Kojarzycie Łukasza Kowalczuka?
Głupie pytanie, pewnie że tak. Co? Ty nie? Wyjdź czym prędzej z piwnicy i
zorientuj się z kim masz do czynienia! Dlaczego jednak piszę o naszym cholernie
zdolnym rodaku? Otóż nigdy szczególnie mocno się z tym nie kryłem, że jeszcze
kilka lat temu na słowo ”zin” reagowałem głupkowatym uśmieszkiem i w myśl
zasady ”nie znam się, więc się wypowiem” o tego typu komiksach miałem bardzo
słabe zdanie, podparte totalnie niczym, bo żadnych zinów wówczas nie czytałem. W
sprawieniu, że dziś przyznaję się do tego z ogromnym wstydem przyczyniły się
najmocniej dwie osoby – mój kolega Andrzej z podcastu ”Kadr Ci w oko!”, który
za zinami był mocno od kiedy tylko pamiętam i właśnie Łukasz Kowalczuk, od
którego prac zacząłem tak na dobrą sprawę zaznajamiać się z tą gałęzią sztuki
komiksu. Nasz rodzimy ”Król szlamu” najmocniej ukochał sobie tematy związane z
wrestlingiem, do którego też po latach zacząłem się na nowo przekonywać. No
dobra, dobra. Ale co to ma w zasadzie wspólnego z komiksem ”New Lieutenants of Metal”? Otóż pozycja
ta jest mocno w Łukaszowym klimacie, tylko wrestlerów trzeba zastąpić fanami
metalu. I gdyby nie wspomniany twórca, w życiu bym po ten tytuł nie sięgnął. A
tak nie tylko to zrobiłem, ale i bawiłem się wyśmienicie.
Początkowo ”New Lieutenants of Metal” skupia się na niejakim Steppenwulfie,
którego poznajemy podczas spotkania z panią psycholog. Heros ten ma ogromne
problemy z atakami niepowstrzymanej żądzy mordu, gdy zmienia się w wilkołaka.
Nie jest mu jednak dane poradzić sobie ze swoim problemem, ponieważ nadchodzi
czas na kolejną akcję. Manowarrior – lider ekipy i najtwardszy zakapior w
historii – zaginął, a jego grupie bohaterskich metalowców zagraża ogromne
zagrożenie – dowodzona przez niejakiego Beepa grupa o nazwie Boy Band Nation.
Ci pląsający w rytm muzyki dance przeciwnicy tanio skóry nie sprzedadzą.
Generalnie uważam się za osobę,
która w tematyce zinów nadal jest stosunkowo zielona. O ile nasze rodzime
produkcje ogarniam w stopniu, pozwolę sobie określić to jako przyzwoitym, tak
już scena zinowa z innych krajów jest dla mnie najczęściej totalnie czarną
magią. ”New Lieutenants of Metal”
wydaje mi się być jednak produkcją, która spokojnie mogłaby funkcjonować
właśnie jako całkowicie niezależny komiks autorski, a uważam tak przede
wszystkim z powodu tego, jak mocno tytuł ten kojarzy mi się z co bardziej
szlamiastymi produkcjami przywoływanego już wcześniej Łukasza Kowalczuka. Joe
Casey – scenarzysta komiksu – to jednak członek grupy Man of Action, której
przedstawicie stosunkowo regularnie publikują swoje tytuły pod szyldem Image
Comics, więc fakt iż ”New Lieutenants of
Metal” wydane zostało właśnie tak, jakoś szczególnie mocno nie dziwi.
”Inność” tego komiksu względem tego, co jest niejako standardem w ofercie Image
mocno uderza w oczy i sprawia, przynajmniej w moim przypadku, iż po lekturze
kolejnych serii i historii science-fiction, sensacyjnych czy grozy, lekko
komediowy komiks o grupce herosów-metalomaniaków tłukących się po ryjach z roztańczonym
boysbandem był niczym innym jak miłą odmianą.
Bo wiecie, nie będę pisać tu o tym,
jak niesamowicie odkrywczą fabułę zaserwował nam Caseym, jak niebywałe rysunki
wykonał Farinas, a całość godna jest Eisnerów we wszystkich kategoriach. Nic takiego
tu po prostu nie ma. ”New Lieutenants of
Metal” sprawia wrażenie komiksu, który twórcy zrobili w przerwie między
jednym i drugim ”poważnym” projektem, by sobie odetchnąć i przy okazji może
zarobić kilka dolców. Fabuła jest tu szczątkowa, postacie masakrycznie
przerysowane, wiele zwrotów akcji – mocno umownych, dialogi drętwe jak jasna
cholera, zaś Ulisses Farinas ma na swoim koncie multum komiksów, w których jego
rysunki są znacznie bardziej dopracowane i mocniej mogą się podobać. Ale wiecie
co? Koło kija mi to lata. Podczas lektury ”New
Lieutenants of Metal” bawiłem się jak prosie. Raz za razem komiks ten
wywoływał u mnie uśmiech, uwielbiam wprost taką mieszaninę szlamu i absurdu. Niesamowicie
podobały mi się obecne w każdym rozdziale wstawki prezentujące nazwę grupy,
krzywiłem się za każdym razem na widok tego, jak Farinas przedstawił przeciwników
głównych bohaterów, a jedna z końcowych scen z udziałem Steppenwulfa sprawiła,
że nawet przez myśl mi teraz nie przeszłoby, że zmarnowałem pinionżki kupując to
wydanie zbiorcze. Czysta przyjemność płynąca z lektury, pomimo jej wielu niedoskonałości,
to wszystko czego oczekiwałem po tej pozycji.
Skoro już o kosztach było, to warto
dodać, że ”New Lieutenants of Metal”
wcale dużo nas przy zakupach nie wyjdzie. Ta licząca raptem cztery numery
miniseria nie poszła śladami takiego tytułów jak ”Black Science” i wydanie zbiorcze to wydatek rzędu zaledwie
trzynastu dolarów (wspomniany tytuł Remendera za niemal tę samą ilość stron
kasuje ich siedemnaście). W tomie znajdziecie kartotekę występujących w nim
postaci, zaś tył okładki stanowi jednocześnie galerię coverów. Skromnie,
godnie, tanio, z zinowym zacięciem i jeśli tylko lubicie te klimaty, to zdecydowanie warto.
-------------------------------------------------------
"New Lieutenants of Metal TP" do kupienia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz