piątek, 8 marca 2019

Paper Girls #5 (Brian K. Vaughan/Cliff Chiang/Matt Wilson)

Brian K. Vaughan to scenarzysta bardzo popularny i mający na koncie masę słynnych komiksowych tytułów. Generalnie czego on nie dotknie to zaraz zmienia się w tytuł sprzedający się więcej niż dobrze. Jednocześnie jednak gdy pojawiła się niedawno informacja, iż seria ”Paper Girls” zostanie zakończona na 30 numerze (co odpowiada zawartości 6 tomów), przez chyba cały komiksowy świat przetoczyła się ogromna fala… ulgi. Trudno bowiem wskazać drugiego scenarzystę, który tak uwielbia pisać komiksowe seriale i jednocześnie ma tak ogromne problemy z tym, by zakończyć je w odpowiednim momencie. I po lekturze przedostatniej odsłony przygód czterech młodych dziewcząt, trudno mi nie odnosić wrażenia, że ten tytuł też jest zdecydowanie zbyt długi.

Fabuła piątego tomu ”Paper Girls” to w zasadzie kolejny raz to samo danie, tylko odrobinkę inaczej opakowane. Nasze bohaterki, tym razem w ilości sztuk pięciu, po raz kolejny przeskakują w czasie i przestrzeni, tym razem lądując w odległej i nieprzyjaznej przyszłości. Tam będzie dane poznać im sekrety ścigającego ich ”Wielkiego Ojca”, a także dowiedzieć się czegoś więcej o samych sobie. Nie obędzie się jednak bez bolesnych wydarzeń, słów i momentów.

Przy pisaniu opinii na temat kolejnych komiksów Briana K. Vaughana, a także czytaniu ocen innych recenzentów, mam wrażenie iż pewne zwroty nieustannie się powtarzają. Że scenarzysta nie potrafi pisać długich serii na niezmiennie wysokim poziomie, że rewelacyjnie radzi sobie z ukazywaniem relacji między bohaterami swoich opowieści czy że po kolejne odsłony jego komiksów sięga się z obawami równie dużymi co stopień ciekawości. I chociaż naprawdę bardzo mocno chciałbym móc dzisiaj napisać ”NIE, tu jest zupełnie inaczej”, to jednak oznaczałoby to nic innego jak to, że bezceremonialnie kłamię. No nie wypada, panie Tymczyński. ”Paper Girls” zawiera w sobie 100% stężenia Vaughana w Vaughanie. Jest to tytuł, który kocham i nienawidzę w dokładnie takim samym stopniu. Wkurza mnie to, że po lekturze kolejnych 120 stron wiem na temat głównej fabuły w zasadzie niewiele więcej niż wcześniej, to jednak i tak wypatruję już najmniejszych chociaż oznak tomu finałowego i nie mogę się doczekać, kiedy wpadnie mi w łapska.

Pisząc całkowicie serio, chociaż nie do końca ładnie, z całą stanowczością mogę napisać iż zwisa mi i powiewa główna fabuła ”Paper Girls”. Vaughan  oczywiście początkowo zaintrygował mnie swoimi pomysłami, lecz im dalej w las tym nudniej i po przeczytaniu piątki nic się nie zmieniło. Wspomniane ujawnienie tajemnic ”Wielkiego Ojca” nie zszokowało, z butów nie wyskoczyłem, a do jakiejś wyraźnej kulminacji przybliżyło nas to stopniu skrajnie umiarkowanym. Nawet włożone przez scenarzystę do fabuły twisty nie zadziałały w zasadzie wcale. Można było przynajmniej jednego lub dwóch z nich się spodziewać, ponieważ idealnie wpisywały się w to, co Vaughan lubi robić najczęściej.

A jednak nie kryję się z tym, że ”Paper Girls” ma w sobie wiele rzeczy, za które tytuł ten uwielbiam. Przede wszystkim wielkie serduszko w stronę scenarzysty za to, jak przedstawia relacje między głównymi bohaterkami. Każda z nich jest na swój sposób unikalna, każdą z nich autentycznie polubiłem i te małe, niepozorne sceny pomiędzy nimi, krótkie dialogi czy przekomarzania wplecione między kolejnymi sekwencjami wybuchów i pościgów potrafią rozgrzać serducho i zbudować na tym cały komiks. Pewien plusik także za liczne puszczanie oka do czytelnika obeznanego w popkulturze. Takie smaczki zawsze lubiłem.

Druga rzecz to rewelacyjna warstwa graficzna, która niezmiennie zachwyca mnie od pierwszych rozdziałów tego komiksu. Cliff Chiang oraz Matt Wilson to świetnie rozumiejący się duet. Styl rysownika bardzo lubię i szanuję już od czasów, gdy rysował dla DC serię ”Wonder Woman”, więc nie ukrywam, iż jego dobra postawa tutaj nie jest dla mnie tak wielkim zaskoczeniem. Matt Wilson to jednak już zupełnie inna para kaloszy. Tak na dobrą sprawę ze skalą jego talentu zapoznałem się przy pierwszych tomach ”The Wicked + The Divine” i już tam zachwycałem się tym, co potrafił wyczarować ten kolorysta. Na łamach ”Paper Girls” jest jednak, moim skromnym zdaniem, jeszcze lepszy. Chociaż cały tom jest pod tym względem szalenie mocny, to i tak zdecydowanie najmocniej wyróżnić chciałem go za barwy dobierane do okładek poszczególnych rozdziałów  komiksu.

Jakość wydania od Non Stop Comics nie uległa zmianie. Miękka oprawa, cena wynosząca 42 złote, fajny papier, nie do końca fajna okładka (w sensie takim, iż użyty materiał strasznie szybko się palcuje i brudzi) oraz brak materiałów dodatkowych. Czy warto? Jeśli ”typowy Vaughan” Wam nie leży, to ”Paper Girls” również Was nie oczaruje. Cała reszta powinna kupić i czym prędzej zajrzeć do środka. Tymczasem ja rozpoczynam odliczanie do wielkiego finału.
    
---------------------------------------------------------------
    
"Paper Girls #5" do kupienia w sklepie Non Stop Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz