czwartek, 14 marca 2019

New Lieutenants of Metal TP (Joe Casey/Ulises Farinas/Melody Often)

Kojarzycie Łukasza Kowalczuka? Głupie pytanie, pewnie że tak. Co? Ty nie? Wyjdź czym prędzej z piwnicy i zorientuj się z kim masz do czynienia! Dlaczego jednak piszę o naszym cholernie zdolnym rodaku? Otóż nigdy szczególnie mocno się z tym nie kryłem, że jeszcze kilka lat temu na słowo ”zin” reagowałem głupkowatym uśmieszkiem i w myśl zasady ”nie znam się, więc się wypowiem” o tego typu komiksach miałem bardzo słabe zdanie, podparte totalnie niczym, bo żadnych zinów wówczas nie czytałem. W sprawieniu, że dziś przyznaję się do tego z ogromnym wstydem przyczyniły się najmocniej dwie osoby – mój kolega Andrzej z podcastu ”Kadr Ci w oko!”, który za zinami był mocno od kiedy tylko pamiętam i właśnie Łukasz Kowalczuk, od którego prac zacząłem tak na dobrą sprawę zaznajamiać się z tą gałęzią sztuki komiksu. Nasz rodzimy ”Król szlamu” najmocniej ukochał sobie tematy związane z wrestlingiem, do którego też po latach zacząłem się na nowo przekonywać. No dobra, dobra. Ale co to ma w zasadzie wspólnego z komiksem ”New Lieutenants of Metal”? Otóż pozycja ta jest mocno w Łukaszowym klimacie, tylko wrestlerów trzeba zastąpić fanami metalu. I gdyby nie wspomniany twórca, w życiu bym po ten tytuł nie sięgnął. A tak nie tylko to zrobiłem, ale i bawiłem się wyśmienicie.

Początkowo ”New Lieutenants of Metal” skupia się na niejakim Steppenwulfie, którego poznajemy podczas spotkania z panią psycholog. Heros ten ma ogromne problemy z atakami niepowstrzymanej żądzy mordu, gdy zmienia się w wilkołaka. Nie jest mu jednak dane poradzić sobie ze swoim problemem, ponieważ nadchodzi czas na kolejną akcję. Manowarrior – lider ekipy i najtwardszy zakapior w historii – zaginął, a jego grupie bohaterskich metalowców zagraża ogromne zagrożenie – dowodzona przez niejakiego Beepa grupa o nazwie Boy Band Nation. Ci pląsający w rytm muzyki dance przeciwnicy tanio skóry nie sprzedadzą.
Generalnie uważam się za osobę, która w tematyce zinów nadal jest stosunkowo zielona. O ile nasze rodzime produkcje ogarniam w stopniu, pozwolę sobie określić to jako przyzwoitym, tak już scena zinowa z innych krajów jest dla mnie najczęściej totalnie czarną magią. ”New Lieutenants of Metal” wydaje mi się być jednak produkcją, która spokojnie mogłaby funkcjonować właśnie jako całkowicie niezależny komiks autorski, a uważam tak przede wszystkim z powodu tego, jak mocno tytuł ten kojarzy mi się z co bardziej szlamiastymi produkcjami przywoływanego już wcześniej Łukasza Kowalczuka. Joe Casey – scenarzysta komiksu – to jednak członek grupy Man of Action, której przedstawicie stosunkowo regularnie publikują swoje tytuły pod szyldem Image Comics, więc fakt iż ”New Lieutenants of Metal” wydane zostało właśnie tak, jakoś szczególnie mocno nie dziwi. ”Inność” tego komiksu względem tego, co jest niejako standardem w ofercie Image mocno uderza w oczy i sprawia, przynajmniej w moim przypadku, iż po lekturze kolejnych serii i historii science-fiction, sensacyjnych czy grozy, lekko komediowy komiks o grupce herosów-metalomaniaków tłukących się po ryjach z roztańczonym boysbandem był niczym innym jak miłą odmianą.

Bo wiecie, nie będę pisać tu o tym, jak niesamowicie odkrywczą fabułę zaserwował nam Caseym, jak niebywałe rysunki wykonał Farinas, a całość godna jest Eisnerów we wszystkich kategoriach. Nic takiego tu po prostu nie ma. ”New Lieutenants of Metal” sprawia wrażenie komiksu, który twórcy zrobili w przerwie między jednym i drugim ”poważnym” projektem, by sobie odetchnąć i przy okazji może zarobić kilka dolców. Fabuła jest tu szczątkowa, postacie masakrycznie przerysowane, wiele zwrotów akcji – mocno umownych, dialogi drętwe jak jasna cholera, zaś Ulisses Farinas ma na swoim koncie multum komiksów, w których jego rysunki są znacznie bardziej dopracowane i mocniej mogą się podobać. Ale wiecie co? Koło kija mi to lata. Podczas lektury ”New Lieutenants of Metal” bawiłem się jak prosie. Raz za razem komiks ten wywoływał u mnie uśmiech, uwielbiam wprost taką mieszaninę szlamu i absurdu. Niesamowicie podobały mi się obecne w każdym rozdziale wstawki prezentujące nazwę grupy, krzywiłem się za każdym razem na widok tego, jak Farinas przedstawił przeciwników głównych bohaterów, a jedna z końcowych scen z udziałem Steppenwulfa sprawiła, że nawet przez myśl mi teraz nie przeszłoby, że zmarnowałem pinionżki kupując to wydanie zbiorcze. Czysta przyjemność płynąca z lektury, pomimo jej wielu niedoskonałości, to wszystko czego oczekiwałem po tej pozycji.

Skoro już o kosztach było, to warto dodać, że ”New Lieutenants of Metal” wcale dużo nas przy zakupach nie wyjdzie. Ta licząca raptem cztery numery miniseria nie poszła śladami takiego tytułów jak ”Black Science” i wydanie zbiorcze to wydatek rzędu zaledwie trzynastu dolarów (wspomniany tytuł Remendera za niemal tę samą ilość stron kasuje ich siedemnaście). W tomie znajdziecie kartotekę występujących w nim postaci, zaś tył okładki stanowi jednocześnie galerię coverów. Skromnie, godnie, tanio, z zinowym zacięciem i jeśli tylko lubicie te klimaty, to zdecydowanie warto.
    
-------------------------------------------------------
   
"New Lieutenants of Metal TP" do kupienia w ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz