Jak już mogliście
zauważyć jakiś czas temu, zaś jeśli nie to wspomnę o tym raz jeszcze, moja
wiara w wydawnictwo Taurus Media w zasadzie się wyczerpała i postanowiłem przy
okazji luźniejszego miesiąca nadrobić sobie częściowo w oryginałach ”Black Science” (którą to serię bardzo
polubiłem) i coraz mocniej zastanawiam się nad tym, czy tego samego nie zrobić
z ”Lazarusem”. Tak w moje łapska
wpadły tomy 4-6 serii Ricka Remendera i Matteo Scalery. Cały czas mocno trzymam
kciuki za tym, bym się jednak mylił i nasz rodzimy Taurus w końcu rozwiązał
swoje problemy z wydawnictwem Image, aczkolwiek pewnej rzeczy im nie
zazdroszczę – jeśli bowiem uda im się na nowo ruszyć z ”Black Science”, to będą musieli zacząć od tomu, który jest wyraźnie
inny od poprzednich i mi przynajmniej nie przypadł jakoś szczególnie mocno do
gustu.
Rick Remender oraz
Matteo Scalera przyzwyczaili dotąd czytelników ”Black Science”, że jest to sprawnie skonstruowana seria opierająca
się przede wszystkim na gnającej przed siebie akcji, dopiero wokół której
dobudowana jest historia garściami czerpiąca z wszystkich wzorców typowych dla
opowieści skupiających się na podróżach w czasie i przestrzeni. Na łamach
trzech początkowych tomów bohaterowie ginęli, odradzali się, spotykali swoje
alternatywne wersje i wszystko działo się tak szybko i z takim natężeniem, że
momentami można było wręcz pogubić się kto z jakiego świata pochodzi i czy
aktualnie jest bardziej dobry czy zły. ”Godworld”
zdecydowanie odchodzi od tego stylu, przez większą część czasu serwując nam
opowieść stosunkowo spokojną, wyważoną i stanowiącą podróż bardziej przez
meandry umysłu jednego z bohaterów, zamiast po kolejnym, fantastycznym świecie.
Po wydarzeniach z
końcówki trzeciego tomu, który notabene naprawdę warto sobie odświeżyć przed
lekturą czwórki, Grant McKay żyje samotnie w kolejnym świecie do którego
trafił. Z pewnych powodów nie może się z niego wyrwać, a ponadto nie jest w
najlepszym stanie psychicznym. Wraz z mężczyzną odbędziemy podróż po
wspomnieniach, które rzucą nieco światła na trudny i zdecydowanie nieprzyjemny
charakter Granta, a zarazem być może pozwolą mu wrócić na drogę obrońcy
Eververse i odnaleźć osoby mu bliskie.
Samo zwolnienie tempa w
”Godworld” nie jest powodem, dla
którego komiks ten nie przypadł mi do gustu tak bardzo, jak poprzednie jego
odsłony. Głównym zarzutem, jaki mam do twórcy scenariusza jest to, że poszedł
po linii najmniejszego oporu i niebanalną oraz zdecydowanie niewzbudzającą zbyt
wielu pozytywnych emocji postać, jaką początkowo był Grant McKay, zaczęto mocno
wybielać. Uważam, że usilne robienie kolejnej doświadczonej przez los osoby,
która zaczyna dostrzegać swoje błędy, to nienajlepsza decyzja Remendera, który
tym samym w moich oczach nie rozwinął swojego bohatera, a cofnął go do bardzo
bezpiecznych klamr, w których zwyczajnie znaleźć się nie powinien. W efekcie
większa część czwartego tomu ”Black
Science” niebezpiecznie skręca w kierunku opowieści jakich czytaliśmy bądź
oglądaliśmy już wiele. Całe szczęście, że w pewnym momencie Remender stwierdza
iż dość tego i powracamy na starsze, znane nam i chyba bardziej lubiane tory.
Przynajmniej w moim przypadku tak to zadziałało.
Zeszyty #20-21, czy dwa
ostatnie rozdziały ”Godworld” przynosi
nam powrót do tego, do czego przyzwyczaiło ”Black Science” i czego od tej serii wręcz oczekiwałem. Tempo
wyraźnie wzrasta, ponownie zaczynamy podróżować po przestrzeni i nie ukrywam,
że od tego momentu lektura komiksu znów zaczęła sprawiać mi tę samą przyjemność,
co początkowe trzy tomy. Niemniej, nie zmienia się tu niemal nic w stosunku do
tego, co przybliżył nam niegdyś Taurus. ”Black
Science” to cały czas komiks, po którym nie powinniśmy oczekiwać niczego
więcej, jak dynamicznej, efektownej i miejscami efekciarskiej łupanki
korzystającej ze schematu ”zabili go o i uciekł” często i na wiele różnych
kombinacji. Fabuła trzyma się kupy, miejscami potrafi nieco zamącić w głowie,
ale prędzej czy później wszystko staje się jasne, jeśli przymkniemy oczy na pewne
logiczne nieścisłości. Ale zarazem jest to jeden z tych tytułów, przy których
zupełnie nie powinno się wymagać ścisłego trzymania się zasad fizyki, o ile
przy tym inteligencja czytelnika nie jest obrażana. Remender z tego zadania
wywiązuje się znakomicie i tylko pozostaje mi nieco żałować, że w ”Godworld” ogranicza się to raptem do
dwóch rozdziałów.
Matteo Scalera oraz
kolorysta Moreno Dinisio na szczęście jednak zupełnie nie zawodzą i wspólnymi
siłami dostarczają czytelnikom ”Black
Science” rysunki na bardzo wysokim poziomie. Scalera kontynuuje tu swój
wypróbowany styl i nadal ilustruje komiks ten w nieco kreskówkowy sposób (podłużne
twarze, szpiczaste nosy, nie do końca realistyczna budowa ciała), ale nie tylko
ma to swój urok, ale również doskonale pasuje do całości ”Black Science”. Urzekają mnie fantastyczne stworzenia, przy
projektowaniu których artysta ten niezmiennie popuszcza szerokie wodze fantazji,
równie duże wrażenie robią plenery, zaś współpraca Scalery i Dinisio układa się
z tomu na tom coraz lepiej (przypomnę, że początkowo serię kolorował Dean White).
”Godworld” nie oferuje czytelnikowi zbyt dużej ilości materiałów
dodatkowych, których zmieściło się tutaj raptem osiem stron. Są to jednak przede
wszystkim popisy talentu Scalery, więc nie będę narzekać, bo cieszą one moje oko
niezmiennie mocno. Oczywiście także każdy rozdział otwiera okładka odpowiedniego
zeszytu. Wydanie dość zauważalnie różni się od edycji Taurusa – oryginał jest
drukowany na cieńszym papierze. Także okładka wydaje się być nie tak gruba jak
w rodzimej wersji.
Czwarty tom ”Black Science” tylko miejscami bawił
mnie tak samo jak poprzednie odsłony cyklu i tym samym jego końcowa ocena jest
nieco niższa. Na szczęście doczytałem już odsłony kolejne i wiem, że nie należy
stawiać na komiksie tym krzyżyka.
-------------------------------------------------------------------------------
"Black Science vol. 4: Godworld" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz