poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Z archiwum Image #79 - Phantom Force

Lata temu wspomniałem na blogu, że legendarny Jack Kirby bardzo mocno kibicował wydawnictwu Image Comics, co nijak nie powinno dziwić, mając na uwadze jego trudne przejścia z Marvelem i Stanem Lee. W latach 1992-1994 tylko raz jednak zdecydował się na współpracę z tym wydawnictwem, oczywiście bardzo nietypową. Tak właśnie narodziło się ”Phantom Force” – tytuł, który od samego początku miał dwa domy i wieeeeeelu współtwórców.

Pamiętajmy, że gdy powstawało wydawnictwo Image, Kirby miał już 73 lata i raczej nie palił się do tworzenia dziesiątek komiksów. Współpracował jednak, jeśli wszystko dobrze zrozumiałem, z małym wydawnictwem Genesis West, które opiekowało się jego własnością intelektualną, zaś po śmierci Króla dba o to, by autorskie pomysły Kirby’ego były wciąż dostępne na rynku. ”Phantom Force” to swoisty wyraz wsparcia dla Image, lecz jednocześnie to nadal komiks z postaciami należącymi do Genesis West. Nieoficjalnie mówi się o tym, że właśnie dlatego od razu było ustalone, iż tylko część tego tytułu ukaże się w barwach Image Comics. Są jednak głosy, które sugerują coś zupełnie innego – całość miała wyjść właśnie w tym wydawnictwie, ale jak to zwykle wówczas bywało, Liefeld i reszta ekipy pokpiła sprawę.

Żeby chociaż trochę uwierzyć w tę drugą wersję wydarzeń, wystarczy rzucić okiem na daty wydań całości ”Phantom Force”. Dwa zeszyty w logiem Image Comics na okładce zostały wydane w grudniu 1993 roku i kwietniu 1994 roku. Cztery miesiące przerwy. Od zeszytu trzeciego, gdy całość przeszła już pod banderę Genesis West, tytuł ukazywał się całkowicie regularnie. W czym tkwił haczyk? Ano w tym, że dwa początkowe zeszyty miały w ”creditsach” raptem ośmiu inkerów. ”Phantom Force #1”, który posiadam w swoich zbiorach, zostało stworzone oraz narysowane przez Kirby’ego, przy scenariuszu pomagali mu Michael Thibodeaux i Richard French, zaś za tusz wzięli się: Todd McFarlane, Rob Liefeld, Jim Lee, Marc Silvestrii, Eric Larsen, Scott Williams, Jerry Ordway oraz Danny Miki. Jak widać, do tytułu dopchało się pięciu z sześciu założycieli wydawnictwa Image i mam dziwne wrażenie, że to właśnie głównie im zawdzięczamy wspomnianą, czteromiesięczną przerwę między zeszytami #1 i #2. Aczkolwiek to tylko moje domysły.

Phantom Force”, a konkretnie większa część postaci z tego komiksu, zadebiutowała w 1987 roku, na łamach dość mało znanej serii ”The Last of the Viking Heroes” i chociaż tam Kirby ograniczył się tylko do podrzucenia pomysłu, to jednak pomysł kiełkował i po sześciu latach przerodził się w liczącą osiem odsłon serię (lub miniserię, trudno orzec). Tytuł ten opowiada o grupie superbohaterów, wśród których znajduje się Apocalypse, Kublak, Gin Seng oraz Probe. Wszyscy są prowadzeni przez mistrza sztuk walki i mistycyzmu, którego pseudonim brzmi, a jakże, Sensei. Zeszyt jest podzielony na trzy krótkie rozdziały. W pierwszym widzimy nieudaną misję Apocalypse’a i Probe, drugi opowiada o rozmowie Senseia z niejakim Tatsukim, który wydaje się być mocodawcą tytułowej ekipy, zaś trzeci przybliża nam postać Gin Senga – ”przypadkowo” podobnego do Bruce’a Lee mistrza sztuk walki, który był uczniem Senseia, ale stwierdził, że woli zwyczajne życie. Oczywiście wraca, aczkolwiek raczej nie z własnej woli.

Zarówno pod kątem scenariusza jak i rysunków, komiks ten z pewnością można nazwać czymś nie ze swojej epoki. ”Phantom Force” prezentuje się bowiem jak coś z początku lat siedemdziesiątych, czyli okresu, gdy Król działał aktywnie w DC Comics i rozszerzał Czwarty Świat (wciąż się łudzę, że ktoś to wyda w naszym kraju). Widać to mocno zwłaszcza w sposobie prowadzenia narracji, gdzie w wielu miejscach mamy dosłownie wypisane co kto robi na danym kadrze, a przecież nie od dziś wiadomo, że już w latach dziewięćdziesiątych od tego stopniowo odchodzono na rzecz równie, a może nawet jeszcze bardziej koszmarnie wspominanego budowania ”eksssstremalnie” przesadzonego klimatu (o czym wspominałem między innymi w niedawnej recenzji ”The Complete Witchblade”). Niemniej fani Jacka Kirby’ego oraz właśnie dokładnie tego, umówmy się, dość mocno charakterystycznego stylu pisania, powinni być zadowoleni.

Swoją drogą, z tego co udało mi się ustalić, rzeczy wydawane przez Genesis West, były niejako z automatu przypisywane scenarzyście Michaelowi Thibodeauxowi, którego kariera jednak zaczyna się i kończy na dziełach sygnowanych nazwiskiem Jacka Kirby’ego. Ciekaw jestem, który z nich miał więcej do powiedzenia przy scenariuszu niniejszej pozycji.

Uważam, że zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby komiksu tego nikt nie kolorował, albo chociaż zrobił to klasyczną techniką. Kirby bowiem pokazał, że nawet po siedemdziesiątce ma niezłą parę w łapach, cała armia inkerów niczego zbytnio tu nie zepsuła, ale te paskudne, komputerowe kolory potrafią naprawdę zabić cały efekt.

Komiks zawiera także dwa pin-upy, kilka stron wspominek o pracy z Jackiem Kirbym w wykonaniu ekipy z Image, a także krótki artykuł o książce ”The Art Of Jack Kirby”, który napisał niejaki Robert J. Sodaro (spoko, ja też nie mam pojęcia kim jest ten człowiek). Jak na standardowych rozmiarów zeszycik, o normalnej objętości i totalnie zwyczajowej cenie, to chyba całkiem niezła ilość materiałów dodatkowych.

Aha, jeszcze jedno. Komiks ten nie jest nijak ”spokrewniony” z ”Phantom Guard”, które w 1995 roku publikowało wydawnictwo Image.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz