Brian K. Vaughan to scenarzysta
bardzo popularny i mający na koncie masę słynnych komiksowych tytułów.
Generalnie czego on nie dotknie to zaraz zmienia się w tytuł sprzedający się
więcej niż dobrze. Jednocześnie jednak gdy pojawiła się niedawno informacja, iż
seria ”Paper Girls” zostanie
zakończona na 30 numerze (co odpowiada zawartości 6 tomów), przez chyba cały
komiksowy świat przetoczyła się ogromna fala… ulgi. Trudno bowiem wskazać
drugiego scenarzystę, który tak uwielbia pisać komiksowe seriale i jednocześnie
ma tak ogromne problemy z tym, by zakończyć je w odpowiednim momencie. I po
lekturze przedostatniej odsłony przygód czterech młodych dziewcząt, trudno mi
nie odnosić wrażenia, że ten tytuł też jest zdecydowanie zbyt długi.
Fabuła piątego tomu ”Paper Girls” to w zasadzie kolejny raz
to samo danie, tylko odrobinkę inaczej opakowane. Nasze bohaterki, tym razem w
ilości sztuk pięciu, po raz kolejny przeskakują w czasie i przestrzeni, tym
razem lądując w odległej i nieprzyjaznej przyszłości. Tam będzie dane poznać im
sekrety ścigającego ich ”Wielkiego Ojca”, a także dowiedzieć się czegoś więcej
o samych sobie. Nie obędzie się jednak bez bolesnych wydarzeń, słów i momentów.
Przy pisaniu opinii na temat
kolejnych komiksów Briana K. Vaughana, a także czytaniu ocen innych
recenzentów, mam wrażenie iż pewne zwroty nieustannie się powtarzają. Że scenarzysta
nie potrafi pisać długich serii na niezmiennie wysokim poziomie, że
rewelacyjnie radzi sobie z ukazywaniem relacji między bohaterami swoich
opowieści czy że po kolejne odsłony jego komiksów sięga się z obawami równie
dużymi co stopień ciekawości. I chociaż naprawdę bardzo mocno chciałbym móc
dzisiaj napisać ”NIE, tu jest zupełnie inaczej”, to jednak oznaczałoby to nic
innego jak to, że bezceremonialnie kłamię. No nie wypada, panie Tymczyński. ”Paper Girls” zawiera w sobie 100% stężenia
Vaughana w Vaughanie. Jest to tytuł, który kocham i nienawidzę w dokładnie
takim samym stopniu. Wkurza mnie to, że po lekturze kolejnych 120 stron wiem na
temat głównej fabuły w zasadzie niewiele więcej niż wcześniej, to jednak i tak
wypatruję już najmniejszych chociaż oznak tomu finałowego i nie mogę się
doczekać, kiedy wpadnie mi w łapska.
Pisząc całkowicie serio, chociaż nie
do końca ładnie, z całą stanowczością mogę napisać iż zwisa mi i powiewa główna
fabuła ”Paper Girls”. Vaughan oczywiście początkowo zaintrygował mnie swoimi
pomysłami, lecz im dalej w las tym nudniej i po przeczytaniu piątki nic się nie
zmieniło. Wspomniane ujawnienie tajemnic ”Wielkiego Ojca” nie zszokowało, z
butów nie wyskoczyłem, a do jakiejś wyraźnej kulminacji przybliżyło nas to
stopniu skrajnie umiarkowanym. Nawet włożone przez scenarzystę do fabuły twisty
nie zadziałały w zasadzie wcale. Można było przynajmniej jednego lub dwóch z
nich się spodziewać, ponieważ idealnie wpisywały się w to, co Vaughan lubi
robić najczęściej.
A jednak nie kryję się z tym, że ”Paper Girls” ma w sobie wiele rzeczy,
za które tytuł ten uwielbiam. Przede wszystkim wielkie serduszko w stronę
scenarzysty za to, jak przedstawia relacje między głównymi bohaterkami. Każda z
nich jest na swój sposób unikalna, każdą z nich autentycznie polubiłem i te
małe, niepozorne sceny pomiędzy nimi, krótkie dialogi czy przekomarzania wplecione
między kolejnymi sekwencjami wybuchów i pościgów potrafią rozgrzać serducho i
zbudować na tym cały komiks. Pewien plusik także za liczne puszczanie oka do
czytelnika obeznanego w popkulturze. Takie smaczki zawsze lubiłem.
Druga rzecz to rewelacyjna warstwa
graficzna, która niezmiennie zachwyca mnie od pierwszych rozdziałów tego
komiksu. Cliff Chiang oraz Matt Wilson to świetnie rozumiejący się duet. Styl rysownika
bardzo lubię i szanuję już od czasów, gdy rysował dla DC serię ”Wonder Woman”,
więc nie ukrywam, iż jego dobra postawa tutaj nie jest dla mnie tak wielkim
zaskoczeniem. Matt Wilson to jednak już zupełnie inna para kaloszy. Tak na
dobrą sprawę ze skalą jego talentu zapoznałem się przy pierwszych tomach ”The Wicked + The Divine” i już tam
zachwycałem się tym, co potrafił wyczarować ten kolorysta. Na łamach ”Paper Girls” jest jednak, moim skromnym
zdaniem, jeszcze lepszy. Chociaż cały tom jest pod tym względem szalenie mocny,
to i tak zdecydowanie najmocniej wyróżnić chciałem go za barwy dobierane do
okładek poszczególnych rozdziałów
komiksu.
Jakość wydania od Non Stop Comics
nie uległa zmianie. Miękka oprawa, cena wynosząca 42 złote, fajny papier, nie
do końca fajna okładka (w sensie takim, iż użyty materiał strasznie szybko się
palcuje i brudzi) oraz brak materiałów dodatkowych. Czy warto? Jeśli ”typowy
Vaughan” Wam nie leży, to ”Paper Girls”
również Was nie oczaruje. Cała reszta powinna kupić i czym prędzej zajrzeć do
środka. Tymczasem ja rozpoczynam odliczanie do wielkiego finału.
---------------------------------------------------------------
"Paper Girls #5" do kupienia w sklepie Non Stop Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz