadzam się z największym fanem postaci Dragona na tym kontynencie, czyli Łukaszem Mazurem. Napisał on mi kiedyś, iż Erik Larsen jest w takim miejscu w swoim życiu i karierze, że jeśli chce zmieniać ”Savage Dragona” w nastoletni serial superbohatersko-erotyczny, to po prostu to robi, bo może. I tak już prawie od 30 lat :) Niemniej, jak wspomniałem na samym początku, to moje pierwsze podejście do Dragona było stosunkowo udane i gdy kilka miesięcy temu na ATOM Comics pojawiła się rewelacyjna promocja na komiksy z Image, to do koszyka trafiło między innymi ”Savage Dragon Archives vol. 1 – liczący ponad 500 stron zbiór, zawierający czarno-białe przedruki pierwszych dwudziestu czterech zeszytów przygód ”gościa z grzebieniem na głowie”.

Tutaj może przypomnę zagubionym duszom, kim w zasadzie jest Savage Dragon. Otóż początkowo… tego nie wiemy. Ogromny, zielony i niemal niezniszczalny koleś z charakterystycznym czymś na głowie zostaje znaleziony w centrum wybuchu. Nie wie kim jest i skąd się wziął, ale od samego początku widać w nim ogromne poczucie sprawiedliwości, dlatego też osoba, która się nim zaopiekowała proponuje mu pracę w policji. I tak oto lokalny posterunek zyskuje nie tylko świetnego oficera, ale zarazem czołg do rozwalania mord oraz liczniejszym superzłoczyńcom. Dla mnie początkowo trudno było nie odnaleźć w Dragonie pewnych cech wspólnych z Hellboyem, ponieważ w obu przypadkach mamy takich dwóch kompletnie odstających od ”zwykłych” ludzi kolesi, z którymi i tak chętnie poszlibyście na piwo. W pierwszym tomie ”Savage Dragon Archives vol. 1 obserwujemy to, co Dragon robi najlepiej: wali w ryj, przeżywa dziwne przygody, podbija kobiece serca i stara się dopaść niejakiego OverLorda, który co rusz wchodzi mu w paradę i ewidentnie kieruje poczynaniami superzłoczyńców w okolicy.

Myślę, że w dalszej części tekstu nie będę jakoś szczególnie rozwodzić się nad poszczególnymi fabułami i ocenię ”Savage Dragon Archives vol. 1 w kontekście całości, jak i też jakości wydania. Tytuł ten można ująć dwojako, bo teoretycznie jest to typowy produkt magicznych dla komiksów w USA lat dziewięćdziesiątych. Mamy tu i wypakowanego głównego bohatera, który nieraz pomaga sobie spluwami większymi niż rozsądek przewiduje, są także kobiety rysowane tak, jakby zamiast kręgosłupa miały miejsce na ogromne, silikonowe implanty biustu. Fabularnie też nie mamy tu do czynienia z dziełem jakkolwiek silącym się na bycie czymś poza dość typowym mordobiciem… ale czy na pewno? ”Savage Dragon” to jednak ten jeden wyjątek od ówczesnej reguły, mówiącej iż wszyscy muszą być wiecznie nabuzowani, wściekli i syczeć przez zaciśnięte szczęki, wokół nich powinien nieustannie unosić się wieczny mrok, a w ich tyłkach koniecznie musiał tkwić półtorametrowy kij. Larsen postawił na to, by nasz zielony koleżka był bardziej takim spoko ziomkiem z sąsiedztwa, a także potrafił ująć mnie początkowo tym, jak sprawnie udało mu się wykreować to swoje małe uniwersum (Larsenverse) w większym uniwersum (krótko istniejące Imageverse). Dość prędko pojawia się tu całe mrowie postaci pobocznych i drugoplanowych, lecz Larsenowi spokojnie udaje się dla każdego znaleźć odrobinę miejsca

Niestety, to też jednak sprawia małe kłopoty podczas lektury niniejszej pozycji, ponieważ część występujących tu postaci z czasem dostała swój własny tytuł ”Freak Force” (18 zeszytów) i w pewnym momencie w Archiwach pojawia się sporo tych znienawidzonych przeze mnie gwiazdek odsyłających do lektury zeszytu, którego w danym zbiorze nie ma. Pewnym problemem było też dla mnie to, że w komiksie nie ma kolorów i przez to momentami myliły mi się niektóre postacie żeńskie. Tych koło Dragona biega akurat sporo i są takie sceny, gdzie łapałem się która jest która dopiero po kostiumach. Z całym szacunkiem dla Larsena, bo pod tym względem do poziomu takiego Grega ”Pornface” Landa czy Milo ”wszyscy mają te same twarze” Manary mu daleko, lecz widać tu wyraźnie, iż większe urozmaicenie żeńskich oblicz byłoby tu mile widziane.

Savage Dragon Archives vol. 1, tak jak zresztą i kolejne tomy tego cyklu, to ponad 500 stron w czerni i bieli, na niezbyt dobrym papierze i z miękką okładką. Osoby, które czytają komiksy w jedwabnych rękawiczkach i dbają o to, by na grzbieciku nie pojawiło się żadne wgniecenie, będą miały tu nie lada problem. Wszystko to jednak rekompensuje śmiesznie niska cena okładkowa. Tytuł ten kosztuje 19,99$, a gdy wpadł on do promocji z ATOM Comics, o której wspomniałem na samym początku tekstu, to kwota ta zeszła jeszcze o połowę. ”Savage Dragon Archives vol. 1 kupiłem zatem za nieco powyżej 30 złotych, ale nawet i w cenie standardowej – czyli +/- 65 złotych, wciąż jest to znakomita okazja. Tylko… może niekoniecznie zamawiajcie z góry wszystkie dziesięć dotychczas wydanych tomów? Ja postanowiłem, że Archiwa będę zbierać dalej, lecz raczej na pewno tylko do momentu, w którym ta seria mi się podobała, czyli nabędę tylko cztery lub pięć odsłon.

Na koniec zaś ciekawostka: komiks ten był swego czasu głównym bohaterem akcji Łukasza Mazura, która polegała na przesyłaniu go między kolejnymi osobami. Autor (między innymi) działającego w latach 2009-2014 bloga Larsenofilia udostępnił pocztą tom ten innej osobie, a ta po przeczytaniu wysyłała go kolejnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz