sobota, 6 kwietnia 2019

Z archiwum Image #63 - Ascension

Kojarzycie Davida Fincha? Jeśli gustujecie mocno w komiksach DC i/lub Marvela to z pewnością tak. Artysta ten jest znany z masy tytułów wydawniczej wielkiej dwójki, a żeby daleko nie sięgać po przykłady, przywołam chociażby ”Batmana” z DC Odrodzenie czy ”New Avengers” z okolic pierwszej ”Wojny Domowej”. Finch to jedno z tych nazwisk, których być może zabrakłoby na komiksowej mapie świata, gdyby nie przebił się w tłumie debiutujących twórców, których masa przewaliła się przez Image Comics w początkowych latach istnienia tego wydawnictwa. Dla mnie osobiście, byłaby to strata, ponieważ uważam, że swego czasu (obecnie już niezbyt) był to rysownik z naprawdę mocną parą w łapie, który potrafił czytelnikowi zaprzeć dech w piersiach swoimi pracami. Niestety, jak wielu innych kolegów po fachu, Finch koniecznie chciał pokazać, że jest też dobrym scenarzystą. Chociaż nie był i chyba już nigdy nie będzie. Pamiętacie może taki koszmarek jak ”Batman: Mroczny Rycerz” od Egmontu ze scenariuszami właśnie tego rysownika? No to ”Ascension” było dużo wcześniej i… o rety, jakiż ten komiks był kiepski.

Jak już wspomniałem wcześniej, Finch wybił się najpierw na rysowaniu i robił to naprawdę w dechę. Odkrył go światu Marc Silvestrii, który powierzył mu opiekę nad swoim ”dzieckiem”, a więc serią ”Cyber Force vol. 2, którą Finch przejął od numeru #6 i z paroma numerami przerwy po drodze ilustrował niemal aż do samego końca. Ponieważ tempo miał całkiem niezłe, potem rozpoczął gościnne udzielanie się na łamach ”The Darkness vol. 1, a przede wszystkim – wraz z inkerem Mattem Banningiem rozpoczął pracę nad ”Ascension”. Komiksem tyleż ładnym i nawet nieźle się sprzedającym, co będącym także popisem tego, że z obu wymienionych panów scenarzyści byli kiepscy.

Oto przenosimy się w czasie do momentu katastrofy reaktora w Czarnobylu. Finch i Banning tworzą opowieść w myśl której, właśnie w tamtym miejscu otworzyło się przejście do innego świata i na Ziemię przedostały się dwie wrogie sobie rasy – Mineanie oraz Dajakowie. Ponieważ jasnym jest, że wojna pomiędzy nimi może przynieść nam wiele zła, rząd zaczyna działania prewencyjne. Tymczasem w sam środek konfliktu wpadają genetyk Andromeda Weaver oraz najemnik Lucien Barnes, który to zostaje przemieniony w potężną, skrzydlatą istotę. Tylko ta dwójka może powstrzymać zbliżającą się wojnę.
Ascension” jest komiksem, przy którym wytrwałem tak długo, jak udzielał się przy nim Finch. Na powyższych zdjęciach widzicie okładkę oraz dwie strony z numeru zerowego, rozdawanego za darmo w ramach inicjatywy nieistniejącego już magazynu ”Wizard”. Tutaj Finch działał pełną parą, lecz tej zabrakło mu stosunkowo szybko. Graficznie udzielał się na łamach cyklu do numeru 12, zaś całkowicie oddał go w ręce innych twórców dwie odsłony później. Trudno przy tym nie oprzeć się wrażeniu, że zabrakło mu jakichkolwiek pomysłów na to, by satysfakcjonująco wybrnąć ze stworzonej przez siebie fabuły.

”Fabuły”… dobre sobie. ”Ascension” to podręcznikowy wręcz przykład typowego komiksu z Image z lat dziewięćdziesiątych. W rolach głównych chuda, cycata, seksowna blondyna o intelekcie oscylującym wokół poziomu podłogi (a niby pani genetyk) oraz umięśniony, wiecznie wściekły i smutny zarazem osiłek z osobowością rozbudowaną niczym Seba spod bloku. Na ich drodze stają kolejni przeciwnicy, których imiona trudno zapamiętać, bo charyzmy mają mniej więcej tyle co ja śpiąc, a logika przyczynowo-skutkowa kolejnych wydarzeń jest naciągana niczym guma na gaciach nałożonych na krowi zad. Ale za to non stop piorą się po ryjach, główna bohaterka a to tu, a to tam zgubi kawałek ubrania, zaś całość runu Fincha – i tu piszę bez cienia ironii – jest cholernie dobrze narysowana. Artysta ten z czasem ustąpił Brianowi Chingowi, lecz ten zaskoczył pozytywnie i nie dopuścił do tego, by od strony graficznej ”Ascension” zaczęło prezentować się jakoś gorzej. Niemniej rysunki to chyba jedyna zaleta tego komiksu. Fabularnie jest źle, a nawet bardzo źle i można było pomyśleć przez jakiś czas, że dało to Finchowi do myślenia.

W 2000 roku, gdy seria w bólach została doprowadzona do końca wraz z zeszytem #22, a artysta przestał udzielać się gościnnie na łamach ”The Darkness”, Finch na jakiś czas zniknął kompletnie ze świata komiksu. Na nowo dał się odkryć dopiero w 2003 roku, gdy wskoczył w fotel rysownika ”Ultimata X-Men” z Marvela i od tego czasu jego kariera nabrała tempa, zaś dorobek poszerzał się o kolejne pozycje. Przez długi czas wydawało się, że już nie będzie próbował pisać scenariuszy, ale… no cóż, wciągnął do tego także żonę. Ból po lekturze Finchowych wygibasów na łamach ”Wonder Woman” z New52 jest mocny do dzisiaj.

Zaś po samo ”Ascension” warto sięgnąć tylko wtedy, jeśli znajdziecie jakieś pojedyncze zeszyty gdzieś w pudłach za parę złotych. Ewentualnie jeśli jesteście psychofanami Davida Fincha. W każdym innym przypadku nie warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz