Nierzadko recenzując komiksy Gartha
Ennisa używam takiego umownego zwrotu ”dobry/zły Ennis”, który oznacza nic
innego jak komiks dobry lub też zdecydowanie poniżej potencjału drzemiącego w
tym dość specyficznym, ale i niezmiernie utalentowanym twórcy. Po lekturze
trzeciego tomu ”Oblivion Song: Pieśń
Otchłani” zastanawiam się nad wprowadzeniem podobnej podziałki dla tytułów
Roberta Kirkmana. Bo pomimo potencjału, który z pewnością drzemie w niniejszym
tytule, podczas lektury najnowszej odsłony od Non Stop Comics, najzwyczajniej w
świecie się wynudziłem.
”Dobry Kirkman” to dla mnie ten
facet, który potrafi rozpisać swoją komiksową telenowelę na grubo ponad setkę
zeszytów i sprawić, że nawet pomimo wielu przestojów po drodze, zawsze znajdzie
się jakiś moment, w którym poczuję się jak uderzony w pysk i nie będę mógł
doczekać się powtórki. Do tej grupy zaliczam oczywiście ”Żywe Trupy” i ”Invincible”,
niezapomnianego ”Battle Pope”, ale
także chociażby takiego niedokończonego niestety ”Super Dinosaura”. Z kolei ”złym Kirkmanem” będę nazywał faceta,
który dał nam takie dziwy jak jego run w ”Ultimate X-Men” w Marvelu, totalnie
mi nieodpowiadające ”Die! Die! Die!”
czy też (w pewnym stopniu) ”Outcast:
Opętanie”, które w mojej ocenie stało się naprawdę ciekawe dopiero w okolicach
trzeciego tomu, czyli trochę zbyt późno. No i teraz do tego zestawu dorzucam
niestety ”Oblivion Song: Pieśń Otchłani”.
W trzecim tomie widzimy moment, w
którym Nathan Cole wychodzi z więzienia i odkrywa, że w tym czasie nowa
organizacja kontynuowała eksplorację i badania Oblivion. W tym samym czasie
tajemniczy Bezimienni ujawniają na nowo swoją obecność oraz przystępują do
działania, co sprowadza ogromne niebezpieczeństwo na dobrowolnie żyjących w
obcym świecie ludzi. W obliczu tego niebezpieczeństwa, Nathan i jego brat Ed
muszą połączyć siły, chociaż ich spojrzenie na otaczające ich, obie
rzeczywistości nadal dość diametralnie się od siebie różnią.
To, co jest dla mnie zdecydowanie
największą wadą serii ”Oblivion Song:
Pieśń Otchłani” jest paradoksalnie tą samą rzeczą, za którą cenię inne
komiksy Kirkmana. Otóż ten tytuł jest masakrycznie przeciągnięty. Trzy tomy,
osiemnaście zeszytów, a mam wrażenie, jakby wszystko to szło spakować w jedno
wydanie zbiorcze. Także i standardowe dla tego scenarzysty wątki obyczajowe
jakoś na mnie nie działają. Skrajnie wręcz nie znoszę obu głównych postaci
komiksu, lecz nie w sensie takim, jak na przykład Negan z ”Żywych Trupów”, który jednocześnie był ch*jem, ale przy tym
przynajmniej bardzo dobrze pisanym. Ciężko mi napisać to samo zarówno na Nathanie
jak i Edzie, a jest to dla mnie duży problem, jeżeli najważniejsze postacie danego
komiksu potrafią wywołać we mnie co najwyżej uczucie srogiego zażenowania. Rozczarowaniem
są także tajemniczy Bezimienni, teasowani przez Kirkmana od samego początku
serii, a obecnie wyglądający na największe zagrożenie w zasadzie tylko z tego
powodu, że są nieco bardziej inteligentni od typowych stworzeń żyjących na
terenie Oblivion. Ach, no i mają jakieś nadprzyrodzone moce. No wow, doprawdy niesamowite.
Oczywiście zawsze istnieje możliwość, że jest z nimi związany jakiś większy
twist fabularny, który Kirkman ujawni za kolejnych osiemnaście zeszytów. Nie
wiem tylko, czy komuś będzie się jeszcze chciało czekać.
Ogólnie w trzecim tomie omawianej
serii nie umiem znaleźć nic w fabule, co określiłbym mianem ”ciekawego”. I jest
to smutne oraz zaskakujące, bo nie do tego przyzwyczaiły mnie pozycje pisane
przez Roberta Kirkmana.
Lorenzo De Felici nadal stanowi tę
ciekawszą część twórców serii ”Oblivion
Song: Pieśń Otchłani”. I chociaż jasne, jego rysunków nie uważam za jakiś
ścisły top na rynku USA, lecz komiks ogląda mi się przyjemnie, mają one swój
wyrazisty sznyt, zaś projekty niektórych stworzeń z Oblivion potrafią zrobić bardzo
pozytywne wrażenie. Rysownik przy tym bardzo fajnie uzupełnia się z całkiem
utalentowaną kolorystką Annalisą Leoni. Tak więc co jak co, ale na warstwę
graficzną niniejszego komiksu akurat narzekać nie będę.
Podobnie jak miało to miejsce w
przypadku poprzednich tomów, tak i tym razem na końcu ”Oblivion Song: Pieśń Otchłani” nie znajdziecie żadnych materiałów
dodatkowych. W sumie to ciekawe, czy wydania oryginalne też są tak wykastrowane
z czegokolwiek, aczkolwiek, wiedząc jak wyglądały chociażby zwykłe trejdy ”Żywych Trupów”, to myślę iż wydawnictwo
Non Stop Comics nic tu nie powycinało. Komiks liczy sobie zatem 144 strony oraz
kosztuje okładkowo dokładnie 44 złote i w obecnej, kolejnej już megapromocji na
pozycje od tego wydawnictwa, możecie złapać go za nieco mniej niż 25 polskich
złotych.
Sęk w tym, że przy pierwszym tomie
miałem jeszcze jakieś nadzieje, przy drugim już tylko się łudziłem, zaś przy
trzecim i tego już zabrakło - ”Oblivion
Song: Pieśń Otchłani” najzwyczajniej w świecie nie jest komiksem, którego
zakup bym polecał. Osiemnaście zeszytów spakowanych w trzy wydania zbiorcze za
nami, a historia nadal jakoś nie potrafi porwać i zainteresować na tyle, by w
ogóle obchodziło mnie to, kiedy pojawi się kontynuacja.
"Oblivion Song: Pieśń Otchłani tom 3" do kupienia w sklepach Non Stop Comics oraz ATOM Comics.
Mnie akurat wciągnął od pierwszego zeszytu, nawet odstawiłem 3ci tom na później bo szkoda wszystko na raz czytać, no ale to kwestia gustu ;-) pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń