Autorem poniższego tekstu jest Michał Czajkowski, którego możecie, a wręcz powinniście kojarzyć z bloga Wejście w kadr i fan-paga na Facebooku o tej samej nazwie.
Kiedy kilka tygodni temu odebrałem z poczty dwa tomy komiksu "Bitch Planet", nie spodziewałem się, jak będzie wyglądał świat, kiedy wreszcie zacznę o nim pisać. Nie pamiętam już, jaki miałem pomysł na świeżo po lekturze, zresztą nie ma to teraz większego znaczenia. Historia osadzona w bliżej nieokreślonej przyszłości, w której kobiety zamyka się w tytułowym więzieniu za niedopasowanie się do rygorystycznych norm narzucanych przez fundamentalistów nagle stała się aktualna jak nigdy. Przejrzałem całość po raz drugi i uderzyło mnie, jak bardzo osobisty stanie się planowany tekst. Musiało się wydarzyć tych kilka tygodni, żebym uświadomił sobie, że opisana w serii dystopia dzieje się tu i teraz bardziej niż kiedykolwiek.Mimo że fantastyka z założenia komentuje rzeczywistość osoby czytającej bardziej dosadnie i obrazowo niż wiele tekstów realistycznych, dystopie robią to chyba w najbardziej dobitny i – powiedzmy sobie szczerze – przerażający sposób. Do takiego świata wchodzi się na własną odpowiedzialność, dlatego że stanowi przedłużenie i rozwinięcie aktualnych lęków, gniewu i problemów. Pod tym względem bardzo blisko mu do obrazów utopii, jako że wywodzą się z tego samego źródła. Odpowiada ona na aktualne potrzeby i marzenia – na przykład w świecie zniewolonym marzeniem jest rzeczywistość, w której każdy może stanowić o sobie, z kolei dla kogoś, kto nie potrafi udźwignąć odpowiedzialności za swój los, utopią będzie świat jasnych zasad i wyraźnych granic.
Utopie i dystopie pozostają więc w ścisłym związku ze współczesnością osoby, która je tworzy; opowiadają o niej na nowo, pozwalają spojrzeć z innej perspektywy na konsekwencje decyzji podejmowanych tu i teraz. Jakby tego było mało, sama granica między utopią a dystopią jest na tyle cienka, że czasem nie da się jej dostrzec – dlatego, że oba te porządki mogą (i często tak się dzieje) ze sobą współistnieć. To co dla kogoś jest drogą ku lepszemu, dla innej osoby stanowi upadek na coraz głębsze dno. Utopia jest projektem totalnym; to wizja świata bez żadnej skazy, więc jakikolwiek kompromis byłby jedynie obniżeniem jakości efektu starań. Twórcy utopii realizują jedynie swój pomysł, nie przejmując się takimi drobnostkami jak na przykład to, że ludzie różnią się między sobą, także potrzebami czy światopoglądem. Nowy wspaniały świat buduje się siłą, po trupach (metaforycznie i dosłownie), a ci, którym to nie pasuje, mogą albo się przystosować, albo zniknąć. Obrońcy projektu często ochoczo pomagają w tym drugim.
Wreszcie, żeby sprawę do końca skomplikować, utopia i dystopia to procesy, a nie konkretne momenty w historii. Mimo że same nazwy obu tych konwencji bardzo wiele obiecują – mam na myśli pewne domknięcie, zestaw stałych cech, które pozwalałyby powiedzieć: „a, tak, to zdecydowanie utopia” – nie jest tak, że jedna grupa zaślepiona wizją nie napotyka żadnych przeszkód na drodze do celu. Inni ludzie, których kosztem ma zostać zrealizowana wizja, zazwyczaj stawiają opór, nie pozwalają na odebranie sobie wolności czy praw. Stąd popularność na przykład w fantastyce młodzieżowej motywu wszelkiego rodzaju ruchów oporu, które koniec końców stawiają czoła opresyjnemu systemowi, a w obrazach takich jak Łowca androidów eksploruje się tematykę inności, która sprawia, że można uświadomić sobie, że świat nie musi wyglądać tak jak wygląda – ani stać się taki, jak inni starają się narzucić. Nadzieja zawsze gdzieś się tli, a jej źródło tkwi w niedopasowaniu i determinacji, które pozwalają myśleć, że odmienność nie jest słabością, ale siłą. Mimo że norma stara się ją zdusić, widząc w niej zagrożenie dla siebie, odmienność powraca, żeby zakwestionować status quo, który jedynie nieliczni uważają za dobre urządzenie świata.
Walka między czyjąś utopią (bo utopia jest zawsze czyjaś), a dystopią wszystkich (ta nie wybiera) widać za oknem, nie wystarczy zamknąć książki czy wyłączyć filmu, żeby powrócić do bezpiecznego, znajomego świata. Rzeczywistość wrze dlatego, że bardzo wysoko podnosi głowę potrzeba zamknięcia wszystkich ludzi w jednym zestawie reguł i zasad, dopasowania do jednego szablonu, i wartościowania ich ze względu na to, jak te zasady realizują. Tak jak w utopii – dopasuj się, albo masz problem, bądź szczęśliwy/szczęśliwa lub udawaj, ale nie podnoś głosu, nie mówi „nie”, bo nie oddamy raz zdobytego czy budowanego raju. Nawet jeśli dla ciebie jest to piekło.
W "Bitch Planet" świat kształtuje się tak, żeby był rajem konserwatywnych mężczyzn. Jednym z jego elementów jest nieograniczony dostęp do kobiet, które stają się towarem i robią wszystko, żeby przypodobać się swoim właścicielom i utrzymać ich zainteresowanie; w przeciwnym wypadku zostają uznane za „niepasujące” (non compliant) i wymienione na inne, lepiej realizujące wyśrubowane kanony piękna i tego, czym (celowo nie „kim”) kobieta powinna być według narzuconych z góry zasad. Te, które kwestionują normę, np. przez nietrzymanie „odpowiedniej” wagi czy nieheteroseksualnosć, zostają zesłane do zakładu poprawczego nazywanego nieoficjalnie "Bitch Planet", gdzie pierze się mózgi wyjątkowo opornym jednostkom. Wszystkie muszą zrozumieć, że to wyłącznie ich – a nie patologicznego systemu – wina, że nie pasują do norm. Wyjątkowo oporne osoby muszą szczególnie uważać na każdy swój krok i wciąż obracać się przez ramię – „wypadki” chodzą po problematycznych więźniarkach. Znajdują się jednak takie, które postanawiają uciec z więzienia – komiks opowiada o tym, w jaki sposób pozornie niezniszczalny przeciwnik może zostać obalony.
Dystopie ekstrapolują okrucieństwo, cierpienie i braki obecne tu i teraz, żeby pokazać, że świat, w którym postulaty o dobrych chęciach osób u władzy – czy to polityków, czy dyrektorów korporacji – często rozmijają się z prawdziwymi intencjami. Decyzje podejmowane, żeby zaradzić jakiemuś kryzysowi tu i teraz albo zdobyć poparcie określonych grup dzięki populistycznym hasłom, mogą prowadzić do większych szkód niż korzyści. Świat dystopii rozciąga się od obecnego dnia w przyszłość, jesteśmy w nim zanurzeni tak naprawdę cały czas.
Właśnie takiego świata znajdujemy odbicie w "Bitch Planet". Mimo całego futurystycznego entourage’u wszystko, co widzimy na kolejnych stronach serii, można usłyszeć na co dzień dookoła siebie – ze strony oficjeli w czasie wyborów czy protestów pod koniec października, od osób, które Maria Janion nazwała „zbrojnym ramieniem patriarchatu”. Kobieta ma jedynie podobać się mężczyźnie i innym kobietom, które osądzą ją jeszcze surowiej niż sam mężczyzna. Powinna realizować przypisane z góry role i na podstawie ich wypełnienia jest wartościowana – przy czym, pomijając już sam bezsens istnienia takich ról, „standardy” są na tyle wyśrubowane, że nikt nigdy tak naprawdę nie zbliży się do ideału. Wszelkie problemy fizyczne i psychiczne mają pozostać ukryte, wszystkie marzenia i ambicje odrzucone, silne emocje takie jak gniew czy bunt muszą w ogóle zniknąć. Nie bądź sobą, bądź tą, którą ci każemy – zdaje się płynąć zarówno z komiksu, jak i z ust ludzi spotykanych na ulicy. Nie myśl, bo myślenie szkodzi, utrudnia dopasowanie się do schematu. Brzmi znajomo? Niestety.
A jednocześnie właśnie sceptycyzm wobec lansowanego obrazu świata i wnikające zeń działanie okazują się jedną z najskuteczniejszych broni. Kiedy mowa o próbach ukrycia nieprawomyślności, na myśl przychodzi strategia ketmanu, o której wspominał Czesław Miłosz w Umyśle zniewolonym – polega ona (w dużym skrócie) na pozornym przytakiwaniu tym, którym nie wolno lub jeszcze nie ma się siły się sprzeciwić, pamięci o oporze, własnym zdaniu i światopoglądzie. Ketman miał zapewniać zwycięstwo nad osobą czy instytucją będącą źródłem opresji dlatego, że została oszukana, że koniec końców zgadzamy się na wszystko w jakimś stopniu ironicznie. Brzmi to dość prosto i daje wiele nadziei, ale warto się zastanowić, w jakim stopniu ma to przełożenie na rzeczywiste doświadczenie – bo jak długo można się opierać wszechobecnemu naciskowi na psychikę? A poza tym takie zwycięstwa moralne niczego nie zmieniają, pozwalają tylko trwać. To nie tak, że wystarczy sprzeciwić się raz usłyszanemu hasłu czy opinii i sprawa załatwiona – trucizna sączy się do umysłu latami, niemal niezauważalnie wpływając na sposób, w jaki postrzegamy świat. Propaganda to nie powódź, ale kropla drążąca skałę.
Wspominam o tym dlatego, że w "Bitch Planet" kwestia doświadczenia i krytycznego myślenia odgrywają kluczowe role. Osoby osadzone w tytułowym więzieniu mają za sobą różne doświadczenia, które łączy jedno – ich efektem było wydalenie z patriarchalnego społeczeństwa. Za wykroczenie mogło zostać uznane tak naprawdę cokolwiek – jedną z najbardziej przejmujących scen jest jednocześnie pokazana rozmowa mężczyzny z urzędnikiem zajmującym się sprawami osób osadzonych w więzieniu, oraz spowiedź kobiety odrzucona przez męża przez to, że nie spełniała określonych wymagań. Mężczyźni rozmawiają niemal jak równy z równym – uprzejmie, w zaciszu gabinetu, nie muszą się specjalnie pilnować, bo wiedzą, że wiele im w tej sytuacji nie grozi. Kobieta jednak zostaje zmuszona do wejścia w sytuację podległości, którą jest spowiedź – tłumaczy się osobie postawionej wyżej jako ta zagubiona, która straciła poczucie celu, zgubiła jedyną słuszną drogę, czeka na pouczenie i radę. Podczas spowiedzi zachowuje się tak, jakby szczerze wierzyła w to, że to ona zawiniła.
W dalszej części, serii widzimy nastolatki w kawiarni, które rygorystycznie odmierzają zjedzone kalorie, dzieląc zamówioną babeczkę na trzy mikroskopijne części. Tylko pozornie od ich uznania zależy, czy zjedzą całe ciastko, czy jego część. Trudno mówić o wolnej woli w sytuacji, w której ten sposób myślenia został im narzucony, wpojony, i jest utrzymywany, tak żeby nie pojawiły się żadne wywrotowe myśli. Scena w kawiarni jest bardzo dobrze skonstruowana – nastolatki zajmują miejsce pod ekranem, z którego wciąż sączą się reklamy i informacje mające rozpraszać myśli i kierować je na założone odgórnie tory; obok nich siedzą mężczyźni, którzy nawet nie muszą na nie patrzeć, sama ich obecność ustawia do pionu kobiety, które mogłyby w innym przypadku stać się niepokorne. Od ich widzimisię zależy los wszystkich nie-mężczyzn zgromadzonych w kawiarni – wystarczy, że jedna rzecz im się nie spodoba, żeby zaważyło to na ich przyszłości. Protagonistka tej opowieści zostaje wystawiona na złośliwe komentarze wspomnianych mężczyzn, którzy uznają, że mogą powiedzieć cokolwiek – przywilej ich chroni. Kiedy ona okazuje jednak gniew, od razu sięgają po telefony. Zaczęła stanowić dla nich zagrożenie, trzeba się jej pozbyć i wrócić do rutyny życia.
W ten sposób na "Bitch Planet" trafiają najróżniejsze osoby – od takich, które po prostu zostały wymienione na młodsze i atrakcyjniejsze przez swoich mężów, po te zbyt inteligentne i o zbyt dużej sile fizycznej. Nie pasować można na wiele różnych sposobów. W więzieniu spotykają się jednak kobiety silne najprzeróżniejszą siłą, które mogą stanowić zagrożenie dla męskiego statusu quo. Lojalność, wysportowanie, siła fizyczna, umysł ostry jak brzytwa, doświadczenie w polityce – różnorodność doświadczeń stanowi o ich sile; że niezgoda na realizowanie narzuconych z góry ról pozwala poszukiwać własnej drogi i odnaleźć siebie w świecie, który dąży do unifikacji, do przycinania ludzi według jednego wzorca. Kobiety zgromadzone w więzieniu to te, które nie tylko zostały wyrzucone poza system, ale też same z niego zrezygnowały – i teraz powracają, żeby uświadomić wszystkim innym, że to, co dotychczas uznawało się i propagowało jako normę, to tak naprawdę tekturowa atrapa.
"Bitch Planet", pokazując siłę krytycznego myślenia i niezgody na zastaną rzeczywistość, nie tylko przedstawia wprost, jaki efekt mogą wywierać bezpośrednie działania. Istotny jest też sam fakt, że wydarzenia poznajemy za pośrednictwem komiksu. W świecie, w którym większość informacji jest na wyciągnięcie ręki i w skrócie, w którym niekończące scrollowanie daje iluzję poznawania całego świata, ale tak naprawdę wyłącza myślenie i przełącza na tryb stand by, czytanie fikcji czy ogólnie literatury staje się wyjątkowo wywrotową czynnością – powiedziałbym nawet, że jednym z najlepszych sposobów na opieranie się systemowi. Lektura wymaga skupienia i krytycznego myślenia, to coś, czego nie przyśpieszysz i co robisz samodzielnie. Ewentualnie potem można poddać to, co się przeczytało, pod dyskusję – do czego zachęcają pytania dołączone do serii – ale tak naprawdę z tekstem zostaje się sam na sam, co wymaga poświęcenia czasu i energii. Już samo wyrwanie się ze strumienia informacji jest istotne, ale czytanie "Bitch Planet" pozwala inaczej spojrzeć na otaczający świat dzięki fantastycznej metaforyce i poczuć nadzieję. Nie taką, że kiedyś coś się zmieni, ale tę, o której pisze Rebecca Solnit w Nadziei w mroku – przyjmującą do wiadomości, że świat to paskudne miejsce, ale dającą też siłę do samodzielnego działania. W "Bitch Planet" wszystko sprzysięga się przeciwko dystopii, w której żyjemy – i zachęca do zastanowienia się nad możliwymi drogami wyjścia ze świata, który jest ideałem tylko dla nielicznych.
Michał Czajkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz