Z różnych względów nie obejrzałem
Netflixowej ekranizacji komiksu ”The Old
Guard” w dzień premiery. W zasadzie, zrobiłem to dopiero w zeszły weekend,
ale nie wnikajmy w detale. Ważne jest to, co zdążyłem się naczytać o tym filmie
tu i ówdzie w sieci. Widzowie twierdzili, że słaby, badziew, nuda, beznadzieja,
olaboga, zasnąłem w połowie, bez sensu, jak żyć i tak dalej. Jednocześnie recenzje
zewsząd spływały raczej pozytywne, a i na słynnych Pomidorach (w chwili gdy
piszę ten tekst) widnieje ocena w wysokości 81%. No ale jakoś nigdy szczególnie
mocno nie wierzyłem w oceny z tego serwisu i mocno negatywnie nastawiłem się do
tego filmu. Tym bardziej, że niedawne ”The Last Day of American Crime” na
podstawie komiksu Ricka Remendera było dla mnie tak okrutnie nudne, że po
prostu musiałem obejrzeć ten film na dwa razy (kto mnie zna ten wie, jak nie
znoszę przerywać filmu w połowie). No więc wypełniony złymi opiniami z neta
zasiadłem w końcu do seansu i po dwóch godzinach byłem bardziej niż zadowolony.
Bo ”The Old Guard” jest dla mnie dokładnie
tym, czym miało być – niezobowiązującą rozpierduchą idealną do niedzielnego
obiadu.
Film, podobnie jak i komiks, do
którego nie będę się w tekście zbytnio odnosić, opowiada o grupie czworga
najemników, którzy po cichu walczą o chociaż odrobinę lepszy świat. Mają oni
jednak pewną przewagę nad oponentami, ponieważ są nieśmiertelni. Przewodzi nimi
Andromacha ze Scytii, ale woli, gdy mówi się do niej Andy. Ich ostatnia misja
okazuje się być jednak pułapką, ponieważ nie tylko ktoś dowiedział się o ich
istnieniu, ale przy okazji zapragnął posiąść tajemnicę życia niemal wiecznego. Szkoda,
że nie postanowił raczej badać substancji, która nadałaby mu jakąś minimalną
chociaż charyzmę. Ale o tym później. Co gorsza, ścigana grupa musi stawić czoła
kolejnemu wyzwaniu – w Afganistanie jedna z żołnierek z kontyngentu USA okazuje
się mieć te same moce co pozostała czwórka i trzeba jej pomóc.
Zasadniczo po pierwszym zwiastunie ”The Old Guard” nie spodziewałem się
niczego więcej, niż takiego typowego dla Netflixa filmu, który nic nie musi, a
wszystko może. Tyle tylko, że doświadczenie pokazuje, iż bardzo często medialny
gigant nie daje rady sprostać oczekiwaniom, ponieważ mieliśmy już bardzo liczne
przykłady produkcji filmowych, które wiele obiecywały, a dawały jedynie poczucie
rozczarowania. Jasne, Netflix potrafi też zrobić produkcję Oscarową, ale
stosunek filmów udanych do tych drugich jest zdecydowanie mocniej przechylony w
kierunku spektakularnych porażek. Świadomość tego plus wspomniane wcześniej
opinie z Internetu sprawiły, że byłbym zadowolony z seansu ”The Old Guard” już za sam fakt, że
wytrzymam seans bez robienia pauz innych, niż na przysłowiową wizytę w kibelku.
Tymczasem było dużo lepiej, ale nie doskonale.
Uważam, że ”The Old Guard” jest filmem nieco powyżej Netflixowej średniej, ale
nic ponadto. Fabuła niby trzyma się kupy, ale gdy pomyślimy nad nią głębiej, to
szybko doszukamy się kilku dziur w scenariuszu. Sceny akcji są miodne,
aczkolwiek jest ich zdecydowanie za mało. Aktorzy w większości robią co mogą ze
swoimi postaciami, lecz niektórzy z nich najzwyczajniej w świecie nie mają co
grać. Charlize Theron i jej postać oczywiście skrada całe show i tu nie mam o
to najmniejszych pretensji, ale z drugiej strony mamy tu totalnie bezpłciowo
napisanych złoczyńców. Zwłaszcza Harry Melling jako Steven Merrick – główny zły
fabuły – miał pecha, bo przyszło mu grać totalny zbiór klisz wyprany z
jakiegokolwiek charakteru. Trudno też nie odnieść wrażenia, że Chiwetel Ejiofor
– bądź co bądź, bardzo dobry aktor – w tych kilku scenach ze swoim udziałem
bardziej się męczył przed kamerą, niż faktycznie coś grał. Ale to wciąż
realizacyjnie pozycja dużo lepsza, niż masa innych, Netflixowych propozycji.
Podobać na pewno mogą się plenery i
scenografia. Cześć ujęć była kręcona w Maroku i raczej nietrudno się połapać
które to. Muzyka jakoś szczególnie nie przeszkadzała w oglądaniu, co zawsze
uważam za plus. Jednakże nie ma co ukrywać, że chyba wszyscy czekający na ten
film liczyli, że rozpierducha będzie miodna. Jeżeli jednak osoby te od razu
nastawiały się na coś w stylu którejkolwiek części ”Johna Wicka”, to… w sumie nie
wiem skąd im się urodził ten pomysł w głowie. Jak wspomniałem wcześniej, moim
jedynym zarzutem do tych scen jest to, że było ich tak mało. De facto, były to
chyba trzy dłuższe sekwencje walk na dwie godziny filmu. Znacznie więcej czasu
poświęcono na to, by pokazać jakim przekleństwem dla głównych bohaterów jest
ich nieśmiertelność i nie ukrywam, że w pewnym momencie miałem tego już
serdecznie dość. Ale finał ”The Old Guard”
mi to w zupełności wynagrodził, ponieważ końcowe sceny demolki potrafiły
nacieszyć oko.
Generalnie uważam, że ”The Old Guard” to film idealnie
skrojony pod Netflixa – z jednej strony czuć tu niemały budżet jak na, nazwijmy
to umownie, produkcję telewizyjną i można powiedzieć, że dobrze go wykorzystano,
ale też zarazem nie czuć, by była to produkcja, która swoim rozmachem mogłaby podbić
kina. Jak to ująłem w pierwszym akapicie, do niedzielnego obiadu ”The Old Guard” sprawdza się znakomicie.
Nie czułem nawet przez moment żenady podczas seansu, momentami bawiłem się
naprawdę dobrze, lecz nie będę tu piać z zachwytów, bo w sumie nie ma nad czym.
I właśnie o takie filmy na Netflixie nic nie robiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz