Delikatnie zmienił się cykl
wydawniczy serii ”Invincible” z
powodu pandemii i na ósmy tom przygód Marka Graysona trzeba było czekać nie
trzy, a cztery miesiące. Dla fanów pewnie to żaden kłopot, wszak mało która, a
w zasadzie żadna inna seria z Image wydawana w naszym kraju, nie może pochwalić
się podobną częstotliwością ukazywania się. Inni zaś, umówmy się, od ósmego
tomu nie zaczną zapewne znajomości z wykreowanym przez Roberta Kirkmana, Cory’ego
Walkera oraz Ryana Ottleya światem. Chociaż de facto mogliby, bo tym razem
scenarzysta postanowił zabawić się z kolejnym dość popularnym schematem komiksu
superbohaterskiego i przedstawił nam zupełnie nowego, niekoniecznie lepszego
Invincible’a.
Po niezbyt satysfakcjonującym zakończeniu
wojny z Viltrumianami, nasz bohater postanowił zmienić swoje metody działania i
sprzymierzył się z Dinosaurusem, odpowiedzialnym za zniszczenie jednego z miast
w USA. To oczywiście sprawia, że Marc zostaje wyjęty spod prawa, chociaż nikt
nawet nie próbuje zrozumieć, co właściwie obaj robią. Chłopak jednak będzie
musiał niedługo opuścić swoją kryjówkę, ponieważ ku Ziemi zbliża się Allen z
wirusem, który powinien wybić wszystkich Viltrumian ukrywających się na Ziemi. Sęk
w tym, że przy okazji, może zginąć cała rasa ludzka. Konsekwencje tego starcia
będą tak duże, że koniec końców ktoś inny musi wskoczyć w strój
Niezwyciężonego. I będzie to zmagający się z własnymi problemami Bulletproof,
który w poprzednich tomach pełnił rolę raczej trzecioplanową. Ponadto dowiemy
się wreszcie co Robot i Monster Girl robili w odległym świecie i jak
konsekwencje ich czynów przeniosą się w końcu na Ziemię.
Jakiego jeszcze schemaciku znanego z
komiksów superbohaterskich nie było jeszcze na łamach serii ”Invincible”? Oczywiście tak zwanych ”legacy
heroes”, a więc postaci, które przejmują czasowo lub na stałe, znany już
pseudonim. Czarnoskóry Niezwyciężony na okładce to właśnie nic innego, jak
Kirkmanowa wersja przekazania komuś dziedzictwa, tyle tylko… że robi to
całkowicie po swojemu. W dość zabawny sposób zresztą. Nie będę tu zdradzać
konkretnie szczegółów, by nie zepsuć Wam ewentualnej lektury, lecz jeśli znacie
już co najmniej jako tako komiksy Kirkmana, to zapewne wiecie doskonale, że scenarzysta
ten nie lubi korzystać ze schematów, a bardziej je przerabiać. Bulletproof
otrzymuje tu oczywiście solidne pogłębienie swojej historii i cieszy mnie, że jeśli
chodzi o charakter, to nie jest on totalnym klonem Marka Graysona i chociaż
zdaję sobie sprawę z tego, że już w kolejnym tomie zobaczymy powrót
oryginalnego Niezwyciężonego, to jednak liczę, iż postać ta doczeka się
rozwiązania tych paru zaznaczonych wątków (i cały czas po cichu liczę na
wydanie w Polsce ”Invincible Universe”).
Niemniej powyżej pisałem o drugiej
części niniejszego tomu. Wcześniej otrzymaliśmy story-arc z Allenem i wirusem
plagi, gdzie było znacznie więcej klepania się po mordach i dość zaskakujących
zwrotów akcji. Na koniec z kolei więcej miejsca poświęca się Robotowi i Monster
Girl, co w mojej ocenie jest najmniej ciekawą częścią niniejszej pozycji. Byłby to może dobry materiał na osobną miniserię, tu wydaje się być zbędny.
Kolejny raz za warstwę rysunkową
odpowiedzialni byli zarówno Cory Walker (pierwszy rysownik serii ”Invincible”) oraz Ryan Ottley. Zapewne
się powtarzam, lecz specyficzny styl graficzny, jaki nadano przedstawionemu na
łamach komiksu światu trochę może ograniczać rysowników. Jednakże wyraźnie
widać, że przynajmniej Ottley z każdym kolejnym tomem rozkręca się coraz
mocniej, co czytelnika może tylko i wyłącznie cieszyć. Poziomem nie odstawali
zarówno zajmujący się kolorami FCO Plascencia, jak i znany chociażby także z ”Żywych Trupów” Cliff Rathburn, który
wspomagał rysowników swoim tuszem. Graficznie zatem także bez większych zaskoczeń.
Ósmy tom ”Invincible” jak zwykle zawiera kilkanaście stron dodatków, które
nie ukrywam, są fajne i męczące zarazem. Naprawdę dobrze przegląda się te
wszystkie szkice, koncepty, ale już załączone do całości komentarze zwyczajnie
męczą. Twórcy komiksu prześcigają się tam o to, kto komu mocniej wejdzie w
tyłek, co po ośmiu tomach już zwyczajnie męczy. Komiks wydano oczywiście w
twardej oprawie i ponownie w cenie okładkowej wynoszącej 99,99zł. Całość tym
razem zamyka się w niecałych trzystu stronach.
Najnowsza odsłona serii ”Invincible” to przede wszystkim odpoczynek
po tym, co zaserwowano nam w poprzednim tomie oraz kolejny dowód na to, że jest
jeszcze kilka superbohaterskich schematów, których Kirkman jeszcze na łamach
tego cyklu nie przemielił. Ja tam bawiłem się całkiem nieźle, chociaż cały czas
niepokoją dochodzące z paru miejsc głosy, że nic lepszego od tomu siódmego już
w tej serii nie dostaniemy.
"Invincible tom 8" do kupienia w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.
Invincible Universe to w sumie jedyny naprawdę warty wydania tie-en z Invincible (nie liczę oddzielnych serii). Obie serie Guarding the globe mnie bardzo rozczarowały :/
OdpowiedzUsuń