piątek, 4 grudnia 2020

Nie tylko komiks #49 - The Walking Dead: Nowy Świat sezon 1

Niecały miesiąc temu napisałem kilka słów o tym, dlaczego ”The Walking Dead: Nowy Świat” uważam nie tylko za najsłabszy serial w całej franszyzie, ale ogólnie za potwornie (hehe) słabą produkcję. Tyle tylko, że wówczas byliśmy w połowie sezonu, zaś dzisiejszy tekst powstał już po jego zakończeniu. Niemniej, niewiele się w tym czasie zmieniło, a wręcz jest jeszcze gorzej, ponieważ twórcy serialu… ech, o tym w dalszej części posta. Od razu jednak zaznaczę, że nie unikam spoilerów, a i sporo rzeczy z podlinkowanego wyżej Top 5 zwyczajnie się powtórzy.

The Walking Dead: Nowy Świat to trzeci serial z telewizyjnego, trupiego uniwersum Roberta Kirkmana i spółki ze Skybound. O ile serial-matka mniej więcej trzyma się głównej linii wytyczonej przez komiks, tak ”Fear the Walking Dead” dzieje się, nazwijmy to umownie, ”równolegle”. Trudno to jednoznacznie napisać, ponieważ obie te produkcje zaliczają co jakieś czas przeskoki czasowe i chyba tylko najwięksi fani badają co i kiedy się wydarzyło. Mi się nie chce. Niemniej, trzeci serial ma już mocno ugruntowane ramy czasowe, ponieważ dzieje się równo dziesięć lat po apokalipsie zombie i przedstawia losy czworga nastolatków, którzy postanawiają opuścić miejsce, w którym mieszkali. Dziewczęta Iris i Hope chcą odnaleźć swojego ojca, który ich zdaniem przetrzymywany jest przez Republikę Ludową – organizację, która przejęła władzę na terenie części dawnych Stanów Zjednoczonych i rzekomo stara się odbudować cywilizację. Dołączają do nich odludek Silas, który ma problemy z kontrolowaniem własnego gniewu, a także Elton. Jego celem jest zobaczenie tego, jak wygląda świat za murami, ponieważ jest przekonany, że ludzkość ostatecznie i tak wyginie. Jednocześnie gnany jest nadzieją, że jego zaginiona matka oraz młodsza siostra jakoś przetrwały. Ich śladami niemal od razu podążają Felix i Huck – dwoje ochroniarzy Campus Colony, gdzie wszyscy dotąd mieszkali. Jak to zwykle w tego typu przypadkach bywa, część z nich skrywa swoje sekrety i duchy przeszłości.

Niestety, serial The Walking Dead: Nowy Świat rozczarowuje praktycznie już od pierwszych scen początkowego odcinka i dziś trudno mi znaleźć jakiegoś ciekawszego i przede wszystkim dobrze poprowadzonego wątku. Przede wszystkim zawodem okazała się realizacja szumnych zapowiedzi tego, że świat 10 lat po wybuchu apokalipsy zombie wygląda jakoś mocno odmiennie od tego, co mamy w dwóch pozostałych serialach. I ową różnicą jest tylko to, że społeczności ocalałych są nieco lepiej zorganizowane. Tyle tylko, że z dziesięciu odcinków pierwszego sezonu tej produkcji, na terenie Campus Colony mocniej osadzone są… dwa? Czy może raczej nawet półtorej. Potem wychodzimy poza mury obronne tego miejsca i co? Zombiaki nadal łażą sporymi grupami i stanowią zagrożenie, co robi się szczególnie kuriozalne, gdy zestawia się obok siebie sceny z trupami obrośniętymi mchem i inną roślinnością, które ledwo się wloką z takimi, których chęć przytulania się do żywych (serio, momentami trudno nie mieć wrażenia, że zombie już dawno nie stanowią większego zagrożenia) nadal jest bardzo wielka.

W tym niemal kompletnie nie różniącym się od pozostałych seriali świecie osadzono szóstkę (no, przynajmniej początkowo) postaci nie tylko nudnych jak jasny gwint, to jeszcze znaczna część z nich jest po prostu równie słabo zagrana. Zwłaszcza tyczy się to obu głównych żeńskich bohaterek – Iris i Hope, odtwarzanych przez stosunkowo mało znane aktorki Aliyah Royale i Alexę Mansour. Obie są niesamowicie drętwe, sztuczne, a to, co miało je najbardziej charakteryzować, czyli siostrzaną chemię, lepiej pokazały nawet kilkuletnie aktorki pojawiające się w retrospekcjach. Niektóre sceny z ich udziałem, zwłaszcza z uchodzącą za liderkę Iris, były w zasadzie kpiną z widza. Nie wiem czy to wina twórców serialu, młodej aktorki czy jednego i drugiego, lecz wręcz za żart uznawałem patrzenie na sceny, w których najmniej charyzmatyczna oraz najbardziej nijaka postać kieruje poczynaniami innych. Dla równowagi jednak dodam, że zdecydowanie najfajniej z młodej obsady pokazał się Hal Cumpston, któremu udało się fajnie pokazać Silasa, który jest postacią bardzo dziwną i przerażającą tam gdzie trzeba, ale on akurat jako jedyny ma naprawdę ciekawy wątek. Jednakże do całej galerii zarzutów wobec ”The Walking Dead: Nowy Świat” mam też to, jak owe elementy fabuły są prowadzone.

W drugiej połowie sezonu dostajemy od twórców kilka takich strzałów łopatą w ryj, że aż się dziwię, iż takie rzeczy przeszły przez siedziby AMC. Przykłady? Proszę bardzo: Gdy Felix i Huck dołączają do młodych uciekinierów z Campus Colony, ta druga udaje się samotnie na zupełnie niepodejrzany, łącznie dwudniowy zwiad. Dodatkowo lada chwila dostajemy odcinek, w których retrospekcje pokazują, jak oddanym jest ona żołnierzem, zdolnym do poświęceń dla tego, co uważa za większe dobro. Zgadnijcie zatem jak mocno się zdziwiłem, gdy wyszło na jaw iż szpieguje ona grupę dla Republiki Ludowej i była zdolna posunąć się do zamordowania jednego z drugoplanowych bohaterów oraz bez wahania zrzucić winę na Silasa, byle tylko rozbić grupę? A to tylko jeden przykład i niestety muszę stwierdzić, że serial ”The Walking Dead: Nowy Świat” takich łopatologii uprawia bardzo dużo. Zdecydowanie przesadzono tutaj z traktowaniem widza jak głąba.

To co jest najlepsze w tym serialu, to posiadanie świadomości, że na drugim sezonie się skończy. Jak mam niestety w zwyczaju, przemęczę się z drugą transzą odcinków. Wam to zwyczajnie odradzam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz