czwartek, 9 sierpnia 2018

Z archiwum Image #56 - Man Against Time

Gdy wydawnictwo Image Comics startowało w 1992 roku, podział na studia należące do konkretnych autorów był jasny, klarowny i niezbyt skomplikowany. Jednakże wraz z upływem kolejnych miesięcy sytuacja komplikowała się coraz mocniej, ponieważ praktycznie każda grupa twórców, która przybywała ze swoimi pomysłami do Image chciała, aby ich dzieła COŚ wyróżniało. I tak oto w Image szybko namnożyło się imprintów, imprincików czy kolejnych studiów, z których część sobie nawet nieźle radziła, inne zaś szybko znikały i dziś trudno znaleźć o nich jakiekolwiek, bardziej konkretne informacje. O tych pierwszych wspominałem całkiem niedawno – Devil’s Due, Dreamwave czy Joe’s Comics miało swoje chwile chwały i chociaż dziś niewiele z marek tych zostało, to jednak spora część fanów komiksów przynajmniej je kojarzy. Dziś opowiem Wam trochę o studiu, które przyniosło do Image bardzo znaną markę, lecz w ciągu swojego niespełna rocznego żywota opublikowało tylko trzynaście zeszytów i zniknęło, zaś firma-matka zdaje się wyparła eksperyment ten ze swojej pamięci. Oto krótki wpis o studiu Motown Machineworks.

Ci z Was, którzy znają się na muzyce znacznie lepiej niż ja – mocny ignorant tej gałęzi kultury – być może kojarzą amerykańską wytwórnię muzyczną Motown Records. Zbieżność pierwszych członów nazw ze wspomnianym przed chwilą studiem komiksowym jest jak najbardziej nieprzypadkowa. Berry Gordy – twórca wytwórni muzycznej i zarazem człowiek, który odcisnął ogromny ślad w świecie muzyki rodem z USA (wylansował między innymi Dianę Ross, The Jacksons 5 czy Steviego Wondera), a także pozostali zarządzający Motown Records, dali zielone światło na powstanie dywizji komiksowej, zaś niedługo później powołano również do życia Motown Animations. Według newsa z 1 listopada 1995 roku, który o dziwo udało mi się odnaleźć w sieci, Motown Machineworks miało stać się miejscem, gdzie swoje opowieści w formie komiksów mieli przedstawiać tacy artyści z tamtych czasów, jak członkowie Boyz II Men, raper Coolio czy ekipa Bone Thugs 'n' Hormony. Koniec końców z tych planów niewiele wyszło, zaś komiksami zajęli się raczej standardowi twórcy. To znaczy, nie do końca. Co prawda za jedną z czterech serii odpowiadał sam Mike Baron, lecz już resztę tworzyła zgraja – wydawać by się mogło – bardzo przeciętnych osób.

Tak oto Motown Machineworks wystartowało w listopadzie 1995 roku, zaś ostatnie tytuły sygnowane tym logo w sprzedaży pojawiły się w sierpniu 1996. Zaczęło się od ”The Crush” Mike’a Barona, które dotrwało do całych pięciu numerów i tym samym stało się… najdłuższym komiksem tego studia. Następnie pojawiło się ”Casual Heroes” Kevina McCarthy’ego, któremu nie udało się nawet stworzyć drugiego numeru, trzecie było czteroczęściowe ”Man Against Time”, zaś na deser ukazały się trzy odsłony ”Troublemana”, który w ekipie twórców miał trzy nazwiska, z których dziś żadne nie powinno mówić Wam cokolwiek. Niestety nie udało mi się dotrzeć do informacji na temat tego, dlaczego Motown Machineworks zaliczyło tak krótki żywot. Pewną wskazówką mogą być jednak wyniki sprzedaży komiksów Diamonda z 1996. Był to szalony czas, gdy Marvel eksperymentował z własnym kanałem dystrybucji i tym samym nie był liczony w comiesięcznych zestawieniach. Jednakże nawet pomimo nieobecności lidera rynku (wówczas jednak zarazem kolosa na glinianych nogach), tytuły z komiksowego oddziału Motown radziły sobie mizernie. Przykładowo, pierwszy numer ”Man Against Time” pojawił się na 153 miejscu listy Diamonda, zaś najpopularniejszy komiks tego wydawcy – ”The Crush”, tylko dwa razy zawitał do czołowej setki rankingu (88 miejsce w listopadzie 1995 i 91 miejsce w styczniu 1996). Gdyby tytuł Marvela były wówczas liczone w zestawieniach Diamonda, byłoby już dramatycznie.

Jak widać na powyższym zdjęciu, w moich łapskach wylądował jeden z zeszytów trzeciego z wymienionych kilka linijek temu tytułów. Scenarzystą jest tutaj Brett Lewis i jest to cholernie ciekawy przypadek tego, jak można przejść amerykańską drogę od zera do bohatera. W 2014 roku został on nominowany do Eisnera w kategorii ”Best short story” – to ten swoisty szczyt. W 2004 roku zrobiło się o nim nieco głośniej za sprawą miniserii ”The Winter Men” dla DC WildStorm, którą mocno wychwalali recenzenci. Wcześniej, pracował nad komiksami ze Scooby-Doo. Jeszcze wcześniej był asystentem scenarzysty back-upowej historyjki w serii ”The Bulletproof Monk” (serio). Zaś w 1996 roku napisał ”Man Against Time” – komiks, którego pierwszy numer jest… bez sensu.
Uwaga: poniżej znajdziecie streszczenie totalnie całego numeru. Nie kituję, trochę wyolbrzymiam i wyśmiewam, ale generalnie tak wygląda fabuła ”Man Against Time #1”.

Rok 1985. Przypominająca nieco Iron Mana bohaterka (T) w różowej zbroi zostaje wyrwana ze swojej linii czasowej i staje przed kolesiem w białym płaszczu (L) oraz bandzie jego przydupasów (nazwę ich P, a wśród nich jest B).

T: Co ja tu robię?
L: Słuchaj no, ten tego, uratowałem Cię, Twój świat już nie istnieje.
T: Coooooo?
L: No, ej, przykro mi. Nazywam się Law.
T: A ja nazywam się…
L: Koło dupy mi to lata, będę na Ciebie mówił Troublemaker. Idź tam z rąbać drewno z innymi.

Następnie akcja przenosi się do wielkiego lasu.

T: Ej, Bombardier. Czemu w zasadzie rąbiemy drewno?
B: Jestem żołnierzem i słucham rozkazów oraz nie zadaję głupich pytań.
T: No tak, ale…
L: Jam jest Law, kontroluję czas i przestrzeń, idźcie rąbać drewno dalej!

Wtedy pojawia się grupa innych ludzi, wyglądających jak żołnierze (Ż).

Ż: Przybyliśmy po Law, on jest zły.
P: Brońmy mistrza!
T: Kim są ci goście?
B: Jestem żołnierzem i słucham rozkazów oraz nie zadaję głupich pytań.
L: Piu, piu, piu! I nie żyjecie.
Ż: <martwi>

Tydzień później.

T: Wydaje mi się, że Law jest zły.
B: Jestem żołnierzem i słucham rozkazów oraz nie zadaję głupich pytań.
T: Kocham Cię! Daj całusa!

Kolejna scena. Troublemaker wpada do biura Law.

T: Przejrzałam Cię, jesteś zły.
L: Oj tam, oj tam.
B: Coooo? Jesteś zły?
P: Coooo? Jesteś zły?
L: Piu, piu, piu! I nie żyjesz.
B: <martwy>
T: Och nie! Smutno mi!
L: Idźcie rąbać drewno!

Epilog. Rok 1972. Policjant na patrolu znajduje odciętą głowę jednego z Ż.

Oczywiście komiks może nabierać jakiegoś sensu, gdy przeczyta się całość, lecz najważniejszym zadaniem pierwszego numeru jest sprawienie, by czytelnik chciał sięgnąć po kolejne. Tymczasem premierowa odsłona Man Against Time” jest totalnym zbitkiem scen, które ledwo łączą się w jakąś sensowną całość. Poszczególne postacie są rozpisane idiotycznie i tak samo się zresztą zachowują Towarzysze Troublemaker nie robią sobie nic z tego, że Law bestialsko pozabijał tajemniczych żołnierzy, nawet ich to cieszy. Ale gdy ona stwierdza, że no halo – to w sumie było złe, to momentalnie idą tuż za nią spuścić mu łomot. Sam Law ma dostęp do niezwykłych, futurystycznych technologii, posiada nadprzyrodzone umiejętności, ale mimo to wyrywa ludzi z różnych czasów i wersji świata oraz wmawia im, że ten uległ zniszczeniu, by… karczowali dla niego las. Ręcznie. Kupy się to nie trzyma w żaden sposób i to nawet patrząc przez pryzmat tego, jakie kaszaniaste komiksy Image Comics potrafiło wypluć z siebie w latach dziewięćdziesiątych.

Rysownikiem został Gino DiCicco… albo też Gino DeCicco. Serio, jeśli przejrzycie sobie okładki do tej miniserii, to na pierwszym numerze jego nazwisko zostało zapisane przez Di, na drugim już przez De, zaś na trzecim… jego nazwiska nie ma wcale. Jakkolwiek rysownik ten by się nie nazywał, faktem jest, że wahania formy miał ogromne. Na powyższym zdjęciu widać dwustronicowy kadr, który naprawdę fajnie mu wyszedł. Jednakże inne strony w komiksie często sprawiają wrażenie tego, że narysowane zostały na kolanie. Amputowanym.

Ojejku, ależ ten komiks był zły. Rob Liefeld by się nie powstydził ;) Jeśli inne pozycje były równie złe, to nic dziwnego, że Motown Machineworks tak szybko zwinęło się z rynku i dziś trudno znaleźć jakieś wzmianki o tym, że wytwórnia muzyczna rodziny Gordych kiedykolwiek na taki krok się zdecydowała.

1 komentarz: