piątek, 24 lipca 2020

Nie tylko komiks #48 - The Old Guard (2020)

Z różnych względów nie obejrzałem Netflixowej ekranizacji komiksu ”The Old Guard” w dzień premiery. W zasadzie, zrobiłem to dopiero w zeszły weekend, ale nie wnikajmy w detale. Ważne jest to, co zdążyłem się naczytać o tym filmie tu i ówdzie w sieci. Widzowie twierdzili, że słaby, badziew, nuda, beznadzieja, olaboga, zasnąłem w połowie, bez sensu, jak żyć i tak dalej. Jednocześnie recenzje zewsząd spływały raczej pozytywne, a i na słynnych Pomidorach (w chwili gdy piszę ten tekst) widnieje ocena w wysokości 81%. No ale jakoś nigdy szczególnie mocno nie wierzyłem w oceny z tego serwisu i mocno negatywnie nastawiłem się do tego filmu. Tym bardziej, że niedawne ”The Last Day of American Crime” na podstawie komiksu Ricka Remendera było dla mnie tak okrutnie nudne, że po prostu musiałem obejrzeć ten film na dwa razy (kto mnie zna ten wie, jak nie znoszę przerywać filmu w połowie). No więc wypełniony złymi opiniami z neta zasiadłem w końcu do seansu i po dwóch godzinach byłem bardziej niż zadowolony. Bo ”The Old Guard” jest dla mnie dokładnie tym, czym miało być – niezobowiązującą rozpierduchą idealną do niedzielnego obiadu.

Film, podobnie jak i komiks, do którego nie będę się w tekście zbytnio odnosić, opowiada o grupie czworga najemników, którzy po cichu walczą o chociaż odrobinę lepszy świat. Mają oni jednak pewną przewagę nad oponentami, ponieważ są nieśmiertelni. Przewodzi nimi Andromacha ze Scytii, ale woli, gdy mówi się do niej Andy. Ich ostatnia misja okazuje się być jednak pułapką, ponieważ nie tylko ktoś dowiedział się o ich istnieniu, ale przy okazji zapragnął posiąść tajemnicę życia niemal wiecznego. Szkoda, że nie postanowił raczej badać substancji, która nadałaby mu jakąś minimalną chociaż charyzmę. Ale o tym później. Co gorsza, ścigana grupa musi stawić czoła kolejnemu wyzwaniu – w Afganistanie jedna z żołnierek z kontyngentu USA okazuje się mieć te same moce co pozostała czwórka i trzeba jej pomóc.

Zasadniczo po pierwszym zwiastunie ”The Old Guard” nie spodziewałem się niczego więcej, niż takiego typowego dla Netflixa filmu, który nic nie musi, a wszystko może. Tyle tylko, że doświadczenie pokazuje, iż bardzo często medialny gigant nie daje rady sprostać oczekiwaniom, ponieważ mieliśmy już bardzo liczne przykłady produkcji filmowych, które wiele obiecywały, a dawały jedynie poczucie rozczarowania. Jasne, Netflix potrafi też zrobić produkcję Oscarową, ale stosunek filmów udanych do tych drugich jest zdecydowanie mocniej przechylony w kierunku spektakularnych porażek. Świadomość tego plus wspomniane wcześniej opinie z Internetu sprawiły, że byłbym zadowolony z seansu ”The Old Guard” już za sam fakt, że wytrzymam seans bez robienia pauz innych, niż na przysłowiową wizytę w kibelku. Tymczasem było dużo lepiej, ale nie doskonale.
Uważam, że ”The Old Guard” jest filmem nieco powyżej Netflixowej średniej, ale nic ponadto. Fabuła niby trzyma się kupy, ale gdy pomyślimy nad nią głębiej, to szybko doszukamy się kilku dziur w scenariuszu. Sceny akcji są miodne, aczkolwiek jest ich zdecydowanie za mało. Aktorzy w większości robią co mogą ze swoimi postaciami, lecz niektórzy z nich najzwyczajniej w świecie nie mają co grać. Charlize Theron i jej postać oczywiście skrada całe show i tu nie mam o to najmniejszych pretensji, ale z drugiej strony mamy tu totalnie bezpłciowo napisanych złoczyńców. Zwłaszcza Harry Melling jako Steven Merrick – główny zły fabuły – miał pecha, bo przyszło mu grać totalny zbiór klisz wyprany z jakiegokolwiek charakteru. Trudno też nie odnieść wrażenia, że Chiwetel Ejiofor – bądź co bądź, bardzo dobry aktor – w tych kilku scenach ze swoim udziałem bardziej się męczył przed kamerą, niż faktycznie coś grał. Ale to wciąż realizacyjnie pozycja dużo lepsza, niż masa innych, Netflixowych propozycji.

Podobać na pewno mogą się plenery i scenografia. Cześć ujęć była kręcona w Maroku i raczej nietrudno się połapać które to. Muzyka jakoś szczególnie nie przeszkadzała w oglądaniu, co zawsze uważam za plus. Jednakże nie ma co ukrywać, że chyba wszyscy czekający na ten film liczyli, że rozpierducha będzie miodna. Jeżeli jednak osoby te od razu nastawiały się na coś w stylu którejkolwiek części ”Johna Wicka”, to… w sumie nie wiem skąd im się urodził ten pomysł w głowie. Jak wspomniałem wcześniej, moim jedynym zarzutem do tych scen jest to, że było ich tak mało. De facto, były to chyba trzy dłuższe sekwencje walk na dwie godziny filmu. Znacznie więcej czasu poświęcono na to, by pokazać jakim przekleństwem dla głównych bohaterów jest ich nieśmiertelność i nie ukrywam, że w pewnym momencie miałem tego już serdecznie dość. Ale finał ”The Old Guard” mi to w zupełności wynagrodził, ponieważ końcowe sceny demolki potrafiły nacieszyć oko.

Generalnie uważam, że ”The Old Guard” to film idealnie skrojony pod Netflixa – z jednej strony czuć tu niemały budżet jak na, nazwijmy to umownie, produkcję telewizyjną i można powiedzieć, że dobrze go wykorzystano, ale też zarazem nie czuć, by była to produkcja, która swoim rozmachem mogłaby podbić kina. Jak to ująłem w pierwszym akapicie, do niedzielnego obiadu ”The Old Guard” sprawdza się znakomicie. Nie czułem nawet przez moment żenady podczas seansu, momentami bawiłem się naprawdę dobrze, lecz nie będę tu piać z zachwytów, bo w sumie nie ma nad czym. I właśnie o takie filmy na Netflixie nic nie robiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz