piątek, 12 kwietnia 2019

Nie tylko komiks #44 - Deadly Class sezon 1

Ze względu na swoje skołatane nerwy, nie będę się w dzisiejszym tekście posługiwał polskim przekładem tytułu serialowego wcielenia ”Deadly Class” :)

Na pierwszy rzut oka serialowe ”Deadly Class” miało wszystko, by stać się na antenie stacji SyFy prawdziwym hiciorem. Producentami zostali znani i lubiani bracia Russo, udało się do obsady wciągnąć kilka znanych nazwisk (a w przypadku tej stacji jest to rzadko spotykane), trailery wyglądały naprawdę nieźle, promocję zakrojono na sporą skalę i przynajmniej na terenie USA nie przełożyło się to niemal nijak na końcowy sukces. Nie ukrywam, że w dalszej części tekstu będę się bardzo ciepło wypowiadał o tej produkcji, jednocześnie mocno powątpiewając w to, czy otrzymamy jej kontynuację.

Wszystko rozbija się o tą cholerną oglądalność, która potrafiła spuścić w kiblu niejeden świetny serial. W przypadku ”Deadly Class” wyniki są następujące: na antenie stacji SyFy serial zbierał średnio niespełna 400 tysięcy widzów co odcinek, co nawet jak na niskie standardy tego kanału jest wynikiem mizernym. Jest to także rezultat, który daje ogromne powody do niepokoju, ponieważ inne produkcje emitowane przez SyFy mające takie statystyki często dostawały cancela, o ile były produkowane przez studia zewnętrzne (”Z Nation” od Blumhouse czy ”The Expanse”), zaś ”Deadly Class” również właśnie takim serialem jest. Liczyć trzeba na to, że wyniki z nagrywarek DVR oraz emisja w innych krajach pozwoli zarobić temu serialowi na tyle dużo, by zdecydowano się podjąć decyzję o jego kontynuacji. Niemniej minęło już kilka tygodni od emisji finału i wokół produkcji zapadła cisza jak makiem zasiał.

Serial zaś początkowo dość wiernie trzyma się komiksu. Oto obserwujemy młodego Marcusa Lopeza, który znalazł się na życiowym zakręcie. Zanim dowiem się dokładnie co doprowadziło go do miejsca, w którym obecnie się znajduje, zostanie on uczniem King’s Dominion – szkoły trenującej młodych ludzi z całego świata do fachu zabójców. Tam pozna wielu nowych wrogów, ale i garstkę przyjaciół, zacznie sobie w autentycznie dziwny sposób układać życie, lecz dawne problemy tak łatwo nie odejdą, a nowe piętrzą się z niespotykaną łatwością.

Liczący 10 odcinków sezon pierwszy jest początkowo w miarę wiernym odwzorowaniem tego, co dostaliśmy w pierwszych dwóch tomach komiksu. Mocniejsze różnice zaczynają się objawiać w okolicach epizodu trzeciego, w czym nie ma nic szczególnie dziwnego, ponieważ twórcom szybko zabrakłoby wątków i w parę chwil przelecieliby przez większość materiału, który ukazał się na papierze. I tak oto otrzymaliśmy rozwinięcie historii takich postaci jak Chico, nieco inaczej poszła też historia Mistrza Lina, a część postaci drugoplanowych otrzymała wątki poboczne, które w oczywisty sposób stanowiły zapychacze, lecz w większości przyjemnie zrealizowane. Nie zabrakło jednak najważniejszych momentów znanych z komiksów i nierzadko zrealizowanych w znacznie lepszy sposób, niż w nim samym. Osobiście z największą niecierpliwością czekałem na wypad ekipy głównych bohaterów do Vegas i tego jak twórcy serialu pokażą ostry, narkotyczny trip Markusa. Zdali oni egzamin śpiewająco, ponieważ rewelacyjne sekwencje Wesley’a Craiga z komiksu zostały tu zwyczajnie przebite. To jak odjechany był ten odcinek trudno opisać w słowa, ale właśnie o to dokładnie tu chodziło.

Skoro już wspomniałem Craiga, to warto nadmienić, iż bardzo podobało mi się to, jak twórcy komiksu aktywnie uczestniczyli w powstawaniu serialu. Animacje oparte na pracach rysownika obecne były w każdym z epizodów, zaś Rick Remender napisał scenariusze do 5 z 10 odcinków. Obaj pracowali także jako współproducenci i konsultanci merytoryczni.

Słówko o aktorach. Początkowo raziło mnie w oczy to, że znakomita większość obsady to żadna młodzież w wieku szkolnym – rekordzistką jest tu chyba 27-letnia Siobhan Williams, która wcieliła się w Brandy Lynn. Niemniej z czasem przestało mi to przeszkadzać, ponieważ wszyscy nieźle poradzili sobie z postawionymi przed nimi zadaniami. I ponownie jak w przypadku komiksu można narzekać, że większość postaci z ”Deadly Class” początkowo była przedstawiana bardzo stereotypowo, ale zarówno tu jak i tam szybko okazuje się, że tak właśnie miało być i jest to fajny środek przekazu. No bo hej, ”schematy można fajnie połamać”. Największe obawy miałem co do aktora, któremu przyszło wcielać się w rolę Markusa, lecz i on ostatecznie przekonał mnie do siebie.

Polubiłem serialowe wcielenie ”Deadly Class” i była to jedna z tych produkcji, od których zaczynałem cotygodniowe maratony nadrabiania zaległości, a stosuję metodę startowania od tych najchętniej przeze mnie oglądanych seriali. I bardzo mocno obrażę się, jeśli nie doczekamy się przynajmniej jeszcze jednego sezonu. W czasach, gdy telenowele z Arrowverse potrafią trwać latami na jednoznacznie żenującym poziomie, te nieliczne naprawdę udane produkcje powinny być obejmowane parasolem ochronnym :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz