wtorek, 31 lipca 2018

Nie tylko komiks #42 - I Kill Giants

W przeciwieństwie do wielu innych ogłaszanych projektów, filmowe wcielenie ”I Kill Giants” faktycznie powstało i przeszło przez kina niezauważone. Nie było o to szczególnie trudno, skoro obraz wyświetlany był raptem w kilkudziesięciu kinach na terenie USA i zaś do dystrybucji międzynarodowej wszedł w bardzo okrojonym stopniu – wyemitowano go raptem w sześciu krajach oprócz USA. Co w sumie zabawne, największa ilość kin która wyświetlała ”I Kill Giants” znajdowała się na terenie Rosji. To oczywiście zarazem daje Wam już pewnie jasny pogląd na to, w jaki sposób udało mi się go obejrzeć. Komiks, który w 2008 roku ukazał się nakładem Image Comics, zaś jego autorami byli Joe Kelly i Ken Niimura, był lekturą odświeżającą dany gatunek, wciągającą i zaskakującą. Film niestety mu nie dorównał, aczkolwiek byłoby sporym niedopatrzeniem powiedzieć, że te niecałe dwie godziny spędzone przy jego oglądaniu było dla mnie czasem totalnie straconym.

Uwaga: tekst zawiera istotne informacje na temat fabuły komiksu i filmu. Jeśli macie więc zamiar go kiedyś obejrzeć lub przeczytać, nie zaglądajcie dalej.

Nastoletnia Barbara Thorson to szkolna outsiderka. Dziewczyna zachowuje się dziwnie, nie ma żadnych przyjaciół, lecz z ogromnym zapałem znika gdzieś na całe dnie, przysparzając zmartwień swojej starszej siostrze Karen. W końcu otwiera się przed swoją rówieśniczką Sofią i wyjawia jej, że broni swojego miasteczka przed Gigantami – ponurymi i nadnaturalnymi istotami, które polują na ludzi. Jej przypadek jest bardzo interesujący dla szkolnej psycholog, pani Molle. Lecz czy Giganci na pewno są tylko wytworem wyobraźni Barbary?

Komiksowa wersja ”I Kill Giants” zgrabnie połączyła stylistykę komiksu amerykańskiego z mangą. Największa w tym zasługa Kena Niimury, któremu udało się ta zdecydowanie niecodzienna sztuka i w mojej ocenie to dzięki niemu tytuł ten wygląda jak manga, ale zarazem zdecydowanie czuć, że nie jest to w całości dzieło twórców z Kraju Kwitnącej Wiśni. Joe Casey, który jest tutaj scenarzystą, wymyślił naprawdę fajną opowieść, ale w mojej ocenie to Niimura jest ojcem sukcesu komiksu. ”I Kill Giants” zebrało bowiem kilka branżowych nagród, a także zostało docenione przez samych japończyków. Jak zapewne wiecie, bardzo surowo oceniają oni dzieła nie będące w pełni mangami, chociaż na nie wystylizowane od strony graficznej.
Kena Niimury wyraźnie zabrakło przy realizacji filmowej adaptacji. Jej głównym grzechem jest moim zdaniem to, że to co udało się komiksowi – utrzymanie niepewności w kwestii Gigantów – w filmie ani na moment nie próbuje się nawet złapać widza na haczyk i cała intryga momentalnie skręca z zagadki ”Czy Giganci istnieją?” w stronę ”Dlaczego Barbara ich wymyśliła?”, zaś wskazówki dotyczące tego drugiego pytania są tak wyraźnie porozrzucane, że już mniej więcej po 40 minutach seansu jesteśmy w stanie sobie większość rzeczy poskładać do kupy i potem przekonać się na własnej skórze, że się nie pomyliliśmy. Jest to dla mnie nieco niezrozumiałe, ponieważ za scenariusz filmu odpowiadał Joe Kelly, ale niestety poległ on w znacznej mierze przy przekładaniu własnego dzieła z języka komiksu na filmowy skrypt.

Film stara się jak może zbudować jakiekolwiek napięcie, ale niestety na tym polu nie jest w stanie zbyt wiele ugrać. Scenariuszowo także jest co najwyżej tak sobie. Aktorsko zaś – huśtawka. Cały film dźwiga na swoich barkach szesnastoletnia Madison Wolfe i uważam, że nie tylko spokojnie wywiązuje się ze swojego zadania, ale również szybko tworzy fajny ekranowy duet z Sydney Wade, grającą Sofię. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o dwóch ”największych” nazwiskach zaangażowanych do tego obrazu. Ani Zoe Saldana, ani też Imogen Poots mają tu mało okazji do wykazania się i… nie korzystają z nich. Żadna z nich nie zrobiła różnicy swoją grą i ich role przez to zupełnie nie zapadają w pamięci.

Co zatem w ”I Kill Giants” się udało? Niestety niewiele, ale zawsze czegoś takiego doszukać się idzie. Przede wszystkim fajnie wyszła scenografia i reżyseria oraz praca kamery. W filmie jest kilka ciekawych ujęć, miasteczko w którym osadzona jest akcja oraz miejsca wokół niego zaprezentowano w klimatyczny oraz ciekawy sposób. Rekwizyty i kostiumy także zwracały uwagę ciekawym wykonaniem (chociaż zarazem trochę kłuło w oczy, że chyba nikt oprócz Zoe Saldany nie miał więcej niż jednego stroju), a i efekty specjalne, jak na tak niskobudżetowy obraz prezentowały się nienajgorzej. Niemniej i tak trzeba sobie postawić pytanie: czy dla tych kilku skromnych plusów oraz bardzo fajnego występu Madison Wolfe warto poświęcić ”I Kill Giants” te niespełna dwie godziny naszego czasu?

Nieco na przekór sądzę, że tak. Chociaż nie jest to absolutnie najlepszy film, jaki możecie sobie obejrzeć wieczorem do spania, to jednak w ciekawy sposób porusza on pewną, wydawać by się mogło, oklepaną tematykę. Ale jednak komiks lepszy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz