piątek, 20 listopada 2020

Alternatywka #7 - Zenescope Entertainment

Dziś parę słów o wydawnictwie, które nawet zaliczyło debiut w Polsce i w trudach udało się opublikować dwanaście zeszytów jego sztandarowej serii. Tak, tak, dobrze czytacie – ktoś naprawdę sądził, że publikowanie ”Grimm Fairy Tales” w naszym kraju wypali i to jeszcze w formacie zeszytowym :D Tym odważnym było wydawnictwo Okami, które swój żywot zaczęło w 2016 roku, a zakończyło już dwa lata później. Zaś firmą, której komiksowi przyjrzę się w dniu dzisiejszym to Zenescope Entertainment.

Nasz dzisiejszy bohater zadebiutował na rynku w USA w 2005 roku. Założycielami byli Joe Brusha oraz Ralph Tedesco – scenarzyści, którzy początkowo chcieli stworzyć firmę zajmującą się pisaniem skryptów na potrzeby filmów oraz seriali. Połapali się jednak, że ich pomysły można z łatwością zaadaptować na grunt komiksowy i tak też zdecydowali się, by Zenescope było wydawnictwem. Jeszcze w 2005 roku zadebiutował pierwszy numer wspomnianego już ”Grimm Fairy Tales”, które spotkało się z na tyle ciepłym przyjęciem, by Brusha i Tedesco ugruntowali szybko swoją pozycję, a oferta Zenescope mogła z czasem rosnąć. Nie licząc kilku wyjątków, Zenescope szybko okazało się wydawcą dość specyficznym. O ile sam pomysł wyjściowy na ”Grimm Fairy Tales” do głupich nie należy, tak nietrudno było zauważyć nieskrępowane ”szczucie cycem” w warstwie graficznej projektów z Zenescope. Już pierwszy numer owego cyklu prezentował na coverze Czerwonego Kapturka w stroju przypominającym… no, nie powiem kogo. Ale sądzę, że stosunkowo łatwo się domyślić. Jak jednak już napisałem, pomysł ”zagryzł” na tyle dobrze, że seria wydawana jest po dzień dzisiejszy, do czekała się licznych spin-offów, annuali czy wydań specjalnych i sądzę, że dziś cały cykl liczy sobie około trzysta zeszytów. Obok owej serii, Zenescope wypracowało sobie także całkiem rozpoznawalne marki w komiksach ”Van Helsing” oraz ”Robyn Hood”, oba oczywiście prezentujące skąpo odziane panie w rolach głównych.

Zenescope nie było dla mnie priorytetem, jeśli chodzi o tę rubrykę. Podczas przeglądania któregoś preordera na ATOM Comics przypadkiem jednak rzucił mi się w oczy one-shot ”Conspiracy: Planet X”, którego okładka nie wyglądała źle. Opis także nie sugerował kolejnej reinterpretacji którejś z baśni braci Grimm, więc pomimo lekko odstraszającej ceny (pięć dolców za standardowy zeszyt), postanowiłem zaryzykować. Oczywiście z powodów pandemicznych tytuł opóźnił się o kilka ładnych miesięcy, ale niedawno wreszcie wpadł w moje ręce i spokojnie mogę napisać, że to chyba najgorzej wydane przeze mnie pieniądze w ostatnich miesiącach.

Conspiracy: Planet X” zapowiadało się na coś w stylu niedawno debiutującego cyklu ”Department of Truth” z Image i miało skupić się na młodym mężczyźnie, który czuje, że otaczający go świat nie jest realny. Jako, że niedługo zostanie ojcem, stara się opanować swoją wyobraźnię i korzysta z pomocy terapeutki. Wszystko to do czasu, aż natrafia na YouTubie na kanał kogoś, kto opisuje u siebie dokładnie te same objawy. Czy coś tu naprawdę nie gra? Ależ oczywiście, dlatego w kolejnym akapicie polecę ze spoilerami.

Ciężko w to uwierzyć, lecz przy scenariuszu one-shota ”Conspiracy: Planet X” pracowało… pięć osób. Trzy wymienione są jako pomysłodawcy, dwie kolejne jako ci, który ideę rozpisali na konkretną historię. I tych oto pięciu łebków, których nazwisk nawet nie chce mi się wypisywać, wymyśliło nic innego, jak ”Matrixa” z udziałem kosmitów zamiast maszyn. Oto bowiem Erik – główny bohater niniejszego komiksu – w pewnym momencie zostaje wybudzony ze śpiączki i wydostaje się z ogromnego słoika, w którym obcy przetrzymują ludzkość, a umysły wszystkich są podpięte do nierealnego świata, gdzie wydaje im się, iż dalej prowadzą swoje życia. Tadaaaaaam, oto efekt ciężkiej rozkminy pięciu osób. Oczywiście rzecz jest one-shotem bardzo umownym, raczej wygląda na badanie zainteresowania przed ewentualnym startem serii, na co wyraźnie wskazuje końcowy cliffhanger i bardzo, ale to naprawdę bardzo pobieżne potraktowanie tematu na przestrzeni całych 26 stron komiksu (plus dwie reklamy). Koniec spoilerów.

Trudno nie dojść do wniosku po lekturze, że gdy Zenescope nie umieszcza do swoich komiksów półnagich kobiet, to jak na tacy widać brak jakiegokolwiek pomysłu na ich tytuły. ”Conspiracy: Planet X” jest beznadziejną pozycją pod tak wieloma względami, że to w pewnym sensie szokujące. Przyczepię się chociażby do ceny. 5 dolców za komiks mający 28 stron i wydany tak, jak tylko można najgorzej. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet nasz rodzimy ”Kaczor Donald” lepiej się prezentuje pod tym kątem.

No cóż, lekcja odrobiona. Niegdyś sparzyłem się licząc, że ”Grimm Fairy Tales” nie jest kompletnym gniotem, teraz drugi raz wszedłem do tej samej rzeki i przekonałem się, że jakiekolwiek grzebanie w ofercie wydawnictwa Zenescope to średnio udany pomysł. I właśnie z tą konkluzją dziś już Was pozostawiam.

Zdradzę na sam koniec, że w kolejnym odcinku tej rubryki zmierzę się z wydawnictwem Source Point Press, o którym na chwilę obecną nie wiem kompletnie nic. Jeśli nic się nie zmieni, to ósma ”Alternatywka” pojawi się na blogu w styczniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz