Mamy rok 2003. Internet coraz
mocniej zadomawia się w domach zwykłych, szarych ludzi na całym świecie. U nas
co prawda były to chyba jeszcze czasy, gdy wystarczyło jedno połączenie na
telefon stacjonarny, by film pobierany
przez cały dzień się nie ściągnął. Tymczasem w USA sieć WWW zdobyła już większe
uznanie i szybko połapano się, że można to narzędzie świetnie wykorzystać. Jak
grzyby po deszczu wyrastały nowe strony internetowe, samo Image Comics już
wtedy miało swój portal już od jakiegoś czasu, a i twórcy dostrzegli już pewien
potencjał idący z Internetu. Todd Nauck, który wówczas miał już za sobą
przygodę między innymi z ”Young Justice” z DC Comics i był rozpoznawalnym
nazwiskiem na rynku komiksowym, jak wielu innych kolegów po fachu spróbował
swoich sił w Image Comics. Tylko, że trochę inaczej. Zaproponował bowiem
czytelnikom, którego finał będzie zależny od wyników głosowania w sieci.
I tak przechodzimy do miniserii ”Wildguard: Casting Call”. Opowiada ona
o superbohaterskim realisty show. Tytułowa grupa to znani i lubiani
superherosi, których działalność została mocno powiązana z mediami. Można wręcz
powiedzieć, że należą wręcz do koncernów medialnych. I właśnie zadecydowano, że
czas najwyższy rozszerzyć skład o siódmego bohatera lub bohaterkę. Jak wybrać
najlepszego kandydata? Urządzić wielki, telewizyjny show, w ramach którego
ponad pół tysiąca początkujących trykociarzy musi pokazać się z jak najlepszej
strony. Wygrany może być tylko jeden, a kto nim będzie, mieli zadecydować
czytelnicy głosując na odpowiedniej stronie internetowej.
Niestety dziś nie jestem w stanie
zdradzić Wam ani kto wygrał owe głosowanie, ani nawet jak Nauck to dokładnie
ogarnął, ponieważ z tego co zauważyłem, miniseria publikowana była bez żadnych
opóźnień (dacie wiarę?), a samo słowo ”deadline” pada co prawda w posłowiu, ale
bez konkretnego terminu. Zakładam zatem, że aby wszystko miało ręce i nogi, po
około trzecim numerze Nauck musiał już mieć wyniki.
Przyjrzyjmy się jednak samej historii.
Tutaj trudno nie mieć pewnego wrażenia, że Nauck wybrał sobie spośród masy
zaprezentowanych bohaterów swoich własnych faworytów, co jest zresztą
całkowicie zrozumiałe. Widać to chociażby na przykładzie tego, że najwięcej
”czasu antenowego” w pierwszym zeszycie dostaje niejaka Ignacia i z okładek
kolejnych numerów wywnioskować idzie, że jest ona główną bohaterką do samego
końca. Oczywiście nie znaczy, że to ona wygrała, ale z pewnością przyznacie, że
dało jej to pewną przewagę. Zwłaszcza, że Ignacia to taka zagubiona duszyczka,
której aż się współczuje w tych paru scenach. Przypadek? NIE SONDZEM.
Niemniej moim zdaniem głównym
problemem ”Wildguard: Casting Call” jest
chaos, który panuje w premierowym zeszycie miniserii. Oprócz tych dwóch-trzech
scen z Ignacią, dostajemy totalną rozwałkę przepełnioną masą postaci, które
czasem są wymienione z pseudonimu, czasem po prostu są żeby zebrać łomot. Być
może część z nich jest w stanie zapaść w pamięci czytelnika, lecz raczej za
design stroju niż zaprezentowanie ich charakteru oraz osobowości. Zresztą nawet
na okładce, a posiadam wariant B, Nauck narysował ponad 30 bohaterów i konia z
rzędem temu, kto zapamiętałby chociaż 1/3 z nich po przeczytaniu zeszytu.
Aczkolwiek muszę powiedzieć
uczciwie, że Nauck, który nie tylko napisał ale i narysował ”Wildguard: Casting Call”, wywiązał się
ze swojego zadania bardzo dobrze. To nie jest jeden z tych zeszytów, po których
czuć jeszcze wpływy lat dziewięćdziesiątych. Nauck poszedł w kreskówkowość,
która żywo przywołuje w pamięci początkowe numery serii ”Invincible”. Nic dziwnego, że później twórca ten udzielał się
między innymi w ”Invincible Universe”.
Kolorysta dorzucił od siebie mocno jaskrawe barwy i efekt w mojej ocenie
prezentuje się naprawdę dobrze.
W 2005 roku
miniseria ta doczekała się wydania zbiorczego, zaś sama marka ”Wildguard” doczekała się trzech
kontynuacji. Jednakże łącznie mają one całe sześć zeszytów, więc cały żywot
owej grupy stworzonej przez Naucka do najdłuższych nie należał. Ale za sam
pomysł i jego wykonanie należy się dobre słowo, co też niniejszym w dużej
mierze uczyniłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz