sobota, 23 września 2017

Chew #7: Zgniłe jabłka (John Layman/Rob Guillory)

Wydawnictwo Mucha Comics przygotowało na tegoroczną odsłonę Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier aż pięć komiksowych premier. Wśród nich tylko jeden tytuł pochodził z oferty Image i była to siódma już część ”Chew” – komiksu, który w moich oczach nie spotkał się z tak ciepłym przyjęciem na naszym rynku, jak można było się spodziewać. Po siódmy tom zapewne sięgną już tylko osoby, którym dotychczasowe przygody Tony’ego Chu i jego bliskich przypadły do gustu oraz nie trzeba ich specjalnie zachęcać. Czy jest więc sens pisać tę recenzję? Czy warto wspominać o tym, że druga połowa serii zaczęła się od tomu, który w moich oczach jest najlepszym spośród dotychczasowych odsłon? Tak, bo jak pokazuje przykład ”Żywych Trupów” od Taurusa, niekoniecznie trzeba zaczynać swoją przygodę z danym tytułem od tomu pierwszego. Co więc tym razem zaproponowali nam panowie Layman i Guillory?

Po szokującym zgonie jednej z ważniejszych postaci występujących dotąd w serii ”Chew”, przychodzi czas na pożegnanie. Lecz myli się ten, kto uważa iż Tony Chu pogrąży się w żalu i zamknie w sobie. O nie! Przywrócony do służby agent FDA jest wściekły i swoją złość wyładowuje na kolejnych przestępcach (a także, okazyjnie, na swoim szefie). Nasz bohater, chociaż działa na granicy brawury i głupoty, staje się szalenie skuteczny, co bardzo szybko doprowadza go do spotkania tajemniczego wampira, który czai się w tle od początku serii. Czy jednak odmieni to jego bardzo trudną relację z córką? Tymczasem agent Colby odkrywa, kto jest współpracownikiem Masona i ponownie staje z nim twarzą w twarz.

Jak zauważyliście już w pierwszym akapicie tego tekstu, szybko nazwałem ”Zgniłe jabłka” najlepszą z dotychczasowych odsłon ”Chew”. Co sprawiło, że z miejsca wypowiedziałem się o tym tomie tak dobrze? Właściwie wszystko. W przeciwieństwie do paru poprzednich tomów komiksu, tym razem ”Chew” oferuje czytelnikowi mocne przyspieszenie akcji i kilka wydarzeń, które dość mocno wpływają na wątek główny, dotąd momentami bardzo niemrawo poruszający się do przodu. Zarazem to ostre zwiększenie tempa nie sprawiło, że seria utraciła to, czym najmocniej zdobyła moje serce. Layman i Guillory nie usunęli z prowadzonej przez siebie fabuły tej tak charakterystycznej otoczki humoru i absurdu, która stanowi podwaliny świata, w którym dzieją się przedstawiane wydarzenia. Co więcej, ukrytych easter eggów (wyłapałem odniesienia do ”Sagi”, serialu ”Lost: Zagubieni” czy też wydawnictwa Oni Press), popkulturowych nawiązań czy słownych dowcipów wydaje się być tu nawet więcej, niż dotychczas.

Lecz nie samym humorem ”Chew” stoi. Gdy główne wątki serii mocno ruszają do przodu, zawsze gdzieś z tyłu głowy jest obawa, że tak mocne tempo doprowadzi do wielu niekorzystnych sytuacji. Layman wyszedł obronną ręką i z tego, a więc udało mu się nie prowadzić poszczególnych elementów fabuły po łebkach, zwroty akcji nawet przez moment nie wydają się być wymuszone lub nie w klimacie, a nowe postacie wprowadzane są z rozmysłem. Na łamach ”Zgniłych jabłek” świat Tony’ego Chu ponownie mocno się rozszerzył i kolejny raz wydaje się, że fantazja Laymana nie zna żadnych granic. Dotychczas każdy z tomów oferował jednego bądź dwoje ludzi obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami. Tutaj jest ich kilkanaście, ich zdolności są niebywale pomysłowe i doprawdy trudno nie dostrzec w tym wszystkim najzwyczajniejszej w świecie zabawy autorów. Totalnie wyzwolony Layman raz za razem zaskakuje (nie tak, jak w swoim runie w ”Batman: Detective Comics” z Nowego DC Comics od Egmontu, gdzie widać było wyraźnie iż cierpiał przy pisaniu kolejnych fabuł), a dodatkowo serwuje czytelnikowi mocno nietypowe zakończenie, które otwiera wiele możliwości względem kolejnych wydarzeń.

Cieszy także fakt wyraźnego rozwijania pisanych przez siebie bohaterów. Postacie nie stoją w miejscu, ich wybory niejednokrotnie są dość zaskakujące, ale dzięki temu bardzo fajnie czyta się ich przygody. Tony Chu w wersji wściekłego twardziela wypadł znakomicie, ale i Colby w zasadzie niczym mu nie ustępował.

Zasadniczo powtarzam to przy ocenianiu każdej kolejnej odsłony tego cyklu i teraz zrobię to ponownie. Rob Guillory narysował wszystko w bardzo typowym dla siebie stylu, który nie uległ większym zmianom od samego początku ”Chew”. Nie ma tu absolutnie niczego, co mogłoby przekonać osoby, którym dotychczas prace tegoż artysty nie przypadły do gustu. Ci zaś z Was, którym jego ilustracje się podobają, powinni być usatysfakcjonowani tym, co zaprezentowano na łamach ”Zgniłych jabłek”.

Jeśli chodzi o dodatki i jakość wydania, to zaskoczeń nie ma. Wydawnictwo Mucha Comics opublikowało ten tom w swoim normalnym standardzie, a ponieważ tym razem liczba stron powraca to typowej wielkości, także i cena okładkowa ponownie wynosi 49 złotych. Bonusowe materiały to licząca osiem stron galeria okładek i szkiców, a także przedstawienie projektu figurki żabokura wraz z efektem finalnym. Do tego dochodzą oczywiście biogramy autorów, jak zwykle prześmiewcze i co tom inne.

Lektura ”Zgniłych jabłek” była dla mnie prawdziwą przyjemnością i mocno nakręciła mnie na kolejne odsłony cyklu ”Chew”. Jak już napisałem wcześniej, jest to dla mnie najlepszy z dotychczasowych tomów serii i mam nadzieję, że jeśli pożegnaliście się z nią, to jednak dacie jej drugą szansę. Trudno jest mi znaleźć na naszym rynku lepsze połączenie akcji z humorem.

--------------------------------------------------------------------------

Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
 
"Chew #7: Zgniłe jabłka" do kupienia jest w sklepach Mucha Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz