sobota, 13 lipca 2019

Chew #11: Ostatnie wieczerze (John Layman/Rob Guillory)

Ciekawostka: w 2018 roku Mucha Comics wydała dwa tomy serii ”Chew” – jeden w lutym i jeden w czerwcu. Mamy rok 2019 i sytuacja się powtarza: dziesiątka ukazała się w drugim, a jedenastka w szóstym miesiącu roku. Tym razem jednak jest solidna nadzieja na to, że we wrześniu doczekamy się wielkiego finału, ponieważ do Łodzi na tegoroczny MFKiG przyjeżdża John Layman. No wiecie, wypadałoby przynajmniej coś wydać jego autorstwa z okazji przybycia. Tymczasem w moje łapska trafił wreszcie tom zatytułowany ”Ostatnie wieczerze” do którego zasiadłem z ciekawością, ponieważ serię lubię, a poprzedni tom tak jakby mógłby spokojnie posłużyć za finał całej historii. Ale nie, Layman miał jeszcze w głowie pomysł na dziesięć zeszytów. Pierwszych pięć z nich, delikatnie mówiąc, nie powala na kolana.

Jak zapewne pamiętacie, w świecie w którym żyje Tony Chu i jego bliscy, niegdyś szalała epidemia ptasiej grypy, która wybiła miliony ludzi. Nikt jednak nigdy nie ustalił co w zasadzie było przyczyną nadejścia choroby. W najnowszym tomie serii ”Chew” mijają dwa lata od starcia z Wampirem i właśnie ta tajemnica ma solidne szanse zostać wreszcie wyjaśniona przez agentów FDA, o ile oczywiście nie przeszkodzą im kolejne machlojki Masona Savoy’a, który ewidentnie nie chce, by prawda ujrzała światło dzienne. Oprócz tego jeden zeszyt poświęcony zostanie Oliwce, która coraz mocniej zaczyna przypominać swojego ojca, zaś na końcu otrzymamy drugą połowę ”crossoveru” z serią ”Odrodzenie” (przypomnę, że pierwszą dostaliśmy w czwartym tomie owej serii, wydanym w naszym kraju przez Non Stop Comics).

No więc po kolei. Jedenasty tom ”Chew” otwiera pojedyncza historia skupiająca się na Oliwce, która idąc śladem własnego wujka podjęła pracę jako kucharz. Uciekanie przed najsilniejszymi rodzinnymi genami jednak nie idą jej najlepiej, ponieważ podczas imprezy w Białym Domu dość niespodziewanie dziewczyna musi stanąć w obronie samego prezydenta USA. Rozdział ten nie ma praktycznie żadnego wpływu na główną oś fabularną. Ot, po prostu Layman uznał, że Oliwce trzeba dać parę minut czasu antenowego, ponieważ w dalszej części tomu nie ma jej wcale. Trudno mi też nie odnieść wrażenia, że zeszyt ten to była jakaś mała przymiarka do ewentualnego spin-offu/kontynuacji, o której to Layman co jakiś czas przebąkuje, a stosunkowo niedawno potwierdził, że gdy już powstanie dalszy ciąg ”Chew” to z Oliwką w roli głównej. Jeśli brać to za ewentualny prolog do takowego, to jak dla mnie nie zapowiada się on jakoś szczególnie interesująco. Sparowanie dziewczyny z niejaką Ginny i ich pierwsza, wspólna przygoda sprawiała wrażenie napisanej na siłę. Żarty nie były zbyt udane, nowa postać nie okazała się zbyt interesująca, a wręcz irytowała niemiłosiernie i nie wiem czy z takim duetem w roli głównej sięgnąłbym po kolejny komiks.
Reszta komiksu to zdecydowanie lepsze popisy scenarzysty, lecz i tak cały czas odnosiłem wrażenie, że jest to kontynuacja pisana nie do końca wiadomo po co. Owszem, kwestia genezy ptasiej grypy sygnalizowana była od początku trwania serii, lecz sądziłem, że będzie podobnie jak z wirusem zombie w ”Żywych Trupach” – kwestia ta zostanie nierozwiązana do samego końca serii. Najwyraźniej jednak to na tym skupimy się w finałowych dwóch odsłonach i nie będę oszukiwał, czytało mi się ”Ostatnie wieczerze” ciężko i to z paru powodów. Raz, że przez te cztery zeszyty w zasadzie nic wartego uwagi się nie stało. Layman wrzuca do komiksu kolejne osoby z niezwykłymi umiejętnościami co przestało robić wrażenie już jakiś czas temu, mocno skupia się na relacji Tony’ego oraz Savoy’a i ostatecznie… w zasadzie przez cały tom nic się nie zmienia, zaś drugi plan tym razem służy tylko i wyłącznie temu, by dostarczać kolejnych gagów. Ostatecznie więc po zamknięciu tomu pomyślałem sobie ”łaaaał, w tym tomie wydarzyło się praktycznie nic”, co w sumie nie byłoby takie złe, gdyby komiks po prostu oferował coś ciekawego w zamian. Tymczasem jedenasta odsłona ”Chew” to takie swoiste i mocno przedłużone ustawianie Tony’ego Chu do wielkiego finału… jednocześnie dając nam dość wyraźnie do zrozumienia, że te najważniejsze wydarzenia jednak już za nami. Nie tego spodziewałem się po komiksie, który dotąd nawet będąc w gorszej formie i tak oferował nam sporo dobroci. Tej w ”Ostatnich wieczerzach” uświadczymy co najwyżej w ilościach śladowych, stąd też moje wyraźne kręcenie nosem.

Takim małym pluskiem tomu jest dla mnie jedynie fragment z crossoverem z serią ”Odrodzenie”. Przypomnę, był to pojedynczy zeszyt z dwiema historyjkami, w których autorzy obu serii przecinali ścieżki bohaterów obu cykli. I ta autorstwa Laymana i Guillory’ego nie tylko była moim zdaniem dużo fajniejsza od drugiej, autorstwa Seeley’a i Nortona. Twórcy ”Chew” fajnie przedstawili tu rzeczy typowe dla ich cyklu, lecz jednocześnie z szacunkiem potraktowali dorobek kolegów po fachu, a także wreszcie była okazja pośmiać się przy lekturze tego tomu.

Rysunkowo bez zmian. Podobnie jest z jakością wydania od Muchy – twarda oprawa, cena okładkowa to 55 złotych, zaś po rabatach około cztery dyszki. Szkoda tylko, że przedostatnia odsłona ”Chew” jest moim zdaniem zarazem bodaj najsłabszą z dotychczasowych.
   
-------------------------------------------------
    
"Chew #11: Ostatnie wieczerze" do kupienia w sklepie Mucha Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz