Crossovery międzywydawnicze to w
świecie komiksów nic nadzwyczajnego. Bawił się w to chyba każdy, a i dziś takie
DC Comics nie boi się wysłać Ligę Sprawiedliwości do starcia z Power Ranwers czy
uczynić z Batmana dobrego ziomka Wojowniczych Żółwi Ninja. Oczywiście spotkania
z herosami z innych wydawnictw zdarzało się również w historii Image Comics,
czego mieliśmy okazję być świadkami w marcu 2006 roku, gdy nieistniejąca już
Mandragora wydała w naszym kraju komiks ”Spawn/Batman”
Franka Millera i Todda McFarlane’a. Oczywiście takich akcji było więcej. Studio
Top Cow wysyłało Witchblade czy The Darkness do uniwersum Marvela czy na
spotkania z Red Sonją, zaś Invincible Roberta Kirkmana spotkał na swej drodze
między innymi Spider-Mana, a Savage Dragon ścierał się z Megaton Manem. W
latach dziewięćdziesiątych było także niezwykle głośno o crossoverze ”Deathmate”, gdzie postacie z Extreme
Studios oraz WildStormu spotykały bohaterów z Valiant Comics i przyłożyły dużą
cegiełkę do bankructwa ostatniego z wymienionych. O tym może jednak wspomnę
kiedy indziej. Dziś rzucimy okiem na rok 1997 i jeden z wielu przykładów
współpracy Image z Marvelem.
Jednakże najpierw czuję się w
obowiązku wspomnieć o wydarzeniach w roku wcześniejszego, gdy na półkach
sklepowych w USA pojawiały się pierwsze crossovery z udziałem postaci z Marvela
oraz Image. Warto tu wspomnieć, że szlak przetarło studio Top Cow, które w 1996
roku współtworzyło z Domem pomysłów aż dziewięć one-shotów, w tym takie zeszyty
jak ”Wolverine/Witchblade” czy też ”Witchblade/Elektra”. Było to wówczas
spore wydarzenie, ale nie jedyne z tego segmentu, ponieważ swoje dołożył także
WildStorm (”Spider-Man/Gen13”),
Extreme Studios (”X-Force/Youngblood”)
oraz Highbrow Entertainment (Savage Dragon pojawia się w ”Spider-Man Team-Up #5”).
W 1997 roku była tego typu zeszytów podobna ilość, lecz w zasadzie tylko za
sprawą Jima Lee i jego studia. Wyjątkiem była tylko historia ”Spider-Man/Badrock” (dwa numery) oraz mało
znany one-shot ”Gladiator/Supreme”.
Jeśli zaś chodzi o WildStorm, to właśnie w tym roku do sprzedaży trafił cały
cykl ”WildCATS/X-Men”, oprócz tego opublikowano
historię ”World War 3”
z udziałem postaci z tego studia, a także ”The
Incredible Hulk/Pitt” oraz dwa one-shoty przedstawiające spotkania grup
Gen13 oraz Generation X. Warto jednak podkreślić, że nic z tego nie byłoby możliwe, gdyby nie fakt, iż Jim Lee, Rob Liefeld czy Marc Silvestri nie stali się twarzami Marvelowskiego projektu "Heroes Reborn".
O ile dobrze pamiętam, w 1997 roku w
uniwersum Marvela główne składy mutantów rozjechały się po świecie, zaś w
ikonicznej szkole Xaviera stołowali się właśnie członkowie Generation X
szkoleni przez Seana Cassidy’ego, pseudonim Banshee. Do ekipy należeli Jubilee,
Monet, Chamber, Skin, Synch czy Husk, a więc postacie które z czasem nie
doczekały się znacząco większych ról w świecie X-Men. Pamiętam jednak, że była
to całkiem fajna seria i sprzedawała się bardzo dobrze. Warto jednak dodać, że
ukazywała się ona w czasach, gdy w zasadzie tylko mutanci zapewniali Marvelowi duży i stały zysk.
Pozwólcie, że pokażę Wam czołówkę list sprzedaży Diamonda ze stycznia 1997
roku, na dwanaście komiksów Marvela (nie liczę "Elektra/Witchblade") aż osiem pochodzi z linii o mutantach.
Ponieważ marka ”Gen13” była w owych czasach najpopularniejszym tytułem z WildStormu
i jedną z trzech najsilniejszych z całego Image (po ”Spawnie” i ”Witchblade”),
pomysł na przedstawienie spotkania tych dwóch grup skupiających nastoletnich
bohaterów był nie tylko logiczny, ale wręcz obowiązkowy. Powstały dwa zeszyty.
Za jeden odpowiedzialna była ekipa Jima Lee, za drugi zaś – Marvel. Ja posiadam
pierwszy z wymienionych i za jego powstanie odpowiedzialni byli Brandon Choi (scenariusz)
oraz mający wtedy krótki epizod w Image Art Adams (rysunki), który niedługo
później powrócił do Marvela i do dziś w jakimś stopniu tam działa. Jeśli w
miarę często śledzicie tę rubrykę, to wiecie już mniej więcej jaki mam stosunek
do zdolności pisarskich pana Choia. Jeśli nie to wyjaśnię – generalnie poddaję
w wątpliwość to, czy on w ogóle jakieś posiadał. Nigdy nie był jakąś
szczególnie dużą tajemnicą fakt, że twórca ten był dobrym przyjacielem Jima Lee
i dzięki temu w latach dziewięćdziesiątych jego nazwisko można było spotkać na
okładkach wielu komiksów z Image. Wraz z końcem tamtej dekady i przenosinami
WildStormu do DC Comics, Choi zaczął usuwać się w cień: współtworzył trzy
komiksy w latach 1999-2001, żaden z nich nie odniósł sukcesu, jednego z nich
nawet nie dokończył i w końcu zniknął z radarów po dziś dzień. ”Gen13/Generation X” to idealny przykład
koszmarnie nijakiego komiksu, więc jakoś nie dziwię się szczególnie mocno, że od
prawie dwudziestu lat Choi swoich pisarskich zapędów nie kontynuuje.
Podobnie jak w przypadku innych
crossoverów pomiędzy WildStormem i Marvelem, tutaj nikt się szczególnie mocno
nie przejmuje jakimś wyraźnym zawiązaniem akcji. Ot, po prostu dostajemy
elseworld, w którym członkowie obu grup najnormalniej w świecie żyją tuż obok
siebie. Gen13 pod wodzą Johna Lyncha wykonują kolejną misje, gdy nagle na
miejsce wpada Banshee i jego Generation X. Następnie standardzie – cztery strony
tłuczenia się wzajemnie po ryjach, szybkie wyjaśnienie nieporozumienia i
połączenie sił w walce z faktycznym przeciwnikiem oraz okazyjne i jakże ”genialne”
wykorzystywanie faktu, że niektóre postacie z obu grup są do siebie stosunkowo
podobne (no bo wiecie, Monet i Fairchild to te silne i poważne, zaś Jubilee oraz
Freefall to te lekko niedojrzałe). Koniec końców, lektura ”Gen13/Generation X” przelatuje szybko i praktycznie nic z niej w
głowie potem nie zostaje. No, chyba że to, iż scenariusz jest miałki jak
cholera, a i rysownikowi się chyba zbyt mocno nie chciało. Art Adams to
zasadniczo bardzo dobry rysownik, tylko po prostu tu tego nie pokazał. Podejrzewam,
że goniły go terminy i dlatego plansze, na których jest zauważalnie więcej
postaci, robi wrażenie tylko niechlujnością wykonania. Poszczególne postacie losowo tyją i chudną na przestrzeni kolejnych stron, nieraz są także zwyczajnie trudne do rozpoznania. Jest to w sumie momentami
zabawne, bo na niektórych kadrach ciężko się połapać czy widzimy na nich
Banshee (lidera Generation X) czy Burnouta (młodziana z Gen13). Obaj blondyni z
bródką, obaj w czerwonych strojach, więc strzelaj czytelniku, a może ci się uda.
”Gen13/Generation X” to pierwszy crossoverowy zeszyt z Image, jaki
wpadł w moje ręce. Jest zwyczajnie słaby i teoretycznie nie powinien mnie w
jakikolwiek sposób zachęcić do sprawdzenia kolejnych. Na szczęście, tego samego
dnia wpadł mi w łapy komiks ”Savage
Dragon vs Savage Megaton Man”, który jest dużo, dużo lepszy i właśnie na
nim skupię się w styczniowej odsłonie ”Z archiwum Image”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz