piątek, 6 marca 2020

Z archiwum Image #74 - The Crush

Dzisiaj nieco sobie pomogę, ponieważ tekst zacznę od fragmentu jednej z poprzednich odsłon ”Z archiwum Image”. W sierpniu 2018 roku napisałem bowiem kilka zdań o słabiutkim komiksie ”Man Against Time”, który ukazał się w barwach Image dzięki małemu studiu Motown Machineworks. Napisałem wówczas to: ”Ci z Was, którzy znają się na muzyce znacznie lepiej niż ja – mocny ignorant tej gałęzi kultury – być może kojarzą amerykańską wytwórnię muzyczną Motown Records. Zbieżność pierwszych członów nazw ze wspomnianym przed chwilą studiem komiksowym jest jak najbardziej nieprzypadkowa. Berry Gordy – twórca wytwórni muzycznej i zarazem człowiek, który odcisnął ogromny ślad w świecie muzyki rodem z USA (wylansował między innymi Dianę Ross, The Jacksons 5 czy Steviego Wondera), a także pozostali zarządzający Motown Records, dali zielone światło na powstanie dywizji komiksowej, zaś niedługo później powołano również do życia Motown Animations. Według newsa z 1 listopada 1995 roku, który o dziwo udało mi się odnaleźć w sieci, Motown Machineworks miało stać się miejscem, gdzie swoje opowieści w formie komiksów mieli przedstawiać tacy artyści z tamtych czasów, jak członkowie Boyz II Men, raper Coolio czy ekipa Bone Thugs 'n' Hormony. Koniec końców z tych planów niewiele wyszło, zaś komiksami zajęli się raczej standardowi twórcy. To znaczy, nie do końca. Co prawda za jedną z czterech serii odpowiadał sam Mike Baron, lecz już resztę tworzyła zgraja – wydawać by się mogło – bardzo przeciętnych osób. Tak oto Motown Machineworks wystartowało w listopadzie 1995 roku, zaś ostatnie tytuły sygnowane tym logo w sprzedaży pojawiły się w sierpniu 1996. Zaczęło się od ”The Crush” Mike’a Barona, które dotrwało do całych pięciu numerów i tym samym stało się… najdłuższym komiksem tego studia (…)”. Dziś zatem przyszła pora na zainteresowanie się wspomnianym na samym końcu tytułem.

Głównym bohaterem komiksu jest niejaki J.C. Pratt – za dnia wzięty psycholog, który udziela rad najbardziej zamożnym mieszkańcom Nowego Jorku. Wyprasowany garnitur, nienaganne maniery, no po prostu chodzący ideał. Czy aby na pewno? No nie do końca, ponieważ nocami zakłada specjalny kostium i przemierza najróżniejsze zaułki, tropiąc i bestialsko zabijając kolejnych oprychów, przy okazji odzyskując ”zagubione” kurtki okolicznej młodzieży. Media nadają mu pseudonim The Crusher, a ten… najpierw spuszcza łomot kolejnym przestępcom, a potem siedzi sobie w domu pijąc herbatkę. Tak w skrócie prezentuje się cała fabuła pierwszego zeszytu.
Mike Baron to scenarzysta uznany i mający na koncie kilka naprawdę mocnych tytułów. Tym bodaj najsłynniejszym są jego autorskie ”Badger” (który zresztą niedługo po publikacji omawianego dzisiaj komiksu również trafił do oferty Image) czy ”Nexus”, ale przez długie lata pisał on także solowe przygody Punishera dla wydawnictwa Marvel. Swojskiego Ukaratora zresztą bardzo mocno czuć na niemal każdej stronie The Crush”, ponieważ głównym bohaterem komiksu jest świrnięty typ o mocno skrzywionym poczuciu sprawiedliwości. Obu panów odróżnia tylko to, że jeden z nich woli pozostać anonimowym mordercą, dlatego ubiera… biały kostium z żółtymi pasami. No cóż, brzmi to jak najbardziej legionie, prawda?

Niestety po pierwszym numerze tej serii trudno o niej coś bardziej konstruktywnego napisać. Może wspomnę tylko, że odpowiedzialny za rysunki N. Steven Harris nie spisał się najgorzej. Całkiem niedawno artysta ten doprowadzał mnie do szału z powodu swoich prac przy maxiserii ”Wildstorm: Michael Cray” z DC, ale tutaj nie jest źle. Także okładka autorstwa Waltera McDaniela nie prezentuje się jakoś źle i myślę, że obroniłaby się również dzisiaj. Fabularnie natomiast pierwszy numer cyklu ”The Crush” jest zwyczajnie nijaki i zapewne miał dopiero stanowić swoisty wstęp do kolejnych, znacznie już większych wydarzeń. Mike Baron na pewno zaskoczył mnie tym, że zastosował tutaj coś co nazwę ”potwore, tygodnia”, ponieważ typek, który wydawał się mieć być przeciwnikiem Crushera na dłuższy okres czasu (na to przynajmniej wskazywała dość okazała ekspozycja tej postaci), pod koniec pierwszego rozdziału zalicza… sekundkę, niech spojrzę… osiem headshotów. Ważny wydaje się tu być motyw, który pokazano czytelnikom tuż przed odstrzeleniem tegoż niegodnego jegomościa, ale już nie będę mocniej spoilerował. Nie było to w każdym razie coś, co zachęciłoby mnie do dalszego śledzenia tego komiksu, ale zaznaczę, że stanowiło pretekst do naprawdę paskudnie suchego dowcipu.

Jak już zostało wspomniane wcześniej, ”The Crush” zaliczyło pięć numerów i było najdłużej ukazującym się komiksem od studia Motown Machineworks. Niestety, pomimo najszczerszych chęci, nie byłem w stanie określić tego, czy tytuł ten został zakończony w sposób naturalny, czy też czytelnicy kolejny raz musieli przełknąć gorzką pigułkę kasacji. Biorąc pod uwagę to, jak kończyły wszystkie inne komiksy z tego studia, można jednak przeczuwać, że i tutaj happy endu raczej na pewno nie było.

Ja ze swojej strony nie polecam. Nawet w kategorii ”komiks wyciągnięty z pudła z komiksami za 25 centów”, ”The Crush” jest zwyczajnie beznadziejne. Tym większa szkoda, że pod komiksem tym podpisał się zdolny jednak twórca, którym bez wątpienia jest Mike Baron. No ale cóż, nie on jednak doznawał w Image Comics zaćmienia umysłu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz