poniedziałek, 30 marca 2020

Nothing Lasts Forever (Sina Grace)

Gdy jakiś czas temu pojawiła się zapowiedź pisanej przez Sina Grace serii ”Getting It Together”, przypomniałem sobie o tym, iż jeszcze jakiś czas wcześniej autor ten dorzucił do oferty Image Comics kilka swoich autobiograficznych komiksów, które przypadały mi do gustu. Zaczęło się od ”Not My Bag” z 2012 roku, zaś na temat ”Self-Obsessed” z 2015 roku, napisałem kilka zdań nieco ponad cztery lata temu (KLIK) i w gruncie rzeczy nie sądziłem, że tak długo przyjdzie mi zbierać się w sobie do tego, by znaleźć moment i okazję, aby móc pochylić się nad kolejnym i na razie ostatnim tytułem tego swoistego cyklu, a więc niniejszym ”Nothing Lasts Forever”, które na sklepowe półki zawitało w 2017 roku, gdy autor ten był już swoistą twarzą mocno kontrowersyjnej zmiany orientacji seksualnej jednej z postaci z Marvela.

Nothing Lasts Forever” to podzielona na dziesięć różnej długości rozdziałów powieść graficzna, przedstawiająca w bardzo niezwykłym ujęciu jak najbardziej typowe i przyziemne sprawy. Grace opowiada nam tym razem między innymi o kolejnych krótkich i nieudanych związkach przez jakie przeszedł, o tym jak radził sobie z największą jak dotąd blokadą twórczą w swoim życiu czy też jak jego życie zmieniło się w momencie, gdy przez jakiś czas podejrzewano u niego naprawdę ciężką chorobę.

Zasadniczo o meandrach scenariusza nie ma co się tu rozpisywać. ”Nothing Lasts Forever” to komiks autobiograficzny, więc musimy wierzyć na słowo autorowi, iż nie robi nas tu w konia. Tytuł ten pokazuje nam przykład tego, jak na codzienne problemy reaguje dość ekstrawagancki jednak twórca komiksów. I nie – bynajmniej nie chodzi mi o jego orientację, a raczej o jego ogólny styl bycia, który wręcz bije także z jego twórczości. Omawiany właśnie komiks przekonał mnie do siebie zwłaszcza tym, jak Grace przedstawiał swoje reakcje na kolejne wydarzenia z jego życia, ponieważ nierzadko robiłem dokładnie tak samo. ”Nothing Lasts Forever” to ponadto sprawna mieszanka zarówno dość sporej ilości powagi, jak i miejscami całkowitego jej braku, a całość jest bardzo przystępna i napisana bez zbędnego zadęcia. Grace nie stawia tu sobie pomnika, bardziej rozlicza się z samym sobą, nie unikając przy tym licznych przytyków we własną stronę. Pytanie tylko, czy ta forma autoterapii sprawi też, że powyciągał właściwe wnioski?

W przeciwieństwie do wspominanego już ”Self-Obsessed”, na łamach ”Nothing Lasts Forever” Sina Grace nie skakał aż tak mocno od jednej formy sztuki do drugiej, by na siłę wręcz pokazać, że potrafi zrobić wszystko. W swoim wcześniejszym dziele autor nieraz zaburzał tempo prowadzenia narracji, wrzucając do komiksu fotografie czy sugerując nam przeskoczenie do nieco bardziej rozbudowanego audiobooka i cieszę się, że tu nic takiego nie ma miejsca. Jednocześnie Grace cały czas bawi się formami warstwy graficznej i własnym stylem, dając nam w jednej pozycji solidną, kolorową klasykę, strony czarno-białe, plansze z jedną tylko barwą dominującą, całkowicie pozbawione ramek czy też udające niedokończone szkice oraz zwykłe notatki z zeszytu. I choć z całą pewnością nie mogę napisać o rysunkach tegoż twórcy nic ponad to, że w sumie mi się podobają (zero jakichkolwiek większych zachwytów), to jednak doceniam łatwość z jaką udaje mu się przejść od jednej formy do drugiej, nie zaburzając przy tym tempa prowadzenia narracji. To też trzeba umieć, a coś podejrzewam, że nie każdy dałby radę (khy, khy, Jim Lee…).

W zasadzie na łamach ”Nothing Lasts Forever” jest tylko jedna rzecz, która miejscami psuła mi radość z lektury i jest to odręczne liternictwo Grace’a. Zakładam, że miało to na celu spotęgować wrażenie tego, jakbyśmy czytali jego osobiste zapiski. Sęk w tym, iż w niektórych miejscach naprawdę ciężko było mi rozszyfrować to, co w zasadzie zostało przez autora napisane. Zaznaczę także, że pomimo ogólnie pozytywnego wydźwięku mojego tekstu, komiksu tego nie zaliczyłbym do czołówki pozycji autobiograficznych, na jakie natrafiałem w ostatnich latach.

Niniejsza powieść graficzna jest dość obszerna, ponieważ całość zamyka się aż w 176 stronach. Były to jeszcze czasy, gdy standardową ceną okładkową tego typu pozycji było 15 dolarów i właśnie za równowartość tej kwoty można dziś nabyć ”Nothing Lasts Forever”. Materiałów dodatkowych tu nie ma, oprócz krótkiej notki biograficznej o autorze, lecz nie dziwi mnie to zupełnie – komiks jest wszak wypełniony najróżniejszymi eksperymentami, więc coś dla siebie znajdą tu zarówno fani szkiców, jak i wielu innych form rysunków.

Nothing Lasts Forever” to sympatyczne czytadło, które można wciągnąć w jedno popołudnie i coś wartościowego z niego wyciągnąć. Jest to pozycja spokojniejsza i bardziej wyważona niż mocno poszarpane ”Self-Obsessed”. Na obecne, szalone czasy, dobrze jest poczytać też coś, co potrafi wywołać szczery uśmiech na naszych twarzach nie z powodu bycia pozycją komediową, a ciepłą i życiową historią, z którą można się utożsamić.

"Nothing Lasts Forever" do kupienia w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz